Brosnan, który nie ma nic z Bonda
Pierce Brosnan gra psychopatę. Dość drastyczna zmiana w filmowym image’u, prawda? Tym bardziej, że jego bohater z „Godzin strachu” nie stroni od przemocy fizycznej oraz psychicznej. Porywa dzieci, znęca się nad ich rodzicami, burzy spokój idealnej rodzinki. Nie ma w sobie nic z wymuskanej elegancji i wyrafinowania Jamesa Bonda.
I o to wyraźnie Brosnanowi chodzi. Szuka ról, które w niczym nie będą przypominać uwodzicielskiego agenta. Upór, z jakim próbuje odciąć się od tamtej roli, musi robić wrażenie. Nawet wtedy, gdy zawodzi go instynkt. A tak właśnie stało się w przypadku „Godzin strachu”.
Bo to thriller bardzo przeciętny, choć intryga nie szczędzi zaskakujących (przynajmniej z założenia) zwrotów akcji. Idealna rodzina okaże się wcale nie taka święta. Głowa rodziny – grany przez Gerarda Butlera ojciec – jest w gruncie rzeczy gorszy od bohatera Brosnana, bo zakłamany i nieuczciwy. W gruncie rzeczy zasłużył sobie na tą huśtawkę emocji, jaką serwuje mu scenariusz.
Szkoda tylko, że podobnej huśtawki nie doświadcza widz. A przecież właśnie emocje są podstawą takiego kina. Widz powinien przeżywać z głównymi bohaterami. Łatwiej wtedy przymknie oko na wszelkie nieprawdopodobieństwa i niekonsekwencje fabuły.
Tymczasem „Godziny strachu” po dość obiecującym wstępie zaczynają coraz bardziej zmierzać w kierunku absurdu, którego ukoronowaniem są finałowe sekwencje. A ponieważ film wyprany jest z emocji, robi się coraz nudniej.