Wywiad z Andym Serkisem, osobą, która użyczyła swe ruchy King Kongowi
Martyn Palmer: Widać, że twoja współpraca z Peterem Jacksonem jest bardzo dobra, czy to jest też prawdziwa przyjaźń?
ANDY SERKIS: Oczywiście. Kiedy spotkałem Petera w 1999 roku, przy okazji pracy nad Władcą pierścieni od razu poczuliśmy pewną więź. Fakt, iż obaj mieliśmy rodziny miał zapewne duży wpływ na to, iż poczuliśmy, że coś nas łączy, ale myślę, że równie ważne było to, iż był to tak przyjazny, otwarty człowiek roztaczający wokół siebie aurę wręcz rodzinnego ciepła. Tak to się zaczęło, a z czasem nasza przyjaźń tylko się umacniała.
M.P.: Pamiętasz kiedy po raz pierwszy wspomniał o King Kongu?
A.S.: Dokładnie to zapamiętałem. To zdarzyło się podczas moich urodzin 20 kwietnia 2003 roku. Peter i Fran (Walsh – scenarzystka, a prywatnie żona Jacksona) zaprosili mnie na niedzielny lunch, to była Wielkanoc, pamiętam, że pokazali mi zdjęcia Snowflake’a, goryla-albinosa z Zoo w Barcelonie.
Wtedy jeszcze nie wiedziałem dlaczego mi je pokazują (śmiech). Pracowaliśmy właśnie nad dokrętkami do Powrotu króla, a Peter powiedział: „Chcielibyśmy wykorzystać doświadczenia, jakie zdobyliśmy przy pracy nad Gollumem przy tworzeniu King Konga”. Wtedy po raz pierwszy usłyszałem o tym projekcie.
M.P.: I co wtedy pomyślałeś? To przecież wielkie wyzwanie…
A.S.: Wiem. Prawdę mówiąc to mnie rozwaliło. Nie wiedziałem co mam myśleć. Ekscytowałem się tym pomysłem. Byłem nim przerażony. Dopiero co skończyły się trzy, albo nawet cztery lata prac nad Gollumem. Przy okazji tworzenia Golluma miałem do dyspozycji sporo dialogów, mogłem wyrazić głębię tej postaci także głosem, brzmieniem i dzięki temu była to tak wspaniała rola. Ale jak mam stworzyć goryla i to sztywno trzymając się ram wyznaczonych przez materiał scenariusza.
Nie miałem bladego pojęcia o gorylach, zdawało mi się, że Peter znajdzie bez trudu kogoś, kto będzie je mógł naśladować. Kogoś, kto się w tym specjalizuje. Ale Peterowi chodziło o coś innego, on potrzebował aktora, który nadałby tej małpie prawdziwą osobowość. No i zaczęliśmy się nad tym zastanawiać, ale to był dopiero początek trudnej drogi. Minął chyba rok z okładem zanim... jako tako poukładaliśmy sobie wszystkie sprawy. Ale dla mnie ta robota zaczęła się już pierwszej nocy od obejrzenia filmu z 1933 roku.
Jedyne co mi przyszło do głowy po tej projekcji to myśl, że w ciągu tych 70 lat jakie upłynęły od premiery dowiedzieliśmy się tak wiele o gorylach, powstały przecież setki filmów dokumentalnych, programów na National Geographic. Wydawało mi się wtedy, że powinniśmy wykorzystać tę skarbnicę wiedzy, aby przedstawić Konga jako zwierzę, ale z dokładnością, na jaką goryle zasługują, bo przecież nikt tak naprawdę nic o nich wtedy nie wiedział. I tak się to dla mnie zaczęło, od tamtej pory zająłem się szerokimi przygotowaniami do tej roli...
M.P.: …które przywiodły cię w końcu do londyńskiego Zoo?
A.S.: Cóż, najpierw obejrzałem wszystkie filmy dokumentalne, jakie znalazłem. Potem udałem się do Howletts Zoo w Kent (Anglia), w którym znajduje się największe stado goryli żyjących w niewoli, jest ich tam niemal siedemdziesiąt. Dopiero na końcu spotkałem się z opiekunami goryli z londyńskiego Zoo i rozpocząłem pracę z czterema małpami, trzema samicami i jednym samcem. Samca nazywano Bob, sprowadzono go do programu rozrodczego, ale niespecjalnie się do tego nadawał, gdyż wychowywał się w cyrku z szympansicami i nie miał doświadczenia w byciu samcem alfa, dlatego też samice naprawdę dawały mu popalić. Zaprzyjaźniłem się nawet z jedną z nich, Zaire.
Mogę powiedzieć, że chyba jej wpadłem w oko (śmiech), a była naprawdę zaborcza. Kiedy moja żona przyszła któregoś dnia ze mną, nie spodobała się gorylicy, która rzuciła w nią butelką z wodą (śmiech) dając do zrozumienia do kogo należę. Niestety, im dłużej przebywałem w towarzystwie Zaire, tym bardziej zauważałem, że goryle w niewoli przejmują wiele z ludzkich zachowań. Były zupełną przeciwnością małp, które dane mi było oglądać w Rwandzie, gdzie współpracowałem z Miedzynarodową Fundacją Diane Fosse.
Wszystkie ich reakcje i zachowania były nieco wolniejsze, ich twarze były węższe a mimika znacznie bardziej tajemnicza. Te wolne goryle naprawdę różniły się od swoich współbraci mieszkających w niewoli. A obserwowanie zachowań w dużych stadach było niesamowitym przeżyciem.
M.P.: Jak było w Rwandzie?
A.S.: To cudowne miejsce. Ludzie powinni wiedzieć, że jest też bardzo bezpieczne, a turystyka związana z obserwacją goryli to bardzo ważna dziedzina przemysłu turystycznego Rwandy. Przebywanie w pobliżu stada liczącego 23 osobniki, bez żadnych zabezpieczeń, kiedy nic cię od nich nie dzieli i możesz obserwować ich zachowania, hierarchię, struktury rodzinne, matki z oseskami... przy piersi, zadziorną młodzież wciąż rywalizująca z rówieśnikami. Czułem się, jakbym przyglądał się jednej wielkiej rodzinie z ojcem siedzącym w samym środku, facetem mającym taki posłuch u innych, że gdy tylko powie: idziemy stąd, wszyscy bez słowa ruszają za nim.
A po drodze zatrzymują się przede mną, zapewne z ciekawości – tak w istocie musiało być, ciekawość musiała je skłonić do zainteresowania moją osobą, bo choć byłem członkiem zespołu badawczego, to byłem tu nowy, wszystkich pozostałych goryle już od dawna znały. Goryle są niesamowicie inteligentnymi stworzeniami, i czułem będąc wśród nich, że tak niewiele nas dzieli.
Genetyczne podobieństwo ludzi i małp wynosi 97%, a jeśli chodzi o zachowania, to chyba jedyną rzeczą, jaka nas wyróżnia, jest język, którego goryle nie posiadają, choć potrafią spokojnie wyartykułować swoje uczucia.
M.P.: Wiesz, że widzowie będą mogli przyjrzeć się twojej pracy? Mówię tu o wydaniu DVD i materiale o twoich przygotowaniach do roli…
A.S.: Nie wiedziałem, ale będę zachwycony, jeśli ludzie zobaczą jak to wyglądało, bo powinni mieć pełen wgląd w cały proces przygotowań, żeby móc docenić wkład pracy jaki włożyłem w rolę Konga. Na planie musiałem być małpą, dlatego zakładano mi kostium goryla, w którym pracowałem razem z Naomi. I to zadziałało zgodnie z ideą Petera, żeby na planie znajdowała się twarzą w twarz para żywych aktorów, a nie Naomi, która musi wyobrażać sobie Konga. Tylko taka para aktorska mogła oddać wiarygodnie zachowania w sekwencji scen, w których dochodzi do stopniowego rozwoju uczuciowej więzi pomiędzy nimi.
Jedynym problemem było to, że Kong mierzył osiem metrów a Naomi metr siedemdziesiąt, dlatego, dla większego realizmu stawiano mnie na podwyższeniu, albo w windzie i używano głośników przez które mogła słyszeć głos Konga, dzięki czemu mogła reagować prawidłowo na jego wielkość i zachowania. A kiedy już nakręciliśmy te sceny mogłem przejść do studia w którym pracowano nad technikami przechwytywania ruchu (Motion Capture) – w fazie post produkcji i przez niemal dwa miesiące odtwarzałem te sceny już sam, tylko z przebitkami Naomi, doprowadzając do perfekcji osobowość Konga i to właśnie tam zacząłem pracować z tymi wszystkim znacznikami na twarzy.
Przy pracy nad rola Golluma kręciliśmy materiał na taśmie 35 mm, a animatorzy przekształcali moja mimikę na twarz generowanej komputerowo postaci, więc miałem już pojęcie o tej technologii. Tyle, że twarz goryla to nie twarz człowieka, dlatego musieliśmy korzystać ze specjalnego systemu 132 niezwykle czułych znaczników umieszczonych na mojej twarzy. Śledzono nawet ruch gałek ocznych, każde mrugnięcie i spojrzenie było rejestrowane. Jedynie okolice pyska były całkowicie dziełem animatorów, gdyż nie miałem fizycznej możliwości wiernego naśladowania tej części twarzy goryla.
W efekcie powstała cyfrowa maska mojej twarzy. Słowami byłoby naprawdę trudno wyjaśnić jak ta technika działała, ale jeśli zostanie to pokazane na płycie DVD wszyscy zrozumieją ją w jednej chwili.
M.P.: Jesteś zwolennikiem dołączania do formatu DVD materiałów dodatkowych z planu i produkcji?
A.S.: Tak, jestem. Zanim zacząłem współpracować z Peterem byłem zdania, że film powinien sam się bronić, ze jego atutem jest ten nimb tajemniczości, że to magia kina i nie należy jej całkowicie obnażać. Nie wiem czy widzieliście te pamiętniki z planu produkcyjnego, które Peter wypuścił przed premierą, dzięki nim przekonałem się do takiej formy szczerego dialogu twórcy filmu z widzem. Bardzo podobała mi się ta część, w której pokazana jest historia kinematografii.
M.P.: Kiedy zdecydowałeś się przyjąć rolę kucharza Lumpy’ego?
A.S.: Rozmawialiśmy o Kongu zanim ukończyliśmy pracę nad Władcą pierścieni i wtedy usłyszałem takie zdanie: „Skoro już angażujesz się w badania nad zachowaniami i postacią Konga, nad całym tym procesem przeniesienia go do naszego filmu, to możesz, a nawet powinieneś także się w nim pokazać.” Spędziłem tyle czasu pracując z gorylami, że ta propozycja była dla mnie zaskoczeniem.
Właśnie wróciłem z Rwandy, napakowany pomysłami i gotowy do natychmiastowego rozpoczęcia pracy nad Kongiem, a tu w rozkładzie zajęć widzę, że mam na to jeszcze cztery pełne miesiące. Musiałem odłożyć wszystkie plany na później i skupić się na roli kucharza okrętowego Lumpy’ego, a możecie mi wierzyć, że to naprawdę marny kucharzyna (śmiech), facet wiecznie pali i strzepuje popiół do żarcia.
M.P.: Była to na pewno duża odmiana po wymagającym ogromnego wysiłku udawaniu Konga?
A.S.: Przede wszystkim to była zabawa. Podczas gdy nadal zastanawialiśmy się jak będziemy filmować w przyszłości sceny z Kongiem, odgrywanie Lumpy’ego było dla mnie bardzo pomocne. Dzięki temu czułem się częścią ekipy przez cały okres produkcji.
M.P.: Byłeś najbliższym obserwatorem postaci w którą wcielała się Naomi. Jak jej poszło?
A.S.: Myślę, że nadzwyczajnie. Czuliśmy specyficzną więź, kiedy graliśmy razem, a ona nie jest aktorką z gatunku tych, które potrafią tylko robić grymasy na zbliżeniach, sądzę, że ona nie byłaby w stanie tak zagrać. To prawdziwa gwiazda, która stając przed kamerą przeobraża się w graną postać całkowicie, odrzucając jednocześnie wszystkie swoje nawyki i zachowania.
Fran Walsh przygotowała dla nas wspaniały podkład muzyczny, przy którym pracowaliśmy i dzięki temu mogliśmy uzyskać tak doskonałe sprzężenie i koncentrację pomimo trzech, a nawet więcej kamer rozstawionych wokół. Wisiałem na dźwigu, a mimo to mieliśmy idealny kontakt i powiem ci, że Naomi za każdym razem łamała mi serce kiedy zaczynała grać. Nie widziałem jeszcze aktorki, która potrafiłaby oddać taką głębię odtwarzanej postaci, osoby tak skupionej na tym co robi, że nikt i nic nie było jej w stanie przeszkodzić.