Trzy wizje
Jeśli ktoś oczekuje zapowiadanej szumnie erotyki może się rozczarować. Trzech wybitnych reżyserów "rozprawia" o miłości i erotyce, ale w dość specyficznym ujęciu. A zatem głównie o problemach, niezrozumieniu, udręczeniu. Jak na kino artystyczne przystało starają się widza trochę pomęczyć, żeby potem z ulgą i radością sięgnął po kolejny zwykły film akcji.
04.12.2006 18:08
Wydaje mi się, że poszukiwanie nowych form wypowiedzi staje się czasami sztuką dla sztuki.
Twórca nie stara się przekazać czegoś w sposób zrozumiały dla widzów, tylko zabiera nas na kąpiel w mętnej wodzie własnych obsesji i wizji. Niewiele widać, niewiele słychać, wrażenia są z gatunku przygnębiających. I człowiek zamiast wykąpany i odświeżony wychodzi jakiś taki psychicznie "wymięty".
Erotyzm dotychczas nie kojarzył mi się źle. Ale jak widać różne są skojarzenia. Trochę szkoda, że sami twórcy się na ten temat (na płycie DVD) nie wypowiedzieli. Czasami reklama zmienia sens i intencje. Może reżyserzy mieli na myśli zupełnie co innego?!
Każda z noweli zaczyna się motywem muzycznym i plastycznym. Dręczącymi widza. Już czuję, że miłość będzie nieszczęśliwa, niespełniona, zdradzona. To rodzaj "piękna", które ma niepokoić.
Na początek odjazdowa "Niebezpieczna kolej rzeczy" Michelangelo Antonioniego. Film, który umęczył mnie najbardziej... Nieciekawość stosowana. Nieciekawe zdjęcia, muzyka, opowieść. O czym?! Dokładnie nie wiem.
Jest i kłócenie się, niezrozumienie, zazdrość, zdrada, seks. Jest morze, tańczenie nago na plaży, konie w tle. Dużo tego, a jakby niewiele. Tylko co tak ważnego, bo raczej nie ładnego, chciał na przekazać twórca?! Przeciętne zdjęcia, przeciętna gra aktorska.
Najlepiej ogląda się nowelę "Equilibrium" Stevena Soderbergha. To przekorna i dowcipna historia wizyty u psychoanalityka. Dobrze zagrana. Ciekawa stylizacja, klimat minionych lat. Luz i dystans, tak ożywcze po męczącym nadmorskim spacerze z panem Antonionim. Tradycyjnego erotyzmu tu niewiele, ale ogląda się z ciekawością.
I na koniec, żeby nie było zbyt miło i przyjemnie, kolejna dawka problemów do obejrzenia-przemyślenia. Wong Kar-Wai i jego "Ręka". Dziwaczna opowieść o kurtyzanie, krawcu i dłoniach. Historia dal mnie nie jest specjalnie ciekawa. Nie jest też specjalnie ciekawie nakręcona. Po prostu jest.
Chyba nie rozumiem wielkich twórców i ich zawiłych wizji. Podobno każdy z artystów chce tutaj na swój sposób pokazać związek erotyzmu z miłością. A może związek erotyzmu z brakiem miłości?! Tylko dlaczego w taki męczący sposób?! Czy erotyzm ma się kojarzyć tylko z cierpieniem, niezaspokojeniem, wyrafinowaniem i wykorzystywaniem?!
Być może pozytywne obrazy mogłyby źle wpłynąć na artystyczność filmów. Może nierozwiązywalne problemy są ciekawsze do pokazania niż te z którymi ktoś sobie radzi. Może.