''Crystal Fairy'': Herbatka z San Pedro - recenzja
Jamie wchodzi do domu pełnego ludzi, trwa impreza. Od razu widać, że nie pasuje do reszty gości. Dookoła latynoska