2020: Przełomy, które (nie) nadeszły. Czy niedługo nie będzie już do czego wracać?
Filmowy rok 2020 dobiega powoli końca. Jak go zapamiętamy? Czy był najgorszym od lat w branży rozrywkowej? To rok rekordów na platformach VoD, ale także zapaści przemysłu kinowego.
Nie ma innej opcji, mijający rok zapamiętamy głównie z powodu trwającej wciąż pandemii, która wywróciła życie na praktycznie każdej szerokości geograficznej do góry nogami. COVID-19 nie oszczędzał nikogo i niczego, a wskutek wywołanego przezeń chaosu dość mocno ucierpiała X Muza. Jednym z licznych efektów zamknięcia kin na całe miesiące oraz nagminnego przekładania najbardziej wyczekiwanych premier była odczuwalna zapaść tradycyjnej dystrybucji filmowej i przyspieszenie postępującego od lat procesu wirtualizacji filmowego doświadczenia.
Ludzie nie tylko spędzali w sieci więcej czasu, nie tylko pochłaniali online więcej treści wideo, ale też uczyli się inaczej oglądać filmy. Niektórzy na laptopach, inni na kanapach z zakupionymi w tym celu projektorami i zestawami głośników. Nakładane przez rząd ograniczenia w organizacji imprez masowych spowodowały, że w ciągu kilku miesięcy część widzów nauczyła się też uczestniczyć zdalnie w festiwalach filmowych, co jeszcze rok temu wydawało się niewyobrażalne.
Przy czym rzeczone "oglądanie inaczej" nie oznacza automatycznie "lepiej" bądź "gorzej". Oznacza możliwość pauzowania w trakcie seansu, żeby iść zrobić herbatę czy dzielenia się na głos uwagami z innymi oglądającymi, ale też oglądanie ciekawych historii bez smarkających ludzi jedzących popcorn czy zaśmiewających się w dziwnych momentach. Oznacza też większy wybór, o ile dany widz potrafi wyszukiwać tytuły wedle gustu, zamiast poddawać się sugestiom bezosobowych algorytmów. Tak czy inaczej, zmiana była wyraźna i bolesna dla wszystkich ceniących "magię kina".
Dość nadmienić, iż między trzecim kwartałem 2019 r. a czwartym kwartałem 2020 r. na świecie zanotowano rekordowy przyrost 217 mln użytkowników usług SVoD (sieciowe strumieniowanie treści na żądanie - przyp. red.). Z czego aż 86 mln wykupiło dostęp do uruchomionego w listopadzie 2019 Disney+, którego analitycy zakładali na starcie, że sukcesem będzie 50 mln do 2022 roku. Na świecie liderem pozostaje Netflix, który od września 2019 r. do września 2020 r. w Polsce przekonał do siebie kolejne dwa miliony osób.
Pandemia sprawiła także, że najchętniej oglądanym polskim filmem roku został kontrowersyjny erotyk "365 dni", zaś na świecie chińska superprodukcja – patriotyczne kino wojenne "The Eight Hundred" – przełamała trwającą od dekad dominację hollywoodzkich przebojów. Nie dlatego, że widzowie chcieli właśnie te filmy najbardziej oglądać, po prostu konkurencja – w USA choćby "Diuna" i "Nie czas umierać", u nas "Listy do M. 4" – wolała przeczekać najgorsze i wciąż nie ujrzała światła dziennego.
Dziwny był to rok również z tego względu, że pierwszy raz od dawna nie miał premiery żaden tytuł z uniwersum Marvela, a jego właściciel Walt Disney Company, do tej pory hegemon światowego box-office’u, wpadł w ogromne długi, co poskutkowało wieloma zwolnieniami. "Tenet", który miał przywrócić kasowy blask wysokobudżetowym produkcjom Fabryki Snów, zawiódł srogo oczekiwania. Wyjaśnienia sukcesu "The Eight Hundred" należy oczywiście szukać w pandemicznym chaosie, fakt pozostaje jednak faktem, że na naszych oczach dokonał się przełom, podkreślając rosnące od lat międzynarodowe znaczenie chińskiego rynku.
Kino ≠ online
Jeśli zastanawiacie się, dlaczego producenci "Wonder Woman 1984" czy "Czarnej wdowy" nie wrzucają filmów na Netflixa, HBO Max, Disney+ i inne VoD lub SVoD, aby odbić się od dna, odpowiedź jest prosta: w sieci te filmy nie mają szans się zwrócić. Premiery kinowe są właśnie dlatego obudowywane akcjami marketingowymi kosztującymi nawet sto czy dwieście milionów dolarów, żeby widz uznawał je za filmowe wydarzenia, które trzeba zobaczyć na dużym ekranie. Które są warte ceny biletu.
