Bezkresna pustynia i walka o władzę. "Diuna 2"? Nie, "Furiosa" [RECENZJA]
W latach 80. George Miller nie zamierzał nawet zrealizować drugiego filmu wpisującego się w uniwersum Mad Maxa. Tymczasem 45 lat później ma ich na koncie już pięć i istnieje spora szansa, że jeszcze nie powiedział w tym temacie ostatniego słowa. W polskich kinach pojawiła się właśnie "Furiosa: Saga Mad Max", która w historii kina zapisze się jako efektowna jazda bez trzymanki.
Najnowsze widowisko przeładowane akcją to zarazem prequel i spin-off "Mad Maxa: Na drodze gniewu" sprzed niespełna dekady. Choć w tle majaczy więc trylogia z przełomu lat 70. i 80. w Melem Gibsonem w roli głównej, to podstawowym punktem odniesienia jest nagrodzona sześcioma Oscarami produkcja z Tomem Hardym i Charlize Theron w obsadzie. Już na krótko po premierze mówiło się, że kolejny projekt Miller poświęci właśnie bohaterce gwiazdy. Rozpoczęcie prac znacząco się jednak opóźniło ze względu na konflikt twórcy ze studiem.
Mimo wszechobecnych zachwytów Warner Bros. nie spodobał się efekt finalny. Oczekiwano 100-minutowego filmu z kategorią wiekową PG-13 (niektóre elementy uznano za nieodpowiednie dla osób poniżej 13. roku życia, które mogą jednak pójść na seans za zgodą rodziców), a otrzymano dwugodzinny brutalny spektakl ze zwiastującym (niesłusznie zresztą) klęskę finansową oznaczeniem "R", czyli przeznaczonym jedynie dla widzów dorosłych. Wypłacenie przez studio zaległych środków i zakończenie procesu sądowego w 2019 r. pozwoliło Millerowi skupić się na powrocie do rozbudowanego, choć (w warstwie fabularnej) upadłego świata.
Dalsza część artykułu pod materiałem wideo
Najbardziej wyczekiwane premiery filmowe 2024 roku
Akcja ponad wszystko
Rozpisana na pięć rozdziałów opowieść opowiada o 15 latach z życia Furiosy. Porwana przez Hordę Bikerów najpierw usilnie będzie chronić informacji na temat rodzimej osady, a później latami będzie dusić w sobie nienawiść za wyrządzone jej bliskim krzywdy. Zielone Miejsce Wielu Matek, bezpieczną przystań w tym pozbawionym nadziei, opartym na zwierzęcej potrzebie przetrwania świecie, zobaczymy w filmie tylko raz. Długie ujęcie ustanawiające zupełnie nie przystaje do gnającej później akcji; jakby zachęcało widza do uważnego przyjrzenia się mitycznemu El Dorado, do którego nie ma powrotu.
Wyrastanie na twardą wojowniczkę i motywowane chęcią zemsty działania Furiosy przeplatają się tutaj z nieustanną walką o dominację na zasypanej piaskiem i ubogiej w niezbędne do życia zasoby szachownicy. Po dezaktualizacji dotychczasowych mechanizmów zależności i struktur władzy liczy się tylko przetrwanie, o które trudno bez wody, pożywienia i benzyny. Nie trzeba chyba mówić, że o postapokaliptyczno-cyberpunkowym świecie autorzy historii, Miller i Nick Lathouris, opowiadają nie poprzez rozbudowane dialogi czy rozwiniętą fabułę, ale zintensyfikowaną do granic akcję.
Pierwsza imponująca scenariuszem i choreografią sekwencja pościgu rozpoczyna się już w pierwszych kilku minutach filmu i trwa przez kolejnych kilkadziesiąt. W jednej z najbardziej zapadających w pamięci scen napadu na cysternę wszystkie elementy – szybkie reakcje i zdecydowane działania postaci, a także ich tempo i zsynchronizowana kolejność – chodzą jak w zegarku. Najwięcej dzieje się tutaj wewnątrz kadru, a nie "na montażu", co pomimo zawrotnego tempa pozwala wczuć się w zastaną sytuację, a nawet zazgrzytać piaskiem wdzierającym się między zęby.
