Charlie to sprawił
To historia tak nieprawdopodobna, że aż prawdziwa. Amerykański kongresmen doprowadził do klęski Sowietów w Afganistanie. Trudno w to uwierzyć? A jednak! Film Mike’a Nicholsa jest oparty na autentycznych wydarzeniach. Znawcy tematu mówią nawet, że jest paradokumentalny w pokazywaniu wojny w Afganistanie oraz amerykańskich zakulisowych działań z nią związanych.
22.02.2008 17:32
Tytułowy bohater to żaden Rambo. Nie pojechał do Azji, żeby w pojedynkę rozwalać nieprzyjaciela. Pewnie nie wiedziałby nawet, gdzie karabin ma przód, a gdzie tył… Charlie Wilson nie był także wybitną osobowością amerykańskiej polityki. Kariera kongresmana pozwalała mu prowadzić przyjemne życie playboya, dla którego najważniejszą są kobiety, wino i jacuzzi.
Ale pewnego dnia Charlie zobaczył w telewizji migawki z wojny w Afganistanie i coś w nim pękło. Postanowił pomóc Afgańczykom w pokonaniu najeźdźcy. Do swojego planu wciągnął agenta CIA i nienawidzącą komunistów milionerkę. Podobno dzięki ich pozakulisowym działaniom pomoc finansowa dla mudżahedinów wzrosła z pięciu milionów do miliarda dolarów!
Nic dziwnego, że kiedy – już po klęsce wojsk sowieckich – zastanawiano się, jak do niej doszło, pakistański prezydent Mohammad Zia ul-Hag odpowiadał: „Charlie did it“ („Charlie to sprawił“).
„Wojna Charliego Wilsona“ to kino bardzo tradycyjne w sposobie narracji i prezentowaniu bohaterów. Choć reżyser Mike Nichols posiłkuje się zdjęciami dokumentalnymi, jego film opiera się w głównej mierze na solidnych dialogach i równie solidnym aktorstwie.
Tom Hanks jako playboy może na pierwszy rzut oka wydawać się zaskakującym wyborem. Ale wypada w tej roli o niebo lepiej niż jako łamacz „Kodu Da Vinci“. Może dlatego, że pod wieloma względami Wilson przypomina Forresta Gumpa czy Wiktora Navorsky’ego z filmu „Terminal“.
Jest równie prostoduszny, nieskomplikowany i naiwny w swoim postrzeganiu świata. Równie znakomity jest Philip Seymour Hoffman jako wiecznie spocony, obleśny agent CIA. Takie role to już jego specjalność.
Wbrew pozorom film Nicholsa nie jest czystą proamerykańską propagandą. Przypomina bowiem bolesny dla Amerykanów paradoks – uzbrajając mudżahedinów jednocześnie uzbroili terrorystów, z którymi teraz sami walczą.