Zagubieni w Hollywood
Tym razem bohaterowie Sofii Coppoli gubią nie słowa, a sens życia. Ale, jak to u niej bywa, strata idzie w parze z odkupieniem. Johnny'ego Marco, hollywoodzkiego blazera, celebrytę i aktora (w takiej właśnie kolejności), trawi pogłębiający się kryzys tożsamości. Marco znalazł się w punkcie zwrotnym swojego życia. Materialne przyjemności nie zagłuszają już pustki w jego duszy, a on sam jest do konfrontacji ze wzbierającą falą przygotowany znacznie gorzej, niż pokrewny mu bohater "Między słowami".
Chałturzący w Tokio aktor Bob Harris miał wrodzoną autoironię Billa Murraya, podczas gdy Marco zmagać musi się z apatią sprowadzonego z przedwczesnej emerytury Stephena Dorffa, gwiazdora mocno dziś podupadłego i zapomnianego. Ale Coppola zdecydowała się na ten zabieg nieprzypadkowo. Fikcja miesza się u niej z rzeczywistością tak, jakby "Somewhere" było bezpośrednią odpowiedzią na "Tetro", ostatni i bodajże najbardziej osobisty z filmów jej ojca.
Powstał intrygujący filmowy dialog, rodzaj rodzinnej autoterapii, takiej która sprawdzić może się tylko pośrednio, na kinowych ekranach. "Nie byłem dobrym ojcem" – wyznaje swoim filmem Francis, na co córka odpowiada tylko: "W porządku, tato, dawno już ci wybaczyłam". A może w ogóle nie było czego wybaczać?
"Somewhere" to zbiór leniwych impresji, celebracja chwil pozornie tylko pozbawionych znaczenia. W jakimś stopniu wynikać muszą z własnych doświadczeń, zapamiętanych detali, prawdziwych emocji. Czy tak Sofia zapamiętała ich wspólne chwile? Czułość, z jaką córka przygotowuje ojcu posiłek, czy zaufanie, z jakim składa głowę na jego ramieniu, nie są zmyślone, nie mogą być. Gdy w jednej ze scen kamera oddala się z wolna, ukazując Stephena Dorffa i grającą jego córkę Elle Fanning na leżakach na tle hotelowego basenu, palm i kalifornijskiej architektury (ujęcie to uwiecznione zostało zresztą na plakacie), nic innego się nie liczy. Są tylko dla siebie, trwają w niemym porozumieniu, współzależni, gdzieś poza czasem i materią.
Nagrodzony w zeszłym roku Złotym Lwem w Wenecji film Coppoli to prawdziwy triumf filmowego „tu i teraz”, którego nie burzy nawet naiwnie nonszalancki finał. Sofia spełnia nasze (swoje?), często niemożliwe do zrealizowania, marzenia. Ot, trzasnąć drzwiami i zacząć wszystko od nowa.