Zabijanie na śniadanie
„Turyści“ to film o wszystkim, co zawsze chcieliście zrobić, ale na co nigdy nie mieliście odwagi. Najnowsza produkcja Bena Wheatleya („Lista płatnych zleceń“) to czarna komedia przypominająca kultowy gangsterski dramat Arthura Penna „Bonnie i Clyde“ (1967), zrealizowana w konwencji niezależnego filmu drogi i okraszona stylowym rock’n‘rollem. Scenariusz filmu, napisany przez dwoje głównych aktorów – brytyjskich komików Alice Lowe i Steve’a Orama – jest jak seria kabaretowych skeczy perfekcyjnie nanizanych na narracyjny łańcuch przyczyn i skutków. Dzięki nastrojowej różnorodności „Turyści“ to film przygodowy, romantyczna komedia i absurdalny horror w jednym. Wheatley ogrywa w nim przysłowie, że miłość od nienawiści dzieli cienka, czerwona linia. Przekracza ją w tę i z powrotem zamieniając swój film w historię o nieustających wakacjach, mordercach bez sumienia i przesyconym ironią świecie, który nie wymierza kary za zbrodnicze fantazje.
21.02.2013 09:58
„Turyści“ debiutowali w jednej z pobocznych sekcji prestiżowego festiwalu w Cannes w 2012 roku. Byli tam jak kubeł zimnej wody wylany na przegrzane głowy. Film tak lekki, narracyjnie beztroski i niewymagający, formalnie prosty, a w swoich nierównościach tak znakomity – rzadko ogląda się na festiwalu, a potem radośnie wita w lokalnych kinach. Dzięki sprawnemu połączeniu różnych konwencji i wpisaniu ich w ramy niezależnego filmu, Wheatley znalazł sposób, by uwieść rzesze widzów o odmiennych gustach. Niewątpliwie pomogła mu w tym para brytyjskich komików telewizyjnych, która zakasała rękawy i usiadła nad scenariuszem. Jeśli jego autorzy wykorzystują schematy gatunkowe – robią to tylko po to, by żonglować nimi w niewiarygodnie zabawny sposób. Mają w sobie urok, jakim wielu ekranowych Brytyjczyków zbyt często nie może się pochwalić. Jako Tina i Chris – Lowe i Oram wcielają się w role (tylko) pozornie typowych turystów i wyruszają w tour po chłodnej, dżdżystej Anglii.
To jedyna chwila, w której „Turyści“ zaczynają przywoływać w pamięci wszystkie romantyczne filmy drogi, jakie obejrzeliśmy w życiu. Tina opuszcza zaborczą matkę i w przyczepie kempingowej zamierza przemierzyć setki kilometrów z nowo poznanym Chrisem. Ona i on, izolacja od świata, test nowego związku i tylko trochę humoru w stylu Monty Pythona. Dużo więcej jest jednak w filmie emocji, które mają niepowtarzalną okazję rozrosnąć się w górzystym krajobrazie do ogromnych rozmiarów. Na światło dzienne wyłażą wszystkie skrywane uczucia, lęki i pragnienia. Palmę pierwszeństwa przejmuje zazdrość, złość i potrzeba zemsty. Nad światem zbierają się wówczas czarne chmury? Bynajmniej. Narracja ani na chwilę nie traci na lekkości, mimo iż zachowanie bohaterów woła o pomstę do nieba. Dlaczego? Ponieważ zaczynają oni spełniać swoje najokrutniejsze fantazje na temat innych. Trup ściele się gęsto, a wokół rozbrzmiewa „A Power of Love“ w wykonaniu grupy Frankie Goes to Hollywood. Sam Mike Leigh (którego brytyjscy komicy podobno
czują się sukcesorami), by się uśmiał.