Bartosz Żurawiecki: Wciąż bardziej obcy
Sukces „Dystryktu 9“ - debiutanckiego filmu reżysera z Republiki Południowej Afryki, Neilla Blomkampa - dowodzi, że to, co najciekawsze w kinie science-fiction powstaje na przecięciu przeszłości i teraźniejszości.
Fantastyczne wizje są w gruncie rzeczy tylko ornamentem, sztafażem, kostiumem. Można je lubić albo nie lubić. Ja akurat nie przepadam, toteż dzieła tego gatunku są mnie w stanie zafrapować wyłącznie wtedy, gdy mówią mi coś ciekawego o świecie współczesnym, a nie plotą bajdy o tym, co może się zdarzyć albo nie zdarzyć się w nieokreślonej przyszłości.
Skądinąd, widzę u twórców filmowego science-fiction tendencję do odchodzenia od „kreacjonizmu“. Od budowania futurystycznych dekoracji (one, jak wiadomo, starzeją się najszybciej) i wymyślania kosmicznych fabuł. Modne jest teraz wrzucanie w jak najbardziej realny, swojski świat obcych elementów. To one wywołują u widza poczucie dyskomfotu poznawczego. Coś tu nie gra, coś trzeba usunąć z krajobrazu, z pola widzenia, by rzeczywistość wróciła do normy, by znowu nabrała znajomych, bezpiecznych kształtów. I na tym właśnie „efekcie obcości“ bazuje „Dystrykt 9“. Przeszłość w debiucie Blomkampa jest obecna w postaci nawiązań do niskobudżetowych amerykańskich produkcji z lat 50. - kosmici czy inne alieny atakowały w nich Ziemię (czytaj Stany Zjednoczone), by ją podbić i zniszczyć. Filmy te czytano jako metaforą „zimnej wojny“, ostrzeżenie przed „czerwonymi“, którzy zagrażają Ameryce. Obcy w tych filmach był zawsze zły i anonimowy. Odstraszał już swoim makabrycznym wyglądem. Zjawiał się nie wiadomo skąd w
jednoznacznie wrogich zamiarach.
„Krewetki“ z „Dystryktu 9“ także wyglądają paskudnie, toteż nic dziwnego, że budzą w Ziemianach uczucie odrazy. W dodatku nie mówią w żadnym ludzkim języku, więc trudno zgadnąć, czego chcą. Wiadomo tylko, że ich statek zawisł pewnego dnia na niebie i się zepsuł, a jego pasażerowie nie mogą wrócić na rodzinną planetę.
Nowością w filmie Blomkampa jest już to, że kosmici nie zjawiają w żadnym z amerykańskich miast, lecz w południowoafrykańskim Johanessburgu. Ale także to, że najwyraźniej nie mają wrogich zamiarów (bo gdyby mieli to chyba by użyli swojej super broni, nieprawdaż?). Przyjacielskich zresztą też nie. Prawdę mówiąc, zabłąkali się na Ziemię całkiem przypadkowo.
Za to my potraktowaliśmy ich niezbyt życzliwie. Nie żeby od razu rozstrzelać czy zagazować, w końcu jesteśmy cywilizowanymi stworzeniami, ale przecież nie można było dopuścić do tego, by wstrętne kreatury rozpełzły się po całym globie. Toteż zamknięto je w otoczonym drutami obozie, gdzie wegetują sobie w paskudnych warunkach. Akcja „Dystryktu 9“ rozpoczyna się w momencie, gdy „krewetki“ mają zostać przeniesione do nowego, lepiej strzeżonego getta poza miastem – ze starego zbyt często wypełzały i irytowały Ziemian swoją obecnością.
Sytuacja wyjściowa nawiązuje oczywiście do problemów rasowych i etnicznych, z jakimi boryka się, obciążone dziedzictwem apartheidu, RPA. Ale można potraktować ją szerzej. Pomocne będą tutaj prace Zygmunta Baumana, który sporo pisze o segregacji na „lepszych“ i „gorszych“, o wyrzucaniu obcych poza granice miast i zamykaniu ich w gettach, o odgradzaniu się od nich coraz wyższymi murami. A zarazem o nieskuteczności tych środków.
Bo obcym można się stać samemu, zupełnie nieoczekiwanie. Już w starej „Musze“ (nakręconej ponownie w latach 80. przez Davida Cronenberga)
bohater, na skutek przypadku, zamieniał się w aliena. Podobny los czeka Wikusa z „Dystryktu 9“, nudnego urzędasa, który zaczyna się przeobrażać w „krewetkę“, co skazuje go na banicję ze świata „normalnych“.
Gorzka przewrotność filmu polega na tym, że nie idzie on ani w kierunku katastrofizmu, ani humanizmu. Nie doczekamy się ani wielkiej wojny, ani przymierza z kosmitami. Spotkanie, konfrontacja z obcymi w niczym nie wzbogacą ni jednej, ni drugiej strony. Każdy zostanie w swoim świecie, w swoich ścianach, w swoim bólu, swojej samotności, swojej narracji. Smutne to, ale prawdziwe.
Chociaż zakończenie sugeruje, że czeka nas ciąg dalszy. Oby „Dystrykt 10“ okazał się równie zajmujący jak jego poprzednik!