Widzowie go nienawidzili. Myśleli, że jest prawdziwą postacią z "Adama i Ewy"
Najbardziej kocha teatr, ale nie odmawia, kiedy proponuje się mu role w serialach - jak tłumaczy, taka już specyfika jego zawodu, a z czegoś aktor żyć musi. Reżyserzy często obsadzają go jako bohaterów negatywnych - wspominał, że kiedy wcielił się w mecenasa Wernera w "Adamie i Ewie", niektórzy mieli problem z oddzieleniem fikcji od rzeczywistości i spotykał się z mało przyjaznymi reakcjami widzów, którzy na ulicy głośno manifestowali swoją niechęć do niego.
Zbigniew Suszyński, który 26 lipca obchodzi 57. urodziny, przyznaje, że nie przepada za rozgłosem; bardzo ceni sobie życie rodzinne i, choć początkowo był niechętny tym planom, teraz z dumą patrzy na swoją córkę, która poszła w jego ślady. Niedawno oznajmił, że nie zobaczymy go w planowanej trzeci części "Młodych wilków" – zrezygnował z angażu w ramach solidarności z kolegami.
Teatr to podstawa
Szkołę teatralną ukończył w 1987 roku; pięć lat później przeniósł się do warszawskiego Teatru Współczesnego, z którym jest związany do dziś. Nie ukrywa, że praca na scenie jest dla niego najbardziej istotna.
- Bardzo cenię teatr, bo to dla mnie podstawa. Czasami aktorzy serialowi spotykają się na scenie i... jest to dla nich kompromitacja. Teatr to kopalnia – tu uczy się zawodu, nabiera szacunku do pracy, dochodzi do roli - mówił w "Gazecie Pomorskiej".
Chętnie zajmuje się również dubbingiem i często występuje w serialach - jak powtarza, to najlepszy sposób, by podreperować domowy budżet.
- Jak jest robota, to się ją bierze. Jednak nie za wszelką cenę - mówił, dodając, że jeśli praca na planie nie przypadnie mu do gustu, nie ma żadnych skrupułów, by z niej zrezygnować.
Szykanowany za rolę
Na małym ekranie zadebiutował w 1981 roku; popularność przyszła jednak 8 lat później, gdy zagrał główną rolę w filmie "Ostatni dzwonek". Potem były "Młode wilki", w których wcielił się w Scorpiona - i, jak twierdzi, od tamtej pory nie musiał się już obawiać braku zleceń. Z przyjemnością wspomina "Adama i Ewę", gdzie przez dwa lata grał mecenasa Bogdana Wernera, męża głównej bohaterki.
- Oczywiście nie twierdzę, że serial był wysokich lotów, ale to pierwsza polska telenowela i cieszyła się dużą popularnością - mówił w "Świecie seriali". - Mimo upływu lat nadal mam ogromny sentyment do tego serialu, ponieważ świetnie nam – aktorom – wtedy się ze sobą współpracowało.
Przyznawał jednak, że swoją rolą naraził się sporej części widzów.
- Wielu starszym paniom nie podobała się ta postać. Często mnie zaczepiały, by wyrazić niechęć do mojego bohatera. Nawet ktoś mi porysował samochód - wspominał. - Zdawałem sobie jednak sprawę, że popularność jest wpisana w mój zawód i nigdy nie miałem z tym problemu.
Rodzina jest najważniejsza
Nie przepada za udzielaniem wywiadów, rzadko bywa też na imprezach branżowych - podkreśla, że nie jest celebrytą i nie znosi się "lansować".
- Jedynie gdy jest promocja serialu, to idę na tę ściankę, staję i się uśmiecham. Nie mam parcia na szkło, nie muszę się szarpać. W małych miejscowościach robię trochę za małpę. Ustawiam się do zdjęć, jestem uprzejmy, miły, otwarty, ale czasami spotykam się niestety z takim zachowaniem, że po prostu ręce opadają - mówił w "Mieście kobiet".
Na pierwszym miejscu stawia rodzinę - od wielu lat jest szczęśliwym mężem Małgorzaty, nauczycielki, i nie wyobraża sobie bez niej życia.
- Mam fantastyczny dom, który stworzyła żona. Małgosia daje mi poczucie bezpieczeństwa i prywatności. Jako jeden z niewielu z naszego środowiska jestem cały czas z tą samą kobietą - dodawał.
Dumny ojciec
I choć uwielbia swoją pracę, kiedy usłyszał, że jego córka Milena zamiast na weterynarię, postanowiła zdawać do PWST, nie był wcale zadowolony.
- Tata na początku był załamany i bardzo zły. Długo się do mnie nie odzywał. Potem jednak zmienił zdanie – opowiadała jego córka w "Na Żywo".
Teraz aktor z dumą obserwuje sukcesy swojego dziecka - Milena występuje na scenie, gra w Teatrze Telewizji, pojawia się w filmach i serialach ("Złotopolscy", "O mnie się nie martw", "Druga szansa", "Barwy szczęścia").
- Siebie nie lubię oglądać na małym ekranie, ale jej poczynania aktorskie śledzę z wielką przyjemnością. Jestem z niej dumny - mówił Suszyński.
Gest solidarności
Kiedy w mediach pojawiły się informacje o planowanej trzeciej części kultowych już "Młodych wilków", Suszyński bez wahania potwierdził swoją chęć udziału w filmie. Teraz jednak jest już pewne, że aktora nie zobaczymy na ekranie - wszystko dlatego, że producenci zdecydowali się usunąć z obsady Jarosława Jakimowicza. Oburzony Piotr Szwedes oznajmił, że w takim razie on również nie wystąpi. Suszyński, w geście solidarności, także zrezygnował z angażu.
- Moja decyzja o rezygnacji jest nieodwołalna – mówił w wywiadzie dla Wirtualnej Polski. – Staram się być profesjonalistą, jednak brak Jarka i Piotrka w takim filmie jest nie do przyjęcia. Zabrakło rozmowy, konsensusu. Rezygnuję, ponieważ nie umiem pracować w takich warunkach. Nie stać mnie na to psychicznie - tłumaczył.