9 października 2001 roku 58-letni mężczyzna został zatrzymany pod zarzutem kradzieży kanapki, gazety i… plastra w jednym z supermarketów w Pensylwanii. Miał na sobie kobiecą perukę i sztucznego wąsa, a w jego portfelu policjanci znaleźli ponad 500 dolarów gotówką. Krótkie śledztwo wykazało, że zdziwaczały złodziej nazywa się Robert Durst, jest spadkobiercą wartego kilkaset milionów dolarów imperium handlu nieruchomościami oraz… zbiegiem, poszukiwanym w trzech stanach w związku z dwoma morderstwami i zaginięciem pierwszej żony w 1982 roku.
Tej sceny nie zobaczycie w filmie. Nie zobaczycie też, nie licząc zdawkowych wypowiedzi z offu i napisów pod koniec, żadnej sceny z rozprawy Dursta, podczas której przekonał on przysięgłych, że nie ma nic wspólnego z niesławnym zaginięciem żony i egzekucją przyjaciółki z dzieciństwa, a swojego podstarzałego sąsiada zabił i poćwiartował (!) w… samoobronie. Dziś, po odsiedzeniu symbolicznej kary, jest wolnym człowiekiem.
Sensacyjny życiorys Dursta posłużył twórcom „Wszystkiego, co dobre” za kanwę ekranowych wydarzeń, ale w konfrontacji z prawdą dotyczącą konkretnych sytuacji byli oni równie bezsilni, co detektywi prowadzący śledztwo. Przekonania o winie niezrównoważonego milionera nie udało się przekuć w poparty żelaznymi dowodami materiał. Dlatego też, choć większość wydarzeń z życia Dursta przeniesiona zostaje na ekran w skali 1:1, bohater grany przez Ryana Goslinga nazywa się już zupełnie inaczej. Co ciekawe, teza pozostała – winny jak diabli.
Andrew Jarecki nie ma wątpliwości: Durst (w filmie – David Marks) z zimną krwią zabił swojego sąsiada, przyjaciółkę i jest odpowiedzialny za zniknięcie pierwszej żony. Nieszczędząca szczegółów, tendencyjna – jak się wydaje – fikcjonalizacja zdarzeń, które do tego doprowadziły, ociera się o manifest, filmową interwencję. Jarecki nie wydaje się jednak zbulwersowany niedoskonałością systemu, który uniewinnił potwora.
Co więcej, będąc przekonanym o winie Dursta (Marksa), reżyser staje w jego obronie, krążąc wokół zdarzenia, które przed laty zachwiało jego psychiczną równowagą. Mając 7 lat, Robert był świadkiem samobójczej śmierci matki, która na oczach rodziny rzuciła się z dachu nowojorskiej rezydencji. Chłopak okupił to dotkliwą traumą, z której wyjść pomóc miały mu kolejne psychoterapie. Nie pomogły. Lata później, u dorosłego Dursta zdiagnozowano schizofrenię i syndrom Aspergera.
Ten drugi, będący odmianą autyzmu, wpływać miał na jego zdolność logicznej oceny sytuacji, powodować wybuchowe stany i irracjonalne zachowania (np. przebieranie się za kobietę). Pomimo dobrze udokumentowanego przebiegu jego leczenia, psychika Dursta od lat pozostaje zagadką. Kto naprawdę kryje się pod popękaną skorupą?
W interpretacji Ryana Goslinga Durst jest postacią nieoczywistą. Z jednej strony niepoczytalny, wybuchowy morderca, z drugiej – złamany psychicznie nieszczęśnik. Jarecki i Gosling sporo miejsca poświęcają toksycznej więzi bohatera z ojcem (Frank Langella); relacji, w której sporo jest niewypowiedzianych pretensji i wzajemnego niezrozumienia, z ich zarzewiem – śmiercią matki – odbijającym się nieprzyjemnym echem.
W pierwszych scenach filmu, w stylizowanej na amatorskie wideo czołówce, widzimy szczęśliwą, spędzającą wspólne chwile rodzinę (wtedy jeszcze w komplecie), ale już pół godziny później, gdy dorosły bohater przedstawia ojcu swoją wybrankę, Katie (bardzo dobra Kirsten Dunst), słyszy od niego: „Ona nigdy nie będzie jedną z nas”. „Wiem. Czy to nie wspaniałe?” – odpowiada. Z czasem jednak, gdy ostatecznie nie udaje mu się pozostać niezależnym od finansowego wsparcia i oczekiwań ojca, Marks (Durst) pozwala, by lepka, familijna zawiesina pokryła jego życie.
„Wszystko, co dobre” to film niedoskonały. Jarecki, dzierżąc w dłoniach materiał na fresk równie epicki i przenikliwy, co – nie przymierzając – David Fincher w „Zodiaku”, decyduje się na historię dalece bardziej intymną. Czy to brak reżyserskiej ogłady nie pozwala mu zawrzeć szokującej historii Dursta (od samego jej czytania można dostać zawrotu głowy!) w kontekście społecznym, który przeświadczył przecież o ponadczasowej formule filmu Finchera?
Czego by nie pisać, „Wszystko, co dobre” stanowi intrygujący, niebojący się rzucać oskarżeń portret psychologiczny domniemanego zabójcy i socjopaty.
Tajemnice skrywane przez umysł Dursta do dziś pozostają jednak nieodgadnione. Ciekawostką jest, iż pojawiał się on na planie i obserwował z oddali realizację poszczególnych scen (co Kirsten Dunst wspomina raczej z niepokojem), a amerykańskie wydanie dvd/blu-ray zawiera także… jego entuzjastyczny (!) komentarz do filmu.
O wydaniu dvd
Polskie wydanie w dodatkach ma tylko zwiastun. Amerykańskie – dwa komentarze i przeszło dwie godziny materiału wideo (m.in. godziną rozmowę z reżyserem, sceny usunięte, dokument o realizacji, reportaż o wydarzeniach, które zainspirowały film). Technicznie w porządku – panorama, pięć kanałów.