''Wałęsa. Człowiek z nadziei'': Recenzja najnowszego filmu Andrzeja Wajdy
Szybko, bo już po pierwszych pokazach prasowych, okazało się, że najnowszy obraz Andrzeja Wajdy, „Wałęsa. Człowiek z nadziei”, podzieli filmowych krytyków. Tak też się stało.
Dla szkół?
"Wałęsa" jest z pewnością najbardziej oczekiwanym polskim filmem roku, a być może i najbardziej oczekiwanym od czasu Wajdowskiego "Katynia".
Głośne były problemy ze scenariuszem pióra Janusza Głowackiego, pieniędzmi od Amber Gold, wreszcie – kontrowersje z samym faktem stawiania filmowego pomnika osobie wciąż żywej i aktywnej w sferze publicznej, zwłaszcza że były prezydent swoimi ostatnimi wypowiedziami nie robił sobie dobrego "pijaru".
Była groźba, że powstanie film patetyczny, zrobiony dla szkół i "pod Oscary".
Jak mistrz wywiązał się ze swojego zadania?
Zaskakuje... prostotą
Przede wszystkim "Człowiek z nadziei zaskakuje. Prostotą formy, skromnością, brakiem rozmachu. Wajda skupia się przede wszystkim na dwóch dekadach z życia pomorskiego robotnika, który został bohaterem narodowym latach 70. i 80.
To zabieg dobry przynajmniej z dwóch względów. Pierwszym jest fakt, że dzięki takiej konstrukcji Wajdzie udaje się zachować płynność narracyjną i klarownie opowiedzieć o wycinku polskich dziejów z perspektywy głównego bohatera. Wprzęgnięcie w fabułę wczesnej młodości (czasy stalinowskie) i prezydentury Wałęsy (kapitalizm w powijakach), a także późniejszej działalności bohatera mogłoby być ciekawym, przekrojowym esejem o zmianach politycznego i społecznego pejzażu Polski – ale udźwignięcie tematu byłoby wówczas bardzo ciężkie, nie wspominając o trudnościach związanych z oceną tej kariery.
Druga przyczyna jest bardziej prozaiczna: to metraż. Podobny film, rzetelnie traktujący fakty, musiałby trwać bez mała cztery godziny, co zdecydowanie przekracza standardy kinowe.
Tytuł nie taki zły
Szczęśliwie jednak "Człowiek z nadziei" powstał. Wajda tłumaczył dołączenie drugiego członu do pierwotnego tytułu tym, że sam "Wałęsa" brzmiał zbyt politycznie i deklaratywnie. To automatycznie tworzy z filmu trzecią część "robotniczej" trylogii Wajdy. Twórca rozciąga zresztą pomost między nimi.
Jest w "Wałęsie" scena, w której młody Birkut, żywcem wyjęty z kadru sprzed ponad 30 lat, wręcza przyszłemu prezydentowi ulotkę KOR-u. Podobnych autocytatów jest w twórczości Wajdy więcej (m.in. w „Pierścionku z orłem w koronie”), tutaj zaświadcza to o tym, że reżyser próbuje w nowym filmie opowiedzieć o rzeczach, które w "Człowieku z żelaza" ze względów cenzuralnych znaleźć się nie mogły.
Życie rodzinne
Wajda unika kontrowersji związanych ze swoim bohaterem. Co prawda filmowy Wałęsa podpisuje mimochodem lojalkę, wychodzi też z zebrania młodych opozycjonistów, gdy temat pojawia się na tapecie – ale są to tylko marginalne, pojedyncze momenty.
Tyle że film nie miał być historią współpracy „Bolka” z esbecją, a opowieścią o prostym człowieku, który ma w sobie na tyle czelności, iż potrafi postawić się władzy i stanąć w obronie pokrzywdzonych robotników.
Momenty triumfu, jak te z sierpnia ’80 są – o dziwo – najsłabszą stroną filmu. To w zasadzie sfabularyzowane kroniki, które nie wnoszą wiele do tego, co już wiemy o wydarzeniach.
Lepiej sportretowana jest sfera prywatna, której poświęca się tu sporo miejsca: żona Danuta jest przytłoczoną zamieszaniem wokół męża osobą, która stara się ocalić rodzinę przed rozpadem i kiedy trzeba, reprezentuje męża, mimo licznych związanych z tym upokorzeń. Agnieszka Grochowska portretuje Danutę Wałęsę wiarygodnie, ale pierwsze skrzypce gra oczywiście Robert Więckiewicz.
Wałęsa jak Lincoln?
Już po pierwszych weneckich pokazach porównywano tę kreację z oscarową rolą Davida Day-Lewisa w "Lincolnie".
Więckiewicz dźwiga na swoich barkach cały film. Pojawia się niemal w każdej scenie, wiernie odtwarzając sposób mowy i ruchów Wałęsy, jego idiosynkrazje, wreszcie – ambiwalentny charakter. Co prawda film ma trochę charakter pomnika, ale Więckiewiczowi i Wajdzie udało się ten pomnik odbrązowić.
Niemała w tym zasługa scenariusza Głowackiego, który w wielu momentach obśmiewa szaroburą rzeczywistość PRL-u. Głowacki wciska też w usta Wałęsy błyskotliwe teksty: jak ten, kiedy odmawia współpracy z ubekami, granymi przez Zbigniewa Zamachowskiego i Cezarego Kosińskiego, czy próby ustawienia rozmowy z Orianą Fallaci (Maria Rosaria Omaggio) – ten wątek jest zresztą fabularną osią filmu.
Więckiewicz zgarnie za rolę wszystkie nagrody, ale zasłużenie. To kreacja wybitna, kompletna, autentyczna od początku do końca, zagrana bez fałszywych nut. Nie bez kozery mówi się, że aktor jest lepszym Wałęsą niż oryginał.
''Slogany i komunały''
Szkoda tylko, że w „Człowieku z nadziei” tyle czasu poświęca się sprawom oczywistym, powszechnie znanym.
Archiwalia są co prawda umiejętnie wplatane w materiał, tylko ten element – niestety – stanowi wabik dla szkół, ewentualnie dla zagranicznej publiki, niezaznajomionej z historią Polski. Szkoda, bo pominięcie tego na rzecz rozbudowy wątku rodzinnego lub innych, mniej znanych elementów biografii byłego prezydenta z tych czasów stanowiłoby odważną próbę dotarcia do sedna osobowości Wałęsy. A tak dostajemy tylko ochłapy: slogany i komunały.
Klasyczny w formie "Wałęsa", przy jego wszystkich zaletach (do których warto dopisać muzykę punkową z epoki, świetnie rymującą się z rewolucją na ekranie), nie wykracza ponad poziom przyzwoitego obrazu biograficznego. Po efekcie widać, że była szansa na wielkie dzieło. Tyle że to jeszcze nie jest ten film.
* Autor: _Jacek Dziduszko_ Ocena: 7/10*