Tylko u nas - popremierowy wywiad z Johnnym Deppem
Już 21 lipca premierę w Polsce będzie miał najnowszy film z Johnnym Deppem, Kirą Knightley i Orlando Bloomem w rolach głównych, czyli Piraci z Karaibów: Skrzynia umarlaka. Wczoraj w Londynie odbyła się europejska premiera filmu. Tylko u nas popremierowy wywiad z Johnnym Deppem.
04.07.2006 13:49
Johnny Depp nie do końca potrafi pojąć fenomen sukcesu „Piratów z Karaibów”. Wie, że jego postać, uroczy łotrzyk kapitan Jack Sparrow, zdobył ogromną sympatię widzów, którzy marzą o tym, aby zobaczyć dalszy ciąg jego przygód. Sam wciąż, nie do końca, w to wierzy.
Pierwsza część – „Piraci z Karaibów: klątwa Czarnej Perły”, była wielkim sukcesem frekwencyjnym. Kreacja kapitana Jacka – pirata, który desperacko walczy o odzyskanie swego ukochanego statku, przyniosła mu świetne recenzje oraz nominację do Oscara. Była też jedną z największych zalet filmu, który z powodzeniem łączy humor, przygodę i miłość.
Teraz Sparrow powraca w Piratach z Karaibów: Skrzyni umarlaka.
Martyn Palmer: Co Czarna Perła znaczyła dla kapitana Jacka?
Johnny Depp: Czarna Perła reprezentuje wolność. Jego jedyną prawdziwą miłość.
M.P.: Jack jest piratem, ale czy żyje według jakichkolwiek reguł?
J.D.: Sądzę, że Jack zdecydowanie ma swój własny zestaw reguł. Piraci wtedy bardzo strzegli swojego kodu zachowań. Sadzę, że Jack ustawił jego parametry trochę pod swoim kątem.
M.P.: W jakie tarapaty wpadnie Jack w „Pirtach z Karaibów: skrzyni umarlaka”?
J.D.: Oczywiście będzie miał w głowie zupełnie wyjątkowy pomysł, coś poza korzyściami finansowymi, coś związanego z tajemniczą podróżą duchową. Będzie szukał czegoś ekstremalnie unikatowego. ZOBACZ "PITARÓW Z KARAIBÓW: SKRZYNI UMARLAKA" W NASZEJ GALERII ZDJĘĆ M.P.: I tu dochodzimy do czarnego charakteru filmu, a ten zły to Davy Jones…
J.D.: O tak, Jack miał wiele lat temu umowę z Davym Jonesem. Właśnie nadszedł czas, aby Jack... spłacił swój dług. Oczywiście będzie próbował uniknąć kosztów, które za tym idą. Ale Davy Jones, to koniec wszystkiego, on jest panem życia i śmierci. Śmierci przede wszystkim…
M.P.: Czy Jack będzie miał jeszcze jakichś ziemskich przeciwników?
J.D.: Tak, jest jeszcze Beckett (Tom Hollander), reprezentujący firmę handlową ze wschodnich Indii, która jest prawdziwą potęgą biznesową i finansową. Piraci tej potędze solidnie zagrażają. Tak więc obaj – Davy Jones i Beckett, są bardzo niebezpieczni, każdy na swój sposób.
M.P.: To film bardzo, bardzo wysoko budżetowy. Jak radzisz sobie z pracą na planie takiej produkcji?
J.D.: To świadczy właśnie o tym, jak jestem naiwny. Przy pierwszych „Piratach” wydawało mi się, że w zasadzie robimy całkiem niewielki, intymny film. Robiłem to, co miałem zrobić. Bez kontekstu. Nie dotarło do mnie, jak bardzo epicki to film. W zasadzie nie docierało to do mnie prawdopodobnie do połowy zdjęć, kiedy zobaczyłem jakieś sklejki do pierwszego zwiastuna i to mnie kompletnie zszokowało. To było niewiarygodne!
