W stronę Słońca (Sunshine)
Danny Boyle to etatowy autor filmów kultowych. "Płytki grób", "Trainspotting" i "Niebiańska plaża" to produkcje, które każdy szanujący się kinomaniak widział po kilka razy. Teraz do zestawu można jeszcze dołączyć obraz science fiction "W stronę Słońca".
Akcja najnowszego dzieła Boyle'a rozgrywa się w 2057 roku. Umiera Słońce, umiera więc Ziemia. Ludzie jednak nie poddają się i wysyłają statek kosmiczny z bombą, która ma dostarczyć energii dającej nam życie gwiazdy. Astronautom jednak nie udaje się. Ponieważ stawką jest przetrwanie planety, w stronę Słońca zostaje wysłany kolejny statek. Początkowo wszystko idzie zgodnie z planem. Problemy pojawiają się wraz z obudzeniem się w członkach załogi… ludzkich uczuć.
Czy dziś magicy X Muzy są w stanie zaskoczyć widza? Hollywoodzkie superprodukcje, przede wszystkim te z gatunku science fiction, zachwycają efektami specjalnymi. Aby poruszyć publiczność trzeba zatem pokazać coś więcej. Boyle'owi w jego najnowszym dziele to się udaje. Nie dlatego, że filmowi brak czegoś pod względem wizualnym. Wręcz przeciwnie. Pierwsze minuty produkcji są wspaniałym montażem zbliżeń załogi oraz samego statku kosmicznego, jego stalowej, zimnej, ale przyjaznej człowiekowi struktury. Realizatorzy dołożyli także wszelkich starań, aby finał przyprawił widza o zawrót głowy. Jednak największym atutem filmu jest jego scenariusz. Nagłe i wiarygodne zwroty akcji trzymają widza w ciągłym napięciu. Ich przyczyną nie jest jednak ani atak kosmitów, ani żadna niespodziewana zewnętrza siła. Największego dreszczyku dostarcza bowiem… ludzka natura, pokazanie jej najlepszych i najgorszych stron.
"W stronę Słońca" to dla Boyle'a po thrillerach, horrorze i komediach autorska próba zmierzenia się z następnym gatunkiem filmowym. Próbą, którą przeszedł z wynikiem bardzo dobrym.