Artur Barciś: W dzieciństwie przeżył piekło
16.08.2014 | aktual.: 22.03.2017 21:54
Przez długie lata walczył z kompleksami – uważał, że jest „mały, brzydki i chudy”; w dodatku pochodził z biednej, wiejskiej rodziny i wydawało mu się, że niewiele w życiu osiągnie. Był zdolny, ale nie wierzył w swoje umiejętności. Zresztą wszyscy wokół traktowali go jak kogoś gorszego, a koledzy w szkole wykorzystywali swoją przewagę fizyczną i jako nastolatek często zbierał cięgi.
Przez długie lata walczył z kompleksami – uważał, że jest „mały, brzydki i chudy”; w dodatku pochodził z biednej, wiejskiej rodziny i wydawało mu się, że niewiele w życiu osiągnie. Był zdolny, ale nie wierzył w swoje umiejętności. Zresztą wszyscy wokół traktowali go jak kogoś gorszego, a koledzy w szkole wykorzystywali swoją przewagę fizyczną i jako nastolatek często zbierał cięgi.
Dopiero na studiach mógł być sobą, wtedy też doceniono jego ogromny talent. Przez lata ciężko pracował na swoją pozycję, udowadniając, że jest nie tylko aktorem z zacięciem komediowym, ale też doskonale sprawdza się w repertuarze dramatycznym.
Dziś jest cenionym i poważanym artystą, a dawne kompleksy wspomina ze śmiechem. 12 sierpnia Artur Barciś skończył 58 lat. * *
''Miałem niskie poczucie własnej wartości''
Urodził się w Kokawie, małej wiosce w powiecie częstochowskim. Był dzieckiem strasznie nieszczęśliwym i zakompleksionym – wydawało mu się, że jego pochodzenie i wygląd wpływają na to, jakim jest człowiekiem.
- Kompleksy były moim największym problemem – wyjawił Artur Barciś na łamach Gali.
**- Miałem niskie poczucie własnej wartości jako mężczyzna, a może nawet jako człowiek. „Wysoki, przystojny, a do tego jeszcze błyskotliwy młody mężczyzna ma dużo lepiej niż ten mały, chudy i brzydki”, myślałem.
- Moja kariera to historia chłopca z małej wsi pod Częstochową, często traktowanego jako ktoś gorszy, który dopiął swego – dodawał w Polskiej Metropolii Warszawskiej.
''Dostawałem w ryj''
Od najmłodszych lat czuł się strasznie wyobcowany, rówieśnicy traktowali go z góry, a ponieważ był zbyt mały i słaby, by mógł się bronić, często stawał się kozłem ofiarnym i koledzy wyładowywali na nim swoje frustracje.
Jak twierdzi, po części to właśnie spowodowało, że zdecydował się zostać aktorem.
- Ja nie miałem wyjścia. Naprawdę. Czy wiecie co znaczy być najmniejszym w szkole? – cytuje jego słowa Echo Dnia. - Nie w klasie, ale w szkole? A ja byłem najmniejszy. I przemądrzały. W wieku 5 lat umiałem czytać i kiedy koledzy uczyli się Ala ma Asa, ja pochłaniałem książki Szklarskiego. Byłem słabeusz, więc jak coś odpysknąłem, to dostawałem w ryj. Ale raz, na akademii z okazji Rewolucji Październikowej, stanąłem na scenie, mówiłem wiersz i nawet ci moi oprawcy słuchali w milczeniu, a potem bili brawo.
Uczelnia dla ''nietypowych''
Zdecydował się zdawać do łódzkiej filmówki, bo usłyszał, że przyjmują tam ludzi „nietypowych”, a wykładowcy nie zwracają uwagi na wygląd egzaminowanych.
Ale i tam nie było mu łatwo. Opowiadał później, że w sekretariacie wzięto go za dziewczynę, a kiedy stanął przed komisją, nikt nawet na niego nie spojrzał.
Dopiero kiedy się odezwał, zdobył uwagę nauczycieli. I spodobał im się na tyle, że dostał się na uczelnię za pierwszym razem... w dodatku zajmując drugie miejsce na liście przyjętych.
''Wyglądałem haniebnie''
Dopiero na studiach zaczął zdawać sobie sprawę, że uroda to nie wszystko. I postanowił uczynić ze swojego wyglądu prawdziwy atut.
- Wtedy wyglądałem haniebnie, a aktor musiał być wysoki i przystojny – opowiadał w Gazecie Pomorskiej o swoim przesłuchaniu.
- Kiedy dowiedziałem się, że w Łodzi zainteresowani są bardziej osobowością niż warunkami fizycznymi, dostrzegłem swoją szansę. Na moim roku było dużo "dziwolągów". Oryginalność to atut, kompleksów pozbyłem się już dawno. Być może aktorów charakterystycznych nie kocha się tak bardzo, jak np. świętej pamięci Krzyśka Kolbergera czy Artura Żmijewskiego, ale na pewno zapamiętuje. Poza tym mamy też więcej ról do wyboru.
''Nie jestem aż TAK brzydki''
Z czasem zaczął też akceptować swój wygląd. Dojrzał, trochę przytył, stał się bardziej męski. Zorientował się, że ma całkiem spore powodzenie u dziewcząt, które zachwycały się jego inteligencją i niesamowitym poczuciem humoru.
- Pomyślałem, że uroda nie jest aż TAK ważna, a w końcu stwierdziłem, że w gruncie rzeczy ja nie jestem aż TAK brzydki – śmiał się w Gali.
Przyszłość nie rysowała się już w takich czarnych barwach. Sukcesy zawodowe coraz bardziej go ośmielały.
- Zagrałem u Jerzego Hoffmana w "Znachorze”, pojawiłem się na dużym ekranie i zobaczyło mnie kilka milionów ludzi. Powoli naprawdę zacząłem wierzyć w to, że jestem coś wart – dodawał.
Oświadczył się na pierwszej randce
Artur Barciś nie ukrywa, że zaczął wierzyć we własne siły również dzięki wsparciu swojej żony (na zdjęciu). Kiedy udało mu się zdobyć jej rękę, wiedział już, że jest w stanie osiągnąć w życiu to, o czym marzył.
- Podrywałem moją żonę dość bezczelnie: oświadczyłem się jej na pierwszej randce– wyznawał w wywiadzie dla portalu Milion kobiet.
- Wracaliśmy razem z planu filmowego do Warszawy, ujrzałem "anioła" i od razu wiedziałem, że chcę z nią spędzić resztę życia. Zgodziła się, jednak to był żart z jej strony. Nie przyjęła mojej propozycji serio, chociaż taka była. Czekałem aż 2 lata, zanim powiedziała "tak". Jednak warto było czekać. (sm/gk)