Wszystkie melodramatyczne chwyty dozwolone
Klasyczny melodramat. Idealnie pasuje do niego określenie „wyciskacz łez”. Miłość naznaczona jest tu bowiem przez ciężką chorobę, a kochankowie mają niewiele czasu. Griffin dowiaduje się, że ma raka w zaawansowanym stadium. Lekarze nie dają mu zbyt wiele życia. I właśnie wtedy Griffin poznaje miłość swojego życia. Młodsza od niego Dunne ma w sobie wszystkie cechy kobiety-ideału, której do tej pory bezskutecznie szukał.
28.05.2009 13:43
Czy jednak Griffin powinien angażować się w związek, o którym z góry wie, że nie ma przyszłości? Czy powinien powiedzieć Dunne prawdę o swojej chorobie? Czy raczej zataić? Wreszcie, czy ma moralne prawo skazywać ukochaną kobietę na cierpienie i rozpacz? Trudne pytania, ale scenariusz szybko przechodzi nad nimi do porządku dziennego.
W końcu „Griffin & Dunne” to nie dramat psychologiczny w stylu kina Ingmara Bergmana, ale tradycyjny melodramat, który ma tylko jeden cel – wzruszyć widza do łez. I sądząc po ocenach internautów (czy raczej internautek) cel ten udało mu się osiągnąć. Zresztą to nie pierwsza wersja tej historii. „Griffin & Dunne” jest remake’m melodramatu z lat 70., w którym zagrali Peter Falk i .
W nowej odsłonie historia miłości tragicznych kochanków została opowiedziana z wykorzystaniem wszystkich klasycznych melodramatycznych chwytów. Uczucie jest naprawdę idealne. Kochankowie sympatyczni i wzruszający.
Aktorski duet został znakomicie dobrany. On (Dermot Mulroney)
– męski, nieco szorstki, ale też romantyczny, kiedy sytuacja tego wymaga. Ona (Amanda Peet) – dziewczęca, pełna uroku i życia, choć także ma swoją tajemnicę. Ich idealna miłość rozkwita wśród nowojorskich, urokliwych zakątków. Zdjęcia i muzyka pomagają budować odpowiednio liryczny nastrój. Czy można od melodramatu żądać więcej?