Trochę o subkulturze i uciekającym reżyserze
Dzisiejszy, drugi dzień XXXI FPFF w Gdyni zaserwował widzom filmy czterech debiutantów i jednego dinozaura. Czy był to dzień lepszy od poprzedniego? Z pewnością bardziej kontrowersyjny, no i być może to właśnie w tym dniu widzowie mieli okazję zobaczyć według mnie najlepszy jak dotychczas film ubiegający się o nagrodę festiwalową.
16.09.2006 13:32
Myślę o „Chaosie” debiutującego Xawerego Żuławskiego. Przyznam, że szłam na tą projekcję z przygotowanym zapasem słów zgryźliwych, ostrych i hasłem „ręka rękę myje”, „kruk krukowi oka nie wykole”. Powód prozaiczny, aż wstyd się teraz przyznać.
Xawery Żuławski jest reżyserem wywodzącym się z TYCH sfer (czytaj sfer filmowych), TYCH Żuławskich (od pana Andrzeja Żuławskiego)
, od TEJ Małgorzaty Braunek. Zatem przed projekcją myślałam, że dziecko rodziców z branży na konkurs musiało się zakwalifikować, choćby i chłam najgorszy stworzyło, bo nie dopuścić Żuławskiego do konkursu mogłoby być nieładnie, nieelegancko w tym światku filmowym. *Drugi dzień festiwalu w fotograficznym skrócieDrugi dzień festiwalu w fotograficznym skrócie* Ale Xawery Żuławski mile mnie zaskoczył i przekonał, że jednak nie zawsze nazwisko i sfery wszystko załatwiają. „Chaos” trwający 124 minuty ani przez chwilę nie spowodował, żebym miała ochotę wyjść z sali kinowej lub też ziewnąć. Wręcz przeciwnie.
Żuławski krąży w tym filmie wokół istotnych spraw zatarcia się pewnych wartości w dzisiejszym świecie, wokół problemu rozbitych rodzin, zakłamania, cwaniactwa, kultur antyglobalistów, puncków, cwaniaczkowatych adwokatów, dresów. Tematów wiele, ciekawe, dynamiczne zdjęcia, ostra muzyka, paradoksy, przypadki i chaos życia.
To wszystko przekonuje mnie do tego filmu. Brawa należą się Xaweremu Żuławskiemu za talent, który być może ma w genach po rodzicach i... brawa rozległy się na sali kinowej tuż po skończonej projekcji filmowej.
Mocne uderzenie na dzień dobry, po czym kolejny ciepło przyjęty film „Przebacz”Marka Stacharskiego. Niestety... nie dane mi było obejrzeć historii zgwałconej kobiety (w tej roli Aleksandra Nieśpielak)
, która wybacza swojemu oprawcy (Bartek Turzyński)
. W trakcie konferencji prasowej padały zarzuty co do technologii filmu, ale za to debiutant zebrał sporo pochwał za wzruszający, dający nadzieję obraz. Doceniano to, że ofiara przebacza oprawcy, pojawiły się nawet nawiązania do Papieża Jana Pawła II i Ali Agcy.
Kolejny film konkursowy „Czeka na nas świat” to spora przeciwwaga dla polskich komediowych hitów ostatnich miesięcy, w tym prezentowanego podczas pierwszego dnia festiwalu „Ja wam pokażę”. O ile film Denisa Delića ukazuje rzeczywistość dobrobytu, z którym niestety jeszcze niewielu Polaków jest w stanie się utożsamić, to debiut reżyserki Roberta Krzempka mocno wchodzi w naszą codzienność i zagłębia się w tematykę rodzimych patologii. Pośród silnie nasyconych czarnym humorem scen z łatwością dopatrzymy się listy polskich grzechów głównych. Mamy tu polityczne kłamstwa, złodziejstwo, cwaniactwo, wykorzystywanie i poniżanie słabszych.
Głównym bohaterem, tej momentami bardzo absurdalnej tragikomedii, jest 30-letni Piotruś mieszkający z matką i utrzymujący się z jej renty. Gdy pewnego dnia listonosz ucieka z pieniędzmi, matka bohatera wyjeżdża do sanatorium, pozostawiając syna z perspektywą: głód lub praca. I tak oto mało ambitny, nie posiadający żadnych kwalifikacji zawodowych i wprawny tylko w operowaniu pilotem od telewizora Piotruś wyrusza na spotkanie 'czekającego na niego świata'.
Opowiedzianej przez reżysera historii nie można brać dosłownie - jest ona na to zbyt mocno przekoloryzowana. Wciąż jednak stanowi okraszoną czarnym humorem przypowieść o ludzkim okrucieństwie, podłości i głupocie, której w filmie Krzempka dopatrzyć się można w każdym, nie wyłączając z tego głównego bohatera.
Nie myślcie jednak drodzy widzowie, że skoro początki dzisiejszego dnia były pozytywne, to i kolejne projekcje okazały się równie porywające. Otóż nie. Sylwester Chęciński chciał wzbudzić w widzu refleksje historyczne związane z Cudem nad Wisłą, chciał poeksperymentować, jak „Sami swoi” wyglądaliby, zachowywali się w dzisiejszych czasach i... Refleksji historycznej nie wzbudził, odniesienia do „Samych swoich” wplótł w fabułę filmu, jednak to już nie to.
Może lepiej byłoby nie odgrzewać tego, co było dobre, nie kombinować i wiedzieć, kiedy ze „sceny zejść”? Chociaż muszę przyznać, że akcent Zbigniewa Zamachowskiego w tym filmie jest niczego sobie...
Niestety tego dnia totalną klapę odniósł western Piotra Uklańskiego „Summer love”. Krajobrazy stylizowane na dziki zachód przełknęłam, muzyka bez zarzutu, jednak cały film o niczym... Sennie, nudno, dennie. Val Kilmer nie gra, a leży niczym rekwizyt, krew leje się strumieniami, Lindapije, pije i... pije, Kasia Figura jest rozbierana, kiedy tylko się da...
Miało być śmiesznie? Chyba nie. O czym miało być? Podobno o miłości (według reżysera). Po co te strugi krwi? Żeby widzowi było przyjemnie (według wyżej wspomnianego). Przepraszam bardzo. Nie było ani śmiesznie, ani przyjemnie, no i czemu o miłości mówić akurat poprzez western?
Zdawało się, że sam debiutant momentami nie wiedział po co, dla kogo i o czym jest jego film. Co najzabawniejsze, kiedy nie radził sobie z krytyką i pytaniami, chciał po prostu uciec z konferencji prasowej.
Oby następny dzień obfitował w więcej filmów na poziomie „Chaosu” i w mniej infantylnych zachowań typu „pakuję zabawki i uciekam, bo komuś nie podoba się mój film...”