Bo to niezła komedia jest
Trochę nie wypada chwalić komedii romantycznej. Głównie dlatego, że jest mocno przewidywalna i adresowana do posiadaczy nienachalnie wysokiego IQ. A niezręcznie jest wszem i wobec ogłosić, że się jest idiotą. Równie niezręcznie przyznać, że gdzieś ma się kino moralnego niepokoju. A przecież tak cudownie, przynajmniej na chwilę, dokonać odintelektualizowania totalnego, zapomnieć o Powstaniu Warszawskim, o Żydach, kościele, patosie i Wajdzie. I tak zwyczajnie, bez plakiety „debil o guście niewyszukanym”, iść do kina na komedię romantyczną. Kiedy więc już dojdzie się do wniosku, że Wajdę, Zanussiego i Hoffmanna też można przedawkować, polecam „Brzydką prawdę”.
09.10.2009 15:35
Film prosty jak kolej transsyberyjska, oczywisty totalnie, kończący się happy endem przaśnym i radosnym. No ale przecież nie zaskakujące zakończenie, nie chęć odnalezienia odpowiedzi na pytania kim jestem? i dokąd zmierzam? pchają nas do obejrzenia komedii romantycznej. Nęci nas w komediach chęć dobrej zabawy, której gwarantem, w komercyjnych, nieambitnych przedsięwzięciach, jest scenariusz (a głównie świetnie napisane dialogi). Dobrze gdy ten trafi w ręce aktorów przeciętnych, bądź niezłych. I tak właśnie stało się w „Brzydkiej prawdzie”.
Aktorzy, odtwarzający główne role (Katharine Helgi i Gerard Butler), nie są wybitni, a jeśli są, to na szczęście tej wybitności nie manifestują w narzucający się sposób. Gdyby zaczęli, prawdopodobnie film okazałby się przerysowany, nadęty, a finalnie irytujący, bo komedia romantyczna to miejsce, w którym aktorzy powinni stłumić w sobie wielki talent i dać się ponieść łatwiźnie.
„Brzydka prawda” to historia kobiety, która szuka ideału i mężczyzny, który właściwie nie szuka nikogo. Nie dlatego że, jak początkowo myśli nasza bohaterka, jest chamem i dewiantem, ale dlatego że sparzył się dobrych kilka razy. Ona jest producentem telewizyjnym i mistrzem randkowych gaf, on jest specjalistą od randek i nową (szowinistyczną mocno) twarzą jej telewizji. Nienawidzą się i by zakopać topór wojenny, on obiecuje pomóc jej uwieść Pana Idealnego.
Osiągam właśnie moment, w którym streszczając fabułę czuję się mocno debilnie i rozważam zwrot akcji, a tym samym niespodziewane obwieszczenie, ze film jest płytki, na pohybel feministkom stworzony i opiewający najbanalniejsze stereotypy. By tego jednak nie robić i nie ustawiać „Brzydkiej prawdy” obok bezpłciowych produkcji z Maciejem Zakościelnym w roli głównej, na krótkim zarysowaniu fabuły poprzestanę. I powiem tylko, że to naprawdę niezła rozrywka. Nie na miarę „Lejdis” czy „Dziennika Bridget Jones”, chyba jednak warta kawałka popołudnia.