Giganci rynku SVoD wydają rocznie miliardy dolarów na nowe produkcje oraz zakup licencji do światowych hitów, jednak im zależy na przyroście abonentów. Ich miesięczne subskrypcje kosztują mniej niż czteroosobowy rodzinny wypad do kina, nie mogą generować zatem takich przychodów, jakie dają kina. Nie inaczej jest na rodzimym podwórku. "Pętla" i "25 lat niewinności. Sprawa Tomka Komendy", dwa jesienne przeboje, przyciągnęły w weekend otwarcia odpowiednio 178 tys. i 125 tys. widzów, podczas gdy zwyczajowo największe hity sięgały pół miliona lub więcej. Mimo wszystko nawet takie wyniki były dla dystrybutorów i producentów lepsze niż wirtualne premiery, do których dochodziło w drugiej kolejności
Dlatego wszelkie odtrąbione za pandemii sukcesy w rodzaju "Trolli 2", które trafiły od razu do dystrybucji online i zarobiły w trzy tygodnie niecałe sto milionów dolarów, należy brać z dużym przymrużeniem oka. Z jednej strony dlatego, że przebojowej animacji dla całych rodzin nie da się przyrównać w tym kontekście do filmu o Jamesie Bondzie, a z drugiej z tego prostego względu, że nie wiadomo, ile konkretnie Universal na "Trollach 2" zarobił na czysto (w przeciwieństwie do dystrybucji kinowej, takie statystyki nie są dostępne).
Wiadomo zaś, że studio narobiło sobie wrogów, choćby w AMC, największej sieci kin wielosalowych na świecie. W Polsce mamy casus "Sali samobójców. Hejtera", który mimo początkowej zaporowej ceny stał się hitem VoD, ale nie wiadomo, ile dokładnie osób film obejrzało ani ile pieniędzy trafiło do producentów. Wiadomo, że od wiosny nikt nie poszedł tą drogą. Wszyscy wolą czekać na powrót do normalności. Sęk w tym, że kiniarze, nie tylko w Polsce, mówią głośno, że jak tak dalej pójdzie, to żadne programy rządowe nie pomogą, bo niedługo będą musieli się pozamykać i nie będzie do czego wracać.
Na pandemicznej szali stoi zatem całkowite przewartościowanie światowej kultury i rozrywki. Ponadto, odejście od istniejącego dotąd modelu pierwszeństwa dystrybucji kinowej oznaczałoby drastyczną zmianę myślenia o biznesowej stronie tworzenia filmów. Na rzecz kręcenia większej liczby produkcji za mniej, na dodatek znacznie szybciej, by nasycić widza żądającego coraz to nowych i efektownych produkcji na SVoD.
Mówimy również o jeszcze większej marginalizacji artystycznych filmów, opowieści wymagających skupienia, które dość często trudno osiągnąć w warunkach domowych. To oczywiście jeden z czarniejszych scenariuszy, dlatego nikt nie bierze go wciąż na serio, wszyscy mają nadzieję, że za jakiś czas wrócimy do normalności. Hollywood nie przestaje zapowiadać kolejnych wysokobudżetowych filmów i planować nowych kontynuacji czy remake’ów, bo zatrzymanie tej perfekcyjnie naoliwionej machiny produkcyjnej trwałoby nie tylko całe lata, ale oznaczałoby też, że mogłaby ona już nigdy ponownie się nie rozpędzić.
Online ≠ przyszłość
Oczekiwanie na powrót do normalności jest zaiste kluczem do zrozumienia tumultu panującego od wiosny w branży filmowej i rozrywkowej. Z jednej strony jest to niestety w pewnym sensie zaczarowywanie rzeczywistości, gdyż pandemia zmieniła świat i ludzkie nawyki oraz codzienne rytuały do tego stopnia, że nie da się prawdopodobnie wrócić do stanu rzeczy z lipca 2019 roku, gdy dzięki dodatkowym pokazom "Avengers: Koniec gry" stał się najbardziej kasową produkcją w historii. Z drugiej strony trzeba walczyć o zachowanie wagi części przełomów dokonanych przed COVIDEM.
Tak się bowiem składa, że w zalewie złych pandemicznych wiadomości moc straciły te nieliczne pozytywne wydarzenia, które zmieniły świat kina na lepsze. Choćby fakt, że Oscara w kategorii "Najlepszy film roku" po raz pierwszy otrzymał film nieanglojęzyczny. Południowokoreański "Parasite" zdobył wcześniej Złotą Palmę festiwalu w Cannes, jednak mimo wszystko faworyzowano amerykańskie i brytyjskie produkcje, na czele z wojennym "1917".
Ogromny sukces "Parasite" nie byłby możliwy w innej wersji. Film zdobył popularność w obiegu festiwalowym, gdzie mógł zostać doceniony przez mających posłuch krytyków oraz blogerów, którzy wraz z dystrybutorami dali tej niekonwencjonalnej historii rozpęd w kinach, a następnie chętnie napędzali dyskusję o jej niezwykłości w mediach społecznościowych.
Premiera online sprawiłaby, że "Parasite" stałby się jednym z wielu, nie miałby szans przebić się do świadomości szerszej grupy widzów, gdyż zniknąłby w zalewie nowości. Do tego warto wrócić, do doceniania kina w całej jego różnorodności, nawet za cenę oglądania filmów z napisami, co dla wielu jest wciąż barierą nie do pokonania. Na szczęście w reakcji na pandemię powstało wiele platform oferujących dostęp do kina niezależnego i artystycznego, jak wspierające filmową alternatywę mojeekino.pl i promujące bogactwo kina dokumentalnego vod.mdag.pl.
Jest też mnóstwo innych inicjatyw lansujących filmową klasykę, wartościowe kino dla dzieci i młodzieży czy produkcje z innych kontynentów. Dzieła te za sprawą postępującej wirtualizacji filmowego doświadczenia dotrą w kolejnych latach do znacznie większej grupy widzów. Oto przełom, który warto docenić.