Wróg zawsze powie ci prawdę, przyjaciel nigdy
"Rzym" miał przed sobą niesamowicie trudne zadanie. Jako koprodukcja amerykańsko-brytyjsko-włoska była to misja po trzykroć trudna. Widownia na Wyspach musiała pogodzić się z tym, że tak "historyczny" serial krojony był głównie pod Amerykanów, którzy, jak wieść globalna niesie, nie są zwolennikami uczenia się historii. Mieszkańcy nowego świata musiała pogodzić się z tym, że większość aktorów to Brytyjczycy. Co do Włochów zaś... nie wiadomo było jak ci zareagują na popkulturową wersję swojej historii, która musiała przecież niektóre wątki ominąć, a inne uwydatnić.
19.07.2010 11:33
I rzeczywiście "Rzym" napotkał spore trudności. Brytyjczycy połączyli pierwsze trzy odcinki w dwa, argumentując, że ich widownia, jako ta bardziej obeznana z historią niż ich bracia zza oceanu, nie potrzebuje tak długiego wstępu. Włosi zaś postanowili trochę ten dość niegrzeczny serial stępić, eliminując w dubbingu znaczną część przekleństw oraz zastępując sceny ostre ich odrobinkę spokojniejszymi ekwiwalentami. "Rzym" podobał się jednak. Nie był to jakiś tam serialik wrzucony w realia starożytnego centrum świata, "90210" dla fanów antyku i gołych torsów gladiatorów. Był mocny, agresywny, poplątany i brudny, a to się spodobało. No i pierwszy sezon kończył się śmiercią Cezara.
W powszechnym przekonaniu to właśnie Juliusz jest najszerzej znaną postacią dramatu pod tytułem "Upadek republiki rzymskiej", ale widzowie "Rzymu" wiedzą lepiej. Widzieli na co stać bezwzględną Atię, matkę pierwszego cesarza rzymskiego. Znają Marka Antoniusza i Brutusa. Dla nich nie są to tylko historyczne nazwiska z książki Kubiaka, ale żywe, spiskujące postaci, ulegające namiętnościom i walczące o władzę. Śmierć Cezara jest dopiero początkiem walki o prawdziwą władzę. Jego krew nie jest jeszcze porządnie zmyta z senackiej podłogi, a gracze już zaczynają przesuwać pionki. Podobnie jak w pierwszym sezonie, tak i w drugim mocną stroną serialu jest aktorstwo. Większość obsady to Brytyjczycy, ale nie mam zamiaru zabawiać się tu w zgadywanie, czy w Stanach nie ma wystarczająco dobrych profesjonalistów, czy może w świadomości angielskojęzycznego świata mieszkańcy starożytnego Rzymu po prostu muszą mówić akcentem królowej, bo inaczej nie wypada. Trzeba za to przyznać, że zarówno główne postaci, jak i bohaterowie
drugoplanowi zagrani są z wyraźnym, teatralnym zacięciem, ale nie przeszkadza to tak mocno, jak choćby w jakiejkolwiek produkcji Teatru Telewizji. Takie mocne, trochę przesadzone aktorstwo pasuje do mocnego, epickiego tematu.
Gdzieś w tle walczącej o władzę arystokracji widzimy postaci zwykłych Rzymian, jak choćby żołnierza Lucjusza Vorensusa i jego trochę zbyt brutalnego kompana, Tytusa Pullo. W pamięć szczególnie zapadają sceny, w których zdesperowany Lucjusz szuka dzieci porwanych przez starożytnych gangsterów. Wrażenie robią również dwie główne role kobiece. Polly Walker jako Atia i Lindsay Duncan jako Serwilia kipią do siebie taką nienawiścią, że od razu wiadomo, kto jest najgroźniejszy w całej tej rozgrywce.
Przyzwyczajonym do hollywoodzkiej wizji Imperium Romanum w stylu „Gladiatora” widzom może trochę przeszkadzać brak elementów, którymi zarzucają nas superprodukcje. „Rzym” pozostaje przede wszystkim serialem aktorskim, w którym najważniejszym czynnikiem jest dobry scenariusz, a nie ilość wygenerowanych komputerowo widzów w Koloseum. Tu starcia rozstrzygane są pomiędzy postaciami za pomocą spisku, czy wbitego w plecy sztyletu, a nie rydwanu, do którego kół ktoś przytroczył kolce. "Rzymowi" niepotrzebne są sceny bitew ze słoniami, dramaturgii ma wystarczająco dużo.
Szkoda, że więcej "Rzymu" już nie zobaczymy. BBC podobno nie wytrzymało ciężaru finansowego, a i spięcia pomiędzy Brytyjczykami i Amerykanami, jak również negatywne reakcje włoskiej prasy z pewnością produkcji nie pomogły. Z drugiej jednak strony, może to dobrze, że "Rzym" skończył się na dwóch sezonach? Dzięki temu serial nie rozmienił się na drobne, scenarzyści nie rozwodnili fabuły i koncentracji wątków. A tak można postawić go na półce tuż obok "Deadwood" i czekać na nowy, podobno ostatni już, sezon "Dynastii Tudorów". Lub na amerykańską nowość w stylu "Gladiatora", czyli "Spartacus: Blood and Sand", jeśli ktoś lubi oglądać przemoc i seks.