Zaciskam kciuki, by nie wyłysieć - wywiad z Ashtonem Kutcherem

W swoim najnowszym filmie – „Patrol”, Ashton Kutcher gra aroganckiego mistrza pływackiego, Jake’a Fischera, który trenuje, by dołączyć do prestiżowej amerykańskiej jednostki Straży Przybrzeżnej. Nie ma wątpliwości, że fizycznie Fischer ma wszystko, co potrzebne, ale czy jest do tej ciężkiej pracy odpowiednio przygotowany emocjonalnie?

Zaciskam kciuki, by nie wyłysieć - wywiad z Ashtonem Kutcherem

03.12.2006 18:12

Kutcherowi partneruje Kevin Costner w roli Bena Randalla – ratownika, który kończy karierę i wybiera Jake’a na swojego następcę. Minie jednak trochę czasu, nim młody mężczyzna doceni zawodową i osobistą lekcję, jakiej udzieli mu mądrzejszy i bardziej doświadczony kolega.

Reżyser „Patrolu” – Andrew Davis, a także producenci filmu, porównują cię do Cary’ego Granta i Steve’a McQueena. Jak się z tym czujesz?

(Śmiech) Sądzę, że po prostu chcą dobrze sprzedać film… Ale uwielbiam tych aktorów i faktycznie studiowałem filmy Steve’a McQueena, przygotowując się do roli. Kiedy zaczynam pracę nad nowym projektem, zawsze biorę na wzór starszego aktora, którego cenię. Zapoznaję się dokładnie z jego dokonaniami i próbuję podkraść kilka trików. Tym razem wybrałem McQueena, ponieważ był fantastyczny w filmach akcji. Nie ma nic lepszego niż to, co zrobił w tej dziedzinie McQueen. Chciałem więc odkryć, jak pracował, ponieważ nie byłem pewien, czy potrafię zrobić taki film. Pomyślałem, że mogę coś podwędzić McQueenowi... Nie ma we mnie nic oryginalnego, zaufaj mi, to wszystko jest zbudowane na osiągnięciach innych aktorów (śmiech).

Jakim człowiekiem jest twój bohater?

Jake’a Fischera trudno rozgryźć. Ciężko zrozumieć, jakie są jego motywacje. To oczywiste, że coś się z nim dzieje, coś go męczy, coś sprawia, że wydaje się zarozumiałym kretynem, arogantem, który chce wszystkim pokazać, jak bardzo nadaje się do tego, co zamierza robić. Ale w rzeczywistości nie jest siebie pewien, nie wierzy, że jest wystarczająco dobry. Uczestniczy w szkoleniach, ma ambicje, by stać się czołowym ratownikiem, a tak naprawdę wcale nie chce pomagać ludziom. Uważa, że ze wszystkim poradzi sobie sam. W końcu zrozumie, że nie ma nic złego w przyjmowaniu pomocy od innych.

Jaka jest jego relacja z bohaterem Kevina Costnera?

Kevin, który wciela się w rolę Bena Randalla, staje się dla mojej postaci kimś na kształt ojca. Na początku jednak są skonfliktowani. Ich osobowości są sprzeczne, mój bohater sądzi, że jest od Randalla lepszy. Później orientuje się, że w tej robocie nie chodzi o współzawodnictwo i akceptuje go jako mentora.

Czy są jakieś podobieństwa w waszej relacji na ekranie i poza nim? Czy Costner nauczył cię czegoś?

Bardzo wiele! To zresztą jeden z ważniejszych powodów, dla których zgodziłem się zagrać w tym filmie: uczyć się od Kevina. I dlatego jest pewne podobieństwo w naszych relacjach, ponieważ mój bohater w pewnym momencie też chce się uczyć od mistrza. Zamęczałem Kevina pytaniami o najróżniejsze kwestie, związane z robieniem filmów. Czasami, kończąc scenę, pytałem go, jak mogę zrobić to lepiej lub inaczej. I zawsze miał dla mnie świetne rady. Jest nie tylko znakomitym aktorem, ale i fantastycznym reżyserem.

Czy nauczył cię, jak radzić sobie ze sławą?

Jest w tym zdecydowanie lepszy ode mnie, bardzo cierpliwy i kurtuazyjny. Pamiętam moje pierwsze doświadczenie z Kevinem. Pojechaliśmy do północnej Karoliny, do ośrodka, w którym trenują ratownicy. Pewnego wieczoru poszliśmy razem z nimi do małej restauracyjki. Miasteczko jest tak niewielkie, że chyba wszyscy mieszkańcy wiedzieli, że tam jesteśmy. Kiedy skończyliśmy kolację i już mieliśmy wychodzić, okazało się, że całe miasto zebrało się przed wejściem w oczekiwaniu na autografy. Setki ludzi przyszły nas zobaczyć! Przeraziłem się, czułem się skrępowany, nie lubię takich tłumów. Ukryłem się więc za kilkoma facetami ze Straży Przybrzeżnej, tak, by nikt mnie nie widział i udało mi się przemknąć do samochodu. Czekałem tam na Kevina i patrzyłem na rozgrywającą się przed restauracją scenę: on wcale nie spieszył się do odjazdu! Był niesamowity, rozdawał autografy, robił sobie ze wszystkimi zdjęcia. Jest wyjątkowo przyjazny, ma frajdę z tego, że daje ludziom radość. Mam wrażenie, że tego się od Kevina nauczyłem –
czerpania radości z radości innych ludzi.

Jesteś niesamowicie wysportowany i muskularny. Trening był bardzo wyczerpujący?

Przed filmem słabo pływałem. Zdecydowanie nie czułem się w wodzie jak ryba. Podpisywałem umowę wiedząc, że będę musiał nauczyć się dobrze pływać. Przed „Patrolem” mogłem przepłynąć basen w tę i z powrotem, ale to było raczej takie nerwowe przebieranie nogami i rękami, które nie miało wiele wspólnego z prawdziwym pływaniem. Tak więc sześć miesięcy przed zdjęciami... rozpocząłem lekcje. Przeszedłem też trening, który nadał mojemu ciału odpowiednie kształty. Nie chciałem reprezentować tych chłopaków, nie wyglądając jak oni. Potem pojechaliśmy na obóz szkoleniowy i tam również było bardzo ciężko… to niezapomniane przeżycie. Oni bezustannie wrzeszczą i każą ci robić pompki.

A samo kręcenie filmu?

To był fizycznie najtrudniejszy film, nad jakim do tej pory pracowałem. Bardzo wymagający. Są w nim tylko trzy sceny, w których nie jestem zmarznięty, mokry lub jedno i drugie jednocześnie. Fantastycznie kręciło się te trzy sceny, bo były wielką ulgą. Powiedziałem reżyserowi: Tylko tyle mamy zrobić w tej scenie? Porozmawiać? Super! Byłem niesamowicie wdzięczny, że dla odmiany nie muszę marznąć.

To film o heroizmie, co on dla ciebie znaczy?

Ludzie ze Straży Przybrzeżnej to prawdziwi bohaterowie. Nie można stworzyć bohatera, to tak nie działa. Albo się nim rodzisz albo nie. A oni każdego dnia poświęcają się i nie narzekają, po prostu radzą sobie ze swoją robotą. Ich zadaniem jest ratowanie istnień. Kiedy po raz pierwszy przeczytałem scenariusz, spodobało mi się, że to historia o ludziach, którzy życie ratują, a nie odbierają. Uznałem, że to świetny pomysł na film akcji.

Lepiej się bawisz, kręcąc komedię czy film sensacyjny?

To była dla mnie okazja, by nauczyć się czegoś nowego. Marzyłem o projekcie, który odbiegałby od wszystkiego, co do tej pory robiłem. Za każdym razem, gdy podejmujemy się nowego wyzwania, otrzymujemy szansę, by dojrzewać. Ten film był dla mnie fantastyczny, bawiłem się świetnie. Polubiłem to, że ta praca nie jest tak bardzo umysłowa, nie ma zbyt wiele do zapamiętania. Była przy nas cała ekipa współpracowników, biegało się i wykonywało wiele fizycznych zadań, pomiędzy którymi była jakaś jedna, fajna linijka do powiedzenia, na przykład: Uciekaj! Uwielbiam to, bo nie trzeba siedzieć w domu i wkuwać na pamięć kwestii. To jest ta dobra strona kina akcji.

Jakie masz marzenia?

Jako dziecko zawsze chciałem być popularnym aktorem albo futbolistą. Futbol mi nie wyszedł. Ale praca w filmie – owszem. Nie sądziłem, że marzenie może się stać prawdą, to niesamowite.

Co ci daje spełnienie?

Najszczęśliwszy jestem, spędzając czas w domu z rodziną – Demi i dziećmi, i pracując. Uwielbiam jedno i drugie. To ważne, by umieć wyważyć obie te sprawy. Wiele czasu poświęcam, by znaleźć równowagę pomiędzy pracą i życiem prywatnym.

Czy w tym momencie jesteś zadowolony ze swojej kariery?

Tak, w ogóle jestem optymistą. Zawsze myślę, że wszystko jest możliwe, że szklanka jest w połowie pełna.

Jakie zasady prowadzą cię przez życie?

Cokolwiek robię, chcę, by miało to pozytywne przesłanie, komuś pomagało. Chcę dawać. Mogę kręcić wielki, ważny film, ale nie robię tego dla siebie. Nie dla swojego ego, lecz po to, by nieść radość innym. To jest ważne również w moim życiu prywatnym. Próbuję dawać i nie być samolubnym.

Często bywasz określany jako wschodząca gwiazda, symbol seksu. To łechce twoją próżność?

Jeśli chodzi o mój wygląd, to mam fantastyczną wizażystkę i zaciskam kciuki, by nie wyłysieć. Nie jestem próżny. Jeśli ludzie sądzą, że mam potencjał, to super. Sukces jest dla wszystkich, każdy z nas może go osiągnąć, pokonać przeciwności – o to przecież chodzi w życiu.

Rozmawiała: Elaine Lipworth

Ashton Kutcher – notka biograficzna

Dwudziestoośmioletni zaistniał w świadomości widzów dzięki popularnemu serialowi „Różowe lata 70.”. Jest producentem i współtwórcą przebojowego programu MTV „Punk’d”. Zagrał m.in. w „Zgadnij, kto”, „Efekcie motyla”, „Fałszywej dwunastce”, „Nowożeńcach” i „Zupełnie jak miłość”. Urodził się w niewielkim mieście w stanie Iowa, dorastał na farmie. Podczas studiów biochemicznych pracował jako sprzątacz w fabryce, by opłacić czesne. Został odkryty przez lokalnego łowcę talentów i przeniósł się do Nowego Jorku, by spróbować sił w aktorstwie. Jest mężem aktorki Demi Moore.

Wybrane dla Ciebie
Komentarze (0)