10. Festiwal Kina Afrykańskiego AfryKamera: świat wykluczonych
Poruszający portret mniejszości seksualnych w Kenii, ironiczna wypowiedź na temat wpływu korporacji na nasze życie i intrygujący portret rebeliantów zagłuszających odgłosy wojny muzyką i tańcem: drugą połowę 10. edycji Festiwalu Kina Afrykańskiego AfryKamera zdominowały opowieści o wykluczonych.
Na czarno-białe, kameralne „Historie naszego życia” (na zdjęciu) Jima Chuchu składa się kilka etiud poświęconych mniejszościom seksualnym w Kenii. Bohaterowie różnią się wiekiem, pochodzeniem, statusem społecznym – wszystkich łączy ten sam lęk o to, co się stanie, jeśli na jaw wyjdzie prawda o ich orientacji seksualnej.
26.04.2015 12:37
Film Chuchu narodził się z potrzeby zmian w podejściu społeczeństwa do osób LGBT. W Afryce homoseksualizm wciąż jest zakazany w kilkudziesięciu krajach, w niektórych karany jest nawet śmiercią. Tylko w Kenii związki tej samej płci są tematem tabu, zaś za publiczne przyznanie się do homoseksualizmu grozi do kilkunastu lat więzienia. Zrealizowane przez kolektyw artystów NEST za śmieszne pieniądze (budżet produkcji zamknął się w 15 tysiącach dolarów) w pół-profesjonalnych warunkach „Historie naszego życia” mówią: istniejemy, żyjemy obok was, mamy takie same marzenia i obawy.
Reżyser skupia się na indywidualnym charakterze problemów bohaterów, podkreślając uniwersalny wymiar opowiadanych przez siebie historii. Nastoletnie lesbijki odkrywają swoją tożsamość seksualną, młody gej ucieka przed swoim oprawcą, kobieta zasypiając w ramionach ukochanej zastanawia się nad niepewną przyszłością swojego związku („dokąd byśmy uciekły? Inne państwa są jeszcze gorsze...”, rozmyśla w jednej ze scen, oceniając szanse na przetrwanie w przypadku, gdyby sąsiedzi odkryli prawdę). Składające się na „Historie naszego życia” czarno-białe, oszczędne w formie etiudy, mimo widocznych braków budżetowych i warsztatowych bronią się dzięki niezwykłej wrażliwości twórcy, która nie sprowadza się jednak do pobłażliwego poklepywania po plecach. Postawa Chuchu to niezwykły akt odwagi i determinacji, zwłaszcza kiedy zdamy sobie sprawę, że film w ojczyźnie reżysera został zakazany ze względu na „obsceniczną promocję postaw sprzecznych z narodowymi normami”.
W bloku „Afrykańskie wizje” w sobotnie popołudnie zaprezentowano kilka krótkometrażowych filmów odwołujących się do estetyki kina science fiction. Jednym z nich był „Happy Earth Co.”, rozgrywający się w świecie, w którym korporacje przejęły władzę nad ludzkością. Tytułowa firma Happy Earth Co. wprowadza na rynek kolejne modele gadżetu Esctatic, mającego zapewnić szczęście każdemu użytkownikowi. Szybko okazuje się jednak, że ceną za zadowolenie z życia na zawołanie, jakie odczuwają wszyscy właściciele Esctatic, jest – a jakże – wolność.
Wizja niedalekiej przyszłości zaprezentowana przez pochodzącego z RPA Hyltona Jandrella to dystopijna opowieść o korporacyjnym zniewoleniu, jakie ściągamy na siebie na własne życzenie. W skrzącym się ironicznym dowcipem szorcie pobrzmiewają echa „Truman Show” Petera Weira czy niedawnej „Transcendencji” Wally'ego Pfistera, zaś fabularny punkt wyjścia etiudy mógłby znaleźć się w scenariuszu kolejnego sezonu brytyjskiego serialu „Black Mirror”, podejmującego temat zgubnego wpływu nowych technologii na nasze życie.
W sekcji dokumentalnej zaprezentowano natomiast „Bity Antonova” Hajooja Kuki, którego akcja rozgrywa się na wciąż pogrążonym w wojnie pograniczu Północnego i Południowego Sudanu. W pierwszej scenie filmu grobową ciszę po kolejnym bombardowaniu rozdziera znienacka śmiech grupy ludzi. Radosne twarze wyłaniają się z kryjówek. Z niedowierzaniem przyglądają się sobie i sąsiadom. Znów udało się przeżyć kolejny dzień. To okazja do świętowania.
Kuka w swoim dokumencie zdaje się mówić, że paradoksalnie wojna zbliżyła czarnoskórych Sudańczyków do siebie i doprowadziła do odrodzenia lokalnej kultury. Uciekinierów z wojny, którzy utknęli w górskich obozach dla uchodźców, nie opuszcza dobry humor. Łomot zrzucanych na wioski bomb zagłuszają tańcem i śpiewem. Instrumenty konstruują z czego popadnie – sprawne dłonie potrafią wydobyć dźwięki nawet z czegoś, co przed chwilą służyło za talerz.
„Bity Antonova” mają bardzo interesujący punkt wyjścia, lecz formuła dokumentu Kuki szybko się wyczerpuje. Reżyser chce powiedzieć dużo, ale prześlizguje się przez każdy temat. Do jednego worka wrzuca wątek poszukiwania przez południowych Saudyjczyków odrębnej tożsamości, problemów religijnych i edukacyjnych, zabiera głos w sprawie reprezentacji czarnoskórych mieszkańców w mediach. Gubi gdzieś po drodze główny temat, a na szeroko zakrojoną wypowiedź o społeczeństwie sudańskim najzwyczajniej nie wystarcza mu materiału i czasu.
- Festiwal Kina Afrykańskiego AfryKamera potrwa do 26 kwietnia.