Dalsza część artykułu pod materiałem wideo
FURIOSA : A MAD MAX SAGA | OFFICIAL TRAILER #1
Obezwładniający ryk motorów i pustynna mgła
W tzw. obrazku "Furiosa" wygląda znakomicie. W kamerze żółta pustynia odcina się od błękitnego nieba, a owo kontrastowe połączenie "gryzie się" z mroczną i przygnębiającą w gruncie rzeczy fabułą. Piasek przesypuje się po stromych zboczach diun (skojarzenie z innym tegorocznym hitem nieprzypadkowe), a wzniecone w powietrze przez pędzące motory ziarenka zamieniają się w zalewającą ekran jakby pomarańczowym filtrem nieprzeniknioną mgłę.
Amerykańska Akademia Filmowa doceniła "Mad Max: Na drodze gniewu" przede wszystkim za pracę osób odpowiedzialnych za stworzenie wiarygodnego świata i wyrastających z niego bohaterów. W przypadku "Furiosy" nie jest inaczej, a wysiłki scenografa Colina Gibsona, kostiumografki Jenny Beavan czy dekoratorki wnętrz Katie Sharrock są nie do przecenienia. Ciała pokryte mocnym pigmentem, broń z nietypowym wykończeniem, motocykle z czaszkami, przerażające maski czy nawet niewielkie kłódeczki przymocowane do stroju – wygląd bohaterów zasiedlających uniwersum Mad Maxa jest niezwykle dopracowany.
Nie byłoby go też bez niemal nieustannego ryku motorów, które w sposób zauważalny cichną właściwie tylko raz – w niespodziewanym wyciszeniu po wyjątkowo wyczerpującej akcji. Sama Furiosa przez większość seansu prawie nie otwiera ust (jeszcze przed premierą mówiło się, że Taylor-Joy ma raptem kilka wersów tekstu do nauki); dla jej młodszej wersji milczenie jest metodą przetrwania i chrony najważniejszych dla niej wartości, dla dorosłej natomiast przejawem upartego parcia do celu i wypełniania sekretnego planu.
Chociaż ponoć początkowo planowano wykorzystać komputerowo odmłodzony wizerunek Charlize Theron, Miller ostatecznie postawił na Anyę Taylor-Joy – i się nie pomylił. Gwiazda "Gambitu królowej" Netfliksa jak zwykle gra intensywnym spojrzeniem, w którym odbija się determinacja i żądza zemsty na Dementusie. Wcielający się w niego Chris Hemsworth nieźle odnajduje się w roli szalonego i bezwzględnego przywódcy, choć kilkukrotnie zdarza mu się balansować na granicy autoparodii. Niektóre z jego zagrywek, podobnie jak klisze (upadający miś) i wybijające się na tle całości, niepasujące elementy w niezamierzony sposób wywołują jednak śmiech.
Finalny pojedynek, do którego dąży fabuła, budzi natomiast niedosyt. Spotkanie ofiary i oprawcy (teraz oczywiście w odwróconych rolach) przeradza się w typową rozmowę prota- i antagonisty pt. "jesteśmy tacy sami": działamy w ten sam sposób i z tych samych pobudek. Bezradne domaganie się zadośćuczynienia win brzmi jednak w ustach Furiosy nadzwyczaj prawdziwie i boleśnie.
Scenie brakuje jednak odpowiedniego tempa, a skróty widoczne są gołym okiem (Taylor-Joy sama zaproponowała ucięcie języka bohaterowi Hemswortha, co jednak ostatecznie wycięto w montażu ze względu na zbyt dużą brutalność). Można odnieść wrażenie, że film kończy się jakby niespodziewanie i za szybko, czego nie można powiedzieć o uniwersum Mad Maxa jako takim. Projekt prequelu skupiającego się na bohaterze Toma Hardy'ego wciąż nie został bowiem przekreślony.
Joanna Krygier, dziennikarka Wirtualnej Polski
W najnowszym odcinku podcastu "Clickbait" przestrzegamy przed wyjściem z kina za wcześnie na "Kaskaderze", mówimy, jak (nie)śmieszna jest najnowsza komedia Netfliksa "Bez lukru" oraz jaramy się Eurowizją. Znajdź nas na Spotify, Apple Podcasts, YouTube, w Audiotece czy Open FM. Możesz też posłuchać poniżej: