Wywiad z Danielem Auteuilem
Kim jest Levasseur, pana postać?
To mężczyzna na wysokim stanowisku, biznesmen, któremu udaje się z sukcesem prowadzić podwójne życie - zarówno prywatne jak i zawodowe. Ma więc kochankę. Zwariował na jej punkcie, strasznie ją kocha, ona jest piękna, zabawna, inteligentna. Mój bohater lubi też władzę, pieniądze, i ma żonę o silnej osobowości, która wie czego chce. Jest więc między młotem a kowadłem. Bazując na takiej właśnie zastanej na początku filmu sytuacji, zaczyna się seria niezręczności i wpadek, które prowadzą do poważnego kryzysu w życiu bohaterów, który dla widza jest oczywiście zabawny.
W filmie „Plotka” grał pan bohatera który nazywał się Francois Pignon. W tym filmie gra pan jego rywala, bo bohater, parkingowy z zawodu, nazywa się tak samo jak Pan w „Plotce”. Jaka jest różnica między tymi postaciami?
Nie czuję takiej presji jak wtedy. Bycie Francois Pignon tworzy pewne napięcie. Kiedy się go gra, czuje się odpowiedzialność, gdzieś z tyłu głowy ma się listę pewnych powinności związanych z tą postacią. Ponieważ Pignon to w filmie nie tylko nazwisko, lecz już cały wachlarz skojarzeń, określony bohater: mały zagubiony w miejskiej dżungli facecik. Nic nie predestynuje go do przygody, którą w tym filmie przeżyje. To rola, która wymaga określonego skupienia, bycia, poddania się pewnym prawom. Generalnie wszyscy aktorzy, którzy grali Pignona wychodzą kompletnie wyczerpani z planu Francisa Vebera. Z drugiej strony, postaci które wchodzą w orbitę Pignona kształtują akcję, jej rytm, mają znacznie większą dawkę swobody. Tak właśnie jest tym razem. Gram postać Lavasseura, w której mogę znacznie silniej wyrażać swoją osobowość, pozwolić sobie na o wiele więcej ekspresji.
Może to nie przypadek, że znowu gra pan w filmie Vebera?
Oczywiście, to już właściwie zwyczaj… choć Pignon jest rolą szczególną. Pomimo, że znam już sposób pracy Francisa Vebera, muszę pozostawać czujny.
To już drugi raz. Czy jest Panu tak samo przyjemnie jak za pierwszym razem grać w jego filmie?
Obsadzenie nas w tych rolach jest już samo w sobie komiczne. Dla aktora to zawsze przyjemność grać swoje skrzypce w symfonii, być jednym z instrumentów w orkiestrze.
Tym razem, dodatkowo, gra Pan z dwoma wspaniałymi aktorkami: Kristin Scott-Thomas i Alice Taglioni…
Wspaniałe! Nie miałem żadnego prawa przyglądać się castingowi, ani niestety do tego, by wypróbować obie panie [1], mogłem tylko stanąć na wysokości zadania i zrobiłem co mogłem. Znam Kristin Scott-Thomas, która grała już moją kochankę w „Petites Coupures”, wspominam tę współpracę z wielką przyjemnością. Swoją drogą to aktorka, którą ciągle mam ochotę odkrywać na nowo, pomimo, że wiem, że zawsze pozostanie dla mnie osobą tajemniczą. To kobieta, która mnie potrafi rozśmieszyć, która jest piękna, zabawna, inteligentna. I jest świetną aktorką. Jeśli chodzi o Alice Taglioni, nasze stosunki były…jakby to nazwać…na dystans…ale nie powiedziałem jeszcze ostatniego słowa. (śmiech)
Gra pan w tym filmie również z Richardem Berry…
To nasz pierwszy wspólny film. Zaczęliśmy film razem i myślę że to wszystkim przyniosło korzyści. Myślę, że Francis Veber czul przyjemność jaką nam daje praca ze sobą, przerzucanie się uszczypliwościami. Myślę, że nasze wspólne sceny, które na papierze były bardzo śmieszne, są takie również na ekranie. Choć z drugiej strony żałuję, że miałem tak mało scen z Gadem (aktorem, który gra główną rolę - Francois Pignona). Ale tylko my to czuliśmy. Myślę, że widz nie odczuje żalu z tego powodu.
Tak. Tym razem to on jest Pignonem. Czy to dla Pana frustrujące?
Biorąc pod uwagę, że spędziłem trochę czasu interpretując tę rolę, to nie jest bez znaczenia. Czytając scenariusz filmu przez moment miałem wrażenie, że jego słowa to moje słowa. Po chwili wróciłem do czytania mojej roli - Levasseura, ale przyznaję, że na początku odruchowo zacząłem czytać rolę Pignona.
Czy zaskoczył Pana ten scenariusz?
Nie, bo nic co pisze albo robi Veber mnie nie zaskakuje. A szczególnie ilość „bombowych”, wybuchowych sytuacji, które on wymyśla. Wręcz przeciwnie, byłbym rozczarowany, gdyby tego wszystkiego tam nie było.
Przed zdjęciami do filmu Vebera wystąpił Pan w filmie „Ukryte” Michaele Haneke, oraz „Peindre ou faire l’amour” braci Larrieux. Miał Pan potrzebę powrotu do tego gatunku - komedii?
Nie widzę różnicy między filmami tak różnych autorów, jak Michael Haneke czy Francis Veber. To taka sama praca, takie same wymagania. Tylko różne światy. Ale praca aktora jest zawsze tym samym.
Francis Veber przyciąga wielkich aktorow. Czyli praca z nim jest dla was nieunikniona?
Rzeczywiście, jego castingi są ogromne i ciągną się! To trochę tak jak z Woodym Allenem: jeśli chce mieć gwiazdę w roli kogoś kto wyprowadza psa i jest na ekranie 12 sekund, będzie to miał. Ponieważ dla aktora jest zawsze przyjemnością robić coś inteligentnego. Tak jak dziecko nie ma nic przeciwko lodom czekoladowym, tak aktor nie ma nic przeciw dobrej roli. To, co będziemy robić, zależy całkowicie od woli reżyserów, więc kiedy zdarzają się tacy, którzy piszą dla nas wspaniałe role w pięknych historiach, bez dwóćh zdań idziemy na to! To oczywiste!
*(1) Aktor żartobliwie nawiązuje do starożytnego zwyczaju pozwalającego Panu spędzać noc poślubną ze świeżo poślubioną żoną jego wasala.