Teraz, szykując się do „Skrzyni umarlaka”, wszystko wydawało się dużo większe niż za pierwszym razem. Struktura, historia, ta część była dużo bardziej skomplikowana do nakręcenia. Producenci solidnie podnieśli poprzeczkę przy tym filmie.
M.P.: Kręciliście w dość egzotycznych miejscach. Czy pogoda odgrywała jakąś rolę podczas zdjęć?
J.D.: Przeszliśmy przez wszystkie możliwe kaprysy aury. Zaczęliśmy w ST. Vincent i na Dominikanie, w upale i parnym powietrzu, następnie na Bahamach musieliśmy się zmierzyć z przechodzącymi tam huraganami.
M.P.: To dla reżysera ogromne przedsięwzięcie – naraz dwa filmy, egzotyczne lokalizacje, filmowanie na wodzie. Jak Gore Verbinski sobie z tym poradził?
J.D.: Żywię wielki szacunek dla Gore’a od czasu, kiedy kręciliśmy pierwszy film. To, z czym musiał sobie radzić jest niewiarygodne. Wiele się nauczyłem z samego przebywania przy nim i obserwacji... przy pracy. Nawet w momencie wielkiego napięcia nie widziałem, żeby stracił wizję całości, czy się choć na chwilę poddał.
M.P.: Jak się gra na planie u producenta Jerry’ego Bruckheimera?
J.D.: Tak jak wspominałem, przy pierwszym filmie naprawdę czułem się bardzo intymnie. Ten film jest już totalnie Jerry’ego Bruckheimera – mamy zapewniony zupełny komfort. Wszystko jest zrobione z niewiarygodnym smakiem. Bruckheimer pracuje z najlepszymi ludźmi, a to robi wrażenie.
M.P.: Kostium Sparrowa jest bardzo egzotyczny, skąd się wziął?
J.D.: Spędziłem sporo czasu z Keithem Richardsem, który był wielką inspiracją dla tej roli. Keith był w zasadzie najważniejszym składnikiem zupy o nazwie Jack Sparrow. Obserwowałem go często i za każdym razem kiedy się widzieliśmy, miał coś innego zawiązanego na włosach. Na pytanie – co to? – odpowiadał, że pamiątka z Bermudów lub skądinąd. Ciągle o tym myślałem i w końcu stwierdziłem, że kapitan podczas swoich podróży też coś ciągle znajduje, zatrzymuje, a potem nosi. Tak, że każda błyskotka ma swoją własną historię.
M.P.: Jak przebiegło ponowne spotkanie z tą samą ekipą na planie?
J.D.: To było świetne w każdym wymiarze. Spędziliśmy na planie bardzo dużo czasu, więc staliśmy się sobie wyjątkowo bliscy, coś jak zwariowana cygańska rodzina, cyrk objazdowy. Niektórzy tak dobrze znali moją postać, że pewnie mogliby ją zagrać równie dobrze jak ja…
M.P.: Kariery Keiry i Orlanda po pierwszej części filmu nabrały rozpędu. Są teraz gwiazdami. Czy to coś zmieniło?
J.D.: Nie sądzę. Na tyle, na ile ja mogę powiedzieć, są tacy sami. Nadal bardzo ciężko pracują i są oddani wspólnej idei. Keira jest nadal słodka i Orlando jest nadal słodki. Cieszę się, że znów byliśmy razem i wszyscy byli mniej więcej w takiej samej kondycji, jak wtedy, gdy rozpoczynaliśmy tę przygodę.
M.P.: Podobno Jack zostaje schwytany przez kanibali?
J.D.: Te sceny były bardzo wyczerpujące. Dwustu kolesi przebranych za kanibali ścigających mnie po plaży. Ja w insygniach królewskich ze związanymi rękoma biegam w wodzie. Nie było to specjalnie rozrywkowe ujęcie, ale rezultat ekranowy był tego wart.
Piraci z Karaibów: Skrzynia umarlaka w polskich kinach od 21 lipca.