Trwa ładowanie...
25-09-2009 13:26

Bartosz Żurawiecki: Seks z Tarantino

Bartosz Żurawiecki: Seks z TarantinoŹródło: EastNews
d1xi0lv
d1xi0lv

Uprzejmie donoszę, że odkryłem, na czym polega sukces Quentina Tarantino. Otóż, jego filmy mają strukturę idealnego aktu seksualnego: długa gra wstępna, akcja, intensywny orgazm i papieros ex post.

Weźmy „Bękarty wojny“ – najpierw autor w nieskończoność emabluje widownię, wykorzystując do tego celu swoich bohaterów, ich wizerunki i dialogi. Potem obraca ją na wszystkie strony, aż wreszcie mamy wielką kulminację, czyli masakrę w paryskim kinie, która, już choćby przez wystrzały i eksplozje, przypomina wytrysk. No i na zakończenie krótki odpoczynek po wysiłku erotycznym – pozwalamy sobie wtedy na jeszcze jedną drobną przyjemność (tu będzie nią „popieszczenie“ pułkownika Landy). Całość wieńczą zaś oklaski; byłem na zwykłym, „szeregowym“ seansie w Kinotece i publiczność biła na napisach brawo, najwyraźniej usatysfakcjonowana i zaspokojona.

Analiza porównawcza aktu seksualnego z aktem projekcji to wciąż leżący odłogiem człon filmoznawstwa. Z grubsza i stereotypowo rzecz ujmując męską narrację seksualną wyraża kino akcji, żeńską – komedia romantyczna i melodramat. Ale przypadek Tarantina jest bardziej skomplikowany. Bo choć jego filmy wyrastają z męskich, a nawet chłopięcych fantazji, to np. owa przedłużona gra wstępna należy raczej do narracji żeńskiej (faceci z reguły wolą od razu przystąpić do czynu). Zresztą, najbardziej lubię takie filmy amerykańskiego reżysera jak „Jackie Brown“ czy „Grindhouse: Death Proof“, w których oddaje on męskie akcesoria i strategie w ręce kobiet. Pozwala im się zabawiać po swojemu.

Myślę też, że wszelkie próby szukania w twórczości Quentina kolejnych den i nowych interpretacji rozbijają się właśnie o przyjemność. To o nią (wyłącznie?) tutaj chodzi. A przyjemność, zwłaszcza seksualna, nie musi mieć żadnego uzasadnienia czy usprawiedliwienia. No, chyba że jesteśmy głęboko wierzący i seks łączy się dla nas zawsze z poczuciem winy oraz misją rozrodczą w ramach świętego związku małżeńskiego. Wtedy „Bękarty...“ mogą wydać nam się co najmniej podejrzane, jeśli nie odpychające. Inną sprawą jest pytanie, czy przyzwoite i etyczne jest zabawianie się na grobie, w tym wypadku milionów pomordowanych Żydów. Gdzieś na marginesach swoich recenzji z „Bękartów wojny“ krytycy zgłaszają tę wątpliwość, ale film jak dotąd nie spotkał się z większymi protestami. Pewnie dlatego, że jednak Żydzi są w nim stroną dominującą, a naziści zostają, koniec końców, w sadystycznym uniesieniu, poniżeni i unicestwieni.

d1xi0lv

Ikonografia i mitologia II wojny światowej tak silnie przeniknęła (i nadal przenika) do kultury, że film Tarantina odwołuje się do fundamentów naszej, nawet nie podświadomości, co świadomości. Wszyscy jesteśmy „bękartami wojny“. Od wczesnych lat dziecinnych, dzięki niezliczonym produkcjom kinowym i serialom, wróg ma dla nas postać faszysty w mundurze, a cała powojenna cywilizacja Zachodu opiera się na jednoznacznym zanegowaniu i potępieniu nazizmu. Gdyby Tarantino w ten sam sposób baraszkował z komunizmem, wywołałby zapewne znacznie większe kontrowersje. Bo też komunizm nie został tak wyraźnie napiętnowany jak nazizm ani tak wielorako przerobiony przez popkulturę. Ma też znacznie mniejszy niż nazizm potencjał erotyczny. Mundury radzieckie, w przeciwieństwie do mundurów niemieckich, nie nabrały (przynajmniej na ekranie) cech fetyszu.

Ciekawe, że tuż po „Bękartach wojny“ obejrzałem „Rewers“ Borysa Lankosza – film, który, przypomnijmy, został entuzjastycznie przyjęty na festiwalu w Gdyni. To, moim zdaniem, pierwszy w Polsce krok ku włączeniu komunizmu w obieg popkultury. Podobnie jak u Tarantina mamy tutaj świetną zabawę kinem i jego konwencjami. Oglądanie „Rewersu“ sprawia przyjemność, nawet rozkosz (a o którym polskim filmie, zwłaszcza z ostatnich lat, da się to powiedzieć?). Można go wręcz potraktować jako swoisty sequel „Bastardów“, tyle że rozegrany już w polskich realiach (w „Rewersie“ też uczestniczymy w akcie zemsty na przedstawicielu reżimu).

Lankosz i Tarantino wspólnie pokazują nam, że jesteśmy, tu nad Wisłą, bękartami zrodzonymi ze związku II wojny światowej i „komuny“. Chyba czas najwyższy udać się na jakąś terapię. Czy okaże się nią kino?

d1xi0lv
Oceń jakość naszego artykułu:
Twoja opinia pozwala nam tworzyć lepsze treści.

Komentarze

Trwa ładowanie
.
.
.
d1xi0lv