"365 dni: Ten dzień". Brytyjski krytyk nie mógł uwierzyć własnym oczom. "Jak to możliwe?"

"Zła reżyseria, montaż, gra aktorska. Jeśli coś się broni, to zdjęcia i… samochody" - napisał w recenzji dla serwisu Polygon Oli Welsh, miażdżąc tym samym film "365 dni: Ten dzień". W wywiadzie dla Wirtualnej Polski brytyjski krytyk mówi, co mu się spodobało, a co było nie do zniesienia w kontynuacji słynnego erotyka.

Michele Morrone  i Anna Maria Sieklucka w kontynuacji filmu "365 dni"
Michele Morrone i Anna Maria Sieklucka w kontynuacji filmu "365 dni"
Źródło zdjęć: © Materiały prasowe
Przemek Gulda

Przemek Gulda, dziennikarz Wirtualnej Polski: Dobrze się bawiłeś, oglądając "365 dni: Ten dzień"?

Oli Welsh, brytyjski krytyk filmowy: Do pewnego momentu nawet tak. To było rzeczywiście dość zabawne. Ale jednocześnie szybko zaczęło być też nudne. Szczerze mówiąc: było nudne przez większość czasu. 

W swojej recenzji rzeczywiście wspominasz o tym, że film jest zabawny, ale wbrew intencjom osób, które go stworzyły. Co cię najbardziej rozbawiło? 

Bez wątpienia scena gry w golfa. Chociaż mam wrażenie, że ona chyba akurat z założenia miała być zabawna. 

Koniec końców po seansie byłeś tylko rozczarowany czy raczej wściekły, że tracisz czas?

Na szczęście oglądałem to ze względów zawodowych, więc nie traciłem czasu. Ale, umówmy się, raczej sobie nie wyobrażam, że obejrzałbym to z jakiegoś innego powodu, niż zamówienie z redakcji na napisanie recenzji. I to nawet nie tak, że byłem rozczarowany. Nie spodziewałem się ani przez moment, że to będzie choć trochę lepsze. 

Czego więc oczekiwałeś? Oglądałeś pierwszą część, więc mogłeś mieć pewne oczekiwania wobec sequela. 

Poprzednia cześć była straszna. Nie miałem więc wątpliwości, że ta będzie dobra. Nie czekałem na sequel, choć muszę przyznać, że byłem go jednak trochę ciekawy. 

Zaspokoiłeś swoją ciekawość? Coś cię zaskoczyło?

Spodziewałem się, że druga część będzie ostrzejsza. A tu niespodzianka: sprawia wrażenie dosyć, powiedziałbym, bezpiecznej. Uładzonej. Co więcej - to mnie już kompletnie zaskoczyło - im dalej w las, tym słabszy seks. Pod koniec filmu nie ma go już prawie wcale. 

Jeśli można przeprowadzić taką gradację - co tu jest gorsze: strona artystyczna, czysto filmowa czy etyczny i moralny wydźwięk filmu? 

Kompletnie leżą tu kwestie artystyczne. Ten film jest fatalnie wyreżyserowany, bardzo kuleje montaż, większość aktorów i aktorek gra fatalnie. Sama historia jest miałka, a na dodatek poprowadzona w sposób, który zupełnie nie wciąga. Nie ma tu ani artystycznej wyobraźni, ani realizmu. 

Niczego się nie da obronić? 

Mam wrażenie, że ten film można uznać za dość ładny, jeśli chodzi o kwestie czysto wizualne. Dobrze się ogląda niektóre obrazki. Operatorsko jest tu sporo niezłej, choć trochę kiczowatej roboty. Popisali się też ludzie od kostiumów i ktoś, kto wybierał samochody. Nie użyłbym może słowa "piękny" w odniesieniu do tego filmu, ale wiele scen miało w sobie sporo barwności i glamouru w trashowym stylu. 

Kadr z filmu "365 dni: Ten dzień"
Kadr z filmu "365 dni: Ten dzień" © Netflix

A wydźwięk tej historii?

Nie mam z tym raczej problemu, przy założeniu, że na planie wszystko odbywało się w bezpieczny sposób, przy zgodzie wszystkich aktorów i aktorek. Pierwsza część znacznie bardziej niepokoiła mnie pod względem wymowy: tam było mnóstwo nieprzyjemnych scen przemocy seksualnej i relacji opartych na przymusie, którego doświadczały kobiety. 

Czy to może być szkodliwe dla kogoś, kto to ogląda? Zwłaszcza dla młodych ludzi? 

Mam wrażenie, że pierwsza część mogła. Druga raczej nie. Nie ma tu nic groźnego, można wręcz odnieść wrażenie, że Laura, główna bohaterka, ma pełną kontrolę nad swoim życiem seksualnym. I chociaż jej relacja z Massimo wciąż jest daleka od czegoś, co można nazwać zdrowym związkiem, wątpię, aby ktokolwiek mógł wziąć na poważnie to, co się między nimi dzieje. Myślę, że można śmiało powiedzieć, że ta część weszła na poziom niegroźnej opery mydlanej. 

Czyli trudno tu mówić o promowaniu jakichkolwiek wartości czy stylu życia? 

A skąd. Nic tu niczego nie promuje. To tylko stek serialowych bzdur. 

Pisałeś w recenzji, że dziwi cię, jak to możliwe, że ekipa złożona w znacznej większości z kobiet, stworzyła film tak bardzo bazujący na męskiej, szowinistycznej wizji świata. 

Nadal mnie to dziwi. To poważny temat, o którym trzeba porozmawiać raczej z kimś, kto zajmuje się socjologią, a nie z krytykiem filmowym. Z jednej strony: znaczna większość pornografii tworzona jest przez mężczyzn, a ten film używa wizualnego języka zaczerpniętego właśnie z pornografii. Nic więc dziwnego, że pojawia się tu czysto męska perspektywa. Na dodatek wiadomo też, że często zdarzają się kobiece fantazje na temat facetów, którzy je więżą lub stosują wobec nich przemoc. To, moim zdaniem, oczywiście smutny spadek po setkach lat patriarchatu i seksizmu. 

I co z tym zrobić?

No cóż, skoro takie fantazje podniecają kobiety, a dzięki takim filmom mogą je bezpiecznie przeżywać ani ja, ani nikt inny nie ma prawa tego krytykować. Jestem facetem, więc co ja mam do powiedzenia w tej sprawie? Na taki temat powinny się wypowiadać kobiety. 

Jak ci się wydaje, czemu oba te filmy są takimi przebojami? 

Ludzie lubią oglądać innych ludzi uprawiających seks, wiadomo to nie od dziś. A nie wszyscy czują się komfortowo, oglądając twardą pornografię czy przeglądając materiały na pornograficznych stronach internetowych. A w tym przypadku nie trzeba zagłębiać się w takie rejony rzeczywistości - wszystko jest na Netfliksie dostępnym bez żadnego problemu i wstydu. Tak jak pisałem w recenzji: nie musisz traktować tej historii poważnie, a przez to nie będziesz czuć dyskomfortu z powodu tego, że ją oglądasz. 

Patrząc z innej strony: czy to "incelskie filmy wszech czasów"? 

Myślę, że absolutnie nie można takich filmów sprowadzać tylko do tego poziomu. Nie dziwi mnie ani trochę, że podobają się najróżniejszym ludziom, że lubią je oglądać nawet pary. 

Kadr z filmu "365 dni: Ten dzień"
Kadr z filmu "365 dni: Ten dzień" © Materiały prasowe

Czekasz na kolejną część? 

Ani trochę. Ale jeśli dostanę zamówienie na recenzję, oczywiście, że ją obejrzę. Nie będę ukrywał: choć film jest słaby, miałem dobrą zabawę, pisząc o nim. 

Czy miał dla ciebie jakiekolwiek znaczenie fakt, że to polski film?

To zawsze miło, kiedy nieamerykański film zdobywa dużą sławę i widownię na całym globie. Bo zwykle w przypadku kina spoza USA kończy się na niszowym obiegu w małych arthouse'owych kinach. Mam wrażenie, że nawet jeśli film nie jest najlepszy, jego popularność ma korzystne skutki dla poszerzania kulturowego wachlarza dostępnego dla publiczności.

Czy ten film ma, z twojej perspektywy, jakiekolwiek związki z polską kinematografią?

Polskie kino to dla mnie przede wszystkim Krzysztof Kieślowski, a ostatnio Paweł Pawlikowski. Ich filmy to piękne, głębokie i prawdziwe ludzkie dramaty. "365 dni: Ten dzień" nie ma nic wspólnego z tą tradycją, ale tak czy owak gratuluję mu sukcesu.

Wybrane dla Ciebie
Komentarze (22)