Bartosz Żurawiecki: Cierpienia (nie)młodego krytyka
Od dawna powtarzam, że jak się pisze o filmach, to nie ma się czasu ich oglądać. A nie ma się go coraz bardziej, bo coraz więcej jest do oglądania, więc i coraz więcej jest do napisania.
Teoretycznie powinienem zobaczyć w każdym miesiącu trzydzieści premier kinowych, kolejną setkę tych, które ukazują się na DVD, zaliczyć program kilkunastu festiwali i jeszcze uzupełnić wiedzę ściągniętymi nielegalnie z netu filmami nieobecnymi na polskich ekranach. Wychodzi tego per saldo koło miliona tytułów. Jak to ogarnąć? Znam z widzenia jednego wyczynowca. Całymi dniami siedzi w sali kinowej, a całymi nocami pisze recenzje z filmów, które obejrzał za dnia. Nie je? Nie śpi? Nie kocha się? Pewnie nie, innego wytłumaczenia tego fenomenu nie widzę.
26.05.2009 12:14
Ale niekoniecznie nawet trzeba brnąć w ekstrema, by jakoś dawać sobie radę. Na przykład, moi młodsi koledzy po fachu, którzy – o ile mi wiadomo – jedzą, śpią i kochają się, często potrafią zawstydzić mnie tym, że udaje im się zaliczyć i “Star Treka”, i “Trzy małpy”, i “Coco Chanel”, i Nowe Horyzonty wzdłuż i wszerz. A mnie się nie udaje.
Cóż, wygląda na to, że zamiast szukać winy w czynnikach obiektywnych, muszę odnaleźć ją w sobie. We własnym lenistwie, niedołęstwie i złej organizacji pracy. Że jednak ludzką rzeczą jest wynajdywanie usprawiedliwień dla swoich słabości, toteż, nie, nie sprawię Wam tej satysfakcji i nie poddam się samobiczowaniu. Przeciwnie, piszę ten felieton, by nakłonić Was, drodzy Internauci, do poparcia mojego projektu wprowadzenia globalnego zakazu powstawania nowych filmów. No, przynajmniej zawieszenia - na trzy do pięciu lat - ich produkcji.
Pomyślcie, jak pięknie mogłoby być. Zamiast stresu, dolegliwości mentalnych i gastrycznych wynikających z ciągle rosnącego nadmiaru, którego człowiek nie jest w stanie skonsumować, przetrawić i wydalić, mielibyśmy wreszcie czas i święty spokój, by nadrobić wszelkie zaległości, poznać od podstaw historię filmu i poukładać ją sobie w głowie. Nie tylko kino stałoby się dla nas jasne i zrozumiałe, ale – śmiem twierdzić – także świat cały. Zjawiska, pojęcia, obrazy, słowa wróciłyby na swoje miejsce, odnalazłyby kolejność w porządku chronologicznym, estetycznym, ideowym. Chaos wreszcie by się ustatkował i ustabilizował. A po pięciu latach znowu ruszył z kopyta, aż do kolejnego przesilenia. Cudowna utopia, czyż nie? Podobno tylko rzeczy niemożliwe warte są wysiłku, toteż nie będę ustawał w walce o to, by moja wizja stała się któregoś dnia rzeczywistością. Na razie jednak muszę znaleźć jakieś doraźne środki na ból istnienia w nadmiarze (czyli, de facto, na ból nieistnienia). Wydaje mi się, że poniekąd już je
znalazłem.
Środkiem numer jeden są zwiastuny. Trwają zaledwie od kilkudziesięciu sekund do kilku minut, toteż da się je przyswoić w ilości masowej, a niosą ze sobą wszystkie podstawowe informacje na temat filmu – jego fabuły, aktorstwa, poetyki itd. Bez problemu można sobie po ich obejrzeniu wyrobić zdanie o dziele. I nie ma już potrzeby oglądania go w całości.
Bardziej jednak podoba mi się środek numer dwa. Globalna dolegliwość wymaga globalnego antidotum, toteż ratunek widzę w sieci. Zawsze jest przecież tak, że ktoś już przed nami widział dany film (chyba że to nasz własny film). Nie ma też znaczenia, że my akurat jakiegoś filmu nie widzieliśmy, skoro obejrzało go multum innych osób, Wystarczy więc sięgnąć po ich opinie (że o materiałach prasowych i promocyjnych nie wspomnę), by doskonale wiedzieć, co o filmie myśleć lub nie myśleć, a także co pisać lub nie pisać. Tak zresztą wyobrażam sobie przyszłość krytyki filmowej: kalkowanie w nieskończoność cudzych myśli, których pierwotnego źródła nie sposób będzie ustalić.
Przyszłość? Jaka przyszłość? Co ja mówię! To już jest teraźniejszość krytyki filmowej. W tym kontekście wprowadzenie wspomnianego wyżej zakazu produkowania nowych filmów staje się jeszcze bardziej sensowne i celowe. A nawet ekologiczne. Oszczędzi bowiem nam i atmosferze kosztów wytwarzania nowych cudzych myśli. Jest przecież tyle pięknych starych cudzych myśli, że można je utylizować bez lęku, że ich zapasy ulegną któregoś dnia wyczerpaniu.