Wielkie picie w Mieście Grzechu
Jak to się stało, że pijacka komedia, po której nikt nie spodziewał się wielkiego sukcesu, okazała się jednym z największych hitów poprzedniego sezonu? Że film nakręcony za 40 milionów dolarów stał się najbardziej dochodową komedią dla dorosłych (kategoria wiekowa R) w historii?
Okazuje się, że przepis na sukces nie jest wcale taki skomplikowany. Wystarczy odwołać się do jednego z najbardziej żenujących momentów w życiu większości mężczyzn. Do pojawiającego się po każdej ostrzejszej imprezie, zadawanego z lękiem pytania o to, co się właściwie wczoraj wydarzyło.
Bohaterowie „Kac Vegas” (twórcze tłumaczenie prostego tytułu „Hangover” - „Kac”) znajdują się właśnie w takiej sytuacji. Wiedzą tylko, że urządzili koledze wieczór kawalerski w Las Vegas. Wypili po kieliszku i ruszyli w miasto - to ostatnie, co pamiętają. Trudno im zrozumieć skąd w pokoju hotelowym wzięła się kura, tygrys i niemowlę. Trudno im też przypomnieć sobie gdzie zgubili pana młodego. By go odnaleźć będę musieli zrekonstruować poprzednią noc. A o tym jak wiele może się wydarzyć podczas szalonego wieczoru kawalerskiego nie trzeba przekonywać nikogo, kto kiedykolwiek brał udział w choć jednej takiej imprezie.
Nie ma co ukrywać - „Kac Vegas” nie jest ambitną komedią z wyszukanym humorem. Ten film opowiada widzowi najprostsze, najbardziej zbereźne dowcipy. Jest więc morze alkoholu, morderczy kac, striptizerka, szalony ślub w Vegas, żarty z masturbacji, symulowanie seksu z tygrysem i stosunek oralny ze staruszką. Jednak to jedna z tego typu komedii, w których taki poziom poczucia humoru absolutnie nie przeszkadza. Co więcej - sprośne, wulgarne żarty i niewybredny język bohaterów doskonale pasują do klimatu tej historii. To męskie kino i twórcy doskonale zdają sobie z tego sprawę. Phil, Alan i Stu zachowują się dokładnie tak, jak zachowują się skacowani faceci. Wciąż na siebie krzyczą, są dla siebie złośliwi, dużo przeklinają i zgrywają twardszych niż są w rzeczywistości. Scottowi Moore’owi (scenarzyście) udało się uchwycić specyfikę męskiej przyjaźni, jednocześnie nie piejąc wydumanych peanów na jej cześć. Dzięki temu powstał film prawdziwie kumplowski, doskonale wpisujący się w modę na buddies movies, które
powróciły do łask dzięki filmom Judda Apatowa i jego ekipy.
„Kac Vegas” opowiedziany jest sprawnie i nawet na moment nie traci tempa. To zaskakujące biorąc pod uwagę fakt, że reżyserem tego dzieła jest Todd Philips, znany wcześniej z nieszczególnie udanych „Road Trip”, „Old School” i „Starsky’ego & Hutcha”. Na szczęście tym razem się postarał. Duża w tym zasługa tego, że film nie został oparty jedynie na wulgarnych dowcipach, ale i na naprawdę inteligentnym scenariuszu. Kiedy tylko w umyśle widza pojawi się myśl, że oto nadszedł koniec kłopotów i chłopakom wreszcie udało się znaleźć Douga, twórcy zaskakują kolejnymi komplikacjami, stawiającymi bohaterów w jeszcze bardziej absurdalnej sytuacji. No bo jak poradzić sobie ze wściekłym, małym azjatą wyskakującym z bagażnika?
I choć nie jest to obraz, który zasłużył na stałe miejsce w historii kina, to z pewnością warto go obejrzeć. Choćby dla rewelacyjnego epizodu ze śpiewającym piosenkę Phila Collinsa Mike’em Tysonem.