Bruce Campbell: Skazany na piekło kina klasy B
23.06.2014 | aktual.: 22.03.2017 11:40
Lecz jak się w ogóle na tym rozdrożu znalazł? Cóż, było ciężko, smutno, śmiesznie i strasznie.
Jak dochrapać się statusu aktora kultowego i nie zwariować? Bruce Campbell zapewne kilkakrotnie był na skraju załamania nerwowego i miał ochotę rzucić wszystko w diabły. Gwiazdą udaje się zostać jedynie promilowi próbujących przebić się przez szklany sufit Hollywood, o czym boleśnie przekonał się facet, który patrzył, jak jego przyjaciel z podwórka, Sam Raimi, kręci filmy za grube miliony, a on sam skazany jest na piekiełko filmów klasy B.
Campbell zrozumiał, że stoi na rozwidleniu dróg i może pójść tylko jedną ze ścieżek – albo dostawać duże role w małych filmach, albo małe role w dużych hitach.
Lecz jak się w ogóle na tym rozdrożu znalazł? Cóż, było ciężko, smutno, śmiesznie i strasznie.
Pierwsze filmy za płoty
Zaczynał tak, jak i jego koledzy z Michigan – od amatorszczyzny uskutecznianej przy pomocy domowej kamery Super 8.
Szybko Bruce, Sam i reszta ferajny zaczęli dumać, czy aby nie da się na nakręceniu tego czy owego na czyimś podwórku zarobić trochę grosza.
Odpowiedź uzyskano niejednoznaczną, bo o ile pierwszy film nakręcony przez Raimiego i wyświetlany na terenie uczelnianego kampusu zebrał sporą publiczność, tak drugi, poważniejszy projekt „It's Murder!”, już z Campbellem w obsadzie, okazał się sromotną porażką.
Ku wiecznej sławie
Na „prawdziwy” film chłopaków jednak nie było stać. Sięgnięto wobec tego po gatunek niewymagający poważnego nakładu finansowego, ale mogący przynieść jako takie zyski – horror.
Nakręcono próbkę, która, po trwającej kilka miesięcy zbiórce finansowej pośród znajomych i nieznajomych, przedzierzgnęła się w „Martwe zło” – film kultowy, który z Bruce'a Campbella uczynił człowieka, jakim jest teraz, co może zabrzmieć gorzko, gdyż facet dzisiaj zajmuje się przede wszystkim objeżdżaniem amerykańskich konwentów.
Tak czy inaczej, arcydzieła rodzą się w bólach. Dosłownie.
Nic na planie zgodnie z planem
Sam Raimi słynie z niekonwencjonalnych sposobów zachęcania aktorów do gry. Kiedy Campbell skręcił na planie kostkę, pan reżyser dźgał go kijem, aby mieć lepsze ujęcie umęczonej twarzy aktora, ponoć zwykł też rzucać zza kadru w członków obsady kamieniami.
To nie wszystko – co mogło pójść nie tak podczas zdjęć, to poszło. Filmowcy-amatorzy zostali okradzeni, zmęczona przedłużającą się pracą nad filmem ekipa opuściła plan, zostawiając na miejscu tylko Raimiego,Campbella i kilku innych, podczas usuwania charakteryzacji oderwano brwi jednej z aktorek, któregoś dnia operatora pogonił byk, zgubiono się w lesie, ktoś spadł z klifu, sprzęt zamarzł, przypałętał się nawet miejscowy pijaczyna, który groził chłopakom pięścią, jeśli nie dadzą mu zagrać.
Lecz Campbell zaliczył swoją pierwszą główną rolę.
Prawdziwego przyjaciela...
Potem dostał kolejną – w reklamie. I znowu z nieba spadł mu Raimi, który chciał obsadzić przyjaciela w swoim nowym filmie, „Fali zbrodni”.
Campbell po raz pierwszy, i nie ostatni, zderzył się z hollywoodzką rzeczywistością. Studio nie chciało go w roli głównej, musiał zadowolić się drugim planem, ponadto wytwórnia trzymała ambitnych chłopaków za gardziel podczas zdjęć, montażu i doboru ścieżki dźwiękowej.
Pozostało powrócić do sprawdzonego przepisu. Dzięki wstawiennictwu Stephena Kinga udało się zrealizować drugą część „Martwego zła”. Film ten otworzył Raimiemu furtkę do coraz większych budżetów, a Campbellowi... no cóż.
Przygody w Dzikim Hollywood
Od pierwszej do drugiej części „Maniakalnego gliny” Campbell miotał się tu i ówdzie, przeważnie jednak nigdzie. Nawet kiedy Raimi skaperował go do pracy nad „Darkmanem”, niezmordowany Bruce dostał jedynie fuchę podczas nagrywania postsynchronów.
Również i „Armia Ciemności”, czyli kolejny sequel „Martwego zła”, nie zrobił dla rozwoju jego kariery wiele, bo główną rolę w realizowanym niedługo potem serialu westernowym „The Adventures of Brisco County Jr.” dostał w sporej mierze dlatego, że... potrafił robić fikołki i efektownie się wywracać.
Pracę na telewizyjnym planie Bruce wspomina jako „dziką jazdę i bez wątpienia najdłuższy, a zarazem najbardziej ekscytujący rok w moim życiu”.
Mam na imię Bruce
Zawiązana na planie „Fali zbrodni” znajomość z braćmi Coen – autorami scenariusza do filmu – zaowocowała obsadzeniem Bruce'a w ich „Hudsucker Proxy”, potem była też rólka w „Kongo” („Na koszt Paramount Pictures spływałem pontonem w dół rzeki, wylegiwałem się na plażach i spacerowałem wśród wiekowych drzew”, pisał w swojej autobiografii) oraz „Ucieczce z Los Angeles” u Johna Carpentera, lecz Bruce zrozumiał, że wyżej nie podskoczy.
Ciosem nokautującym okazał się casting do „Fantoma” z 1996 roku, kiedy to rolę tytułową niespodziewanie otrzymał, odbierając Campbellowi niemal pewny angaż, Billy Zane. Bruce porzucił marzenia o czerwonych dywanach i gwieździe ze swoim nazwiskiem na hollywoodzkim chodniku i poświęcił się całym sobą kinu klasy B, czasem przewijając się w epizodycznych rólkach w blockbusterach swojego przyjaciela Sama Raimiego lub filmach braci Coen.
Co nie znaczy, że nie grywał w filmach znakomitych – „Bubba Ho-tep” Dona Coscarelliego czy „Mam na imię Bruce” to istne perełki.
''The X-Farts''
Na mniejszym ekranie wiodło mu się lepiej, choć ze zmiennym szczęściem. Po zakończeniu emisji „The Adventures of Brisco County Jr.” pojawiał się w „Herkulesie” (którego producentem był między innymi Sam Raimi)
, „Nowych przygodach Supermana” czy „Z archiwum X” (na planie konkurował z Davidem Duchovnym o tytuł najlepszego imitatora głośnego pierdu), aż dostał kolejną główną rolę w „Jack of All Trades”, lecz, niestety, serial nie doczekał się drugiego sezonu.
Na dłużej, bo aż na siedem lat, zabawił w „Tożsamości szpiega” i po zakończeniu emisji stoi na kolejnym rozdrożu swojej kariery.
I co dalej? Może kontynuacja „Armii ciemności”? Sam Campbell raz potwierdza, raz zaprzecza, że film w ogóle powstanie, więc odpowiedzi trudno oczekiwać nawet od samego zainteresowanego. (bc/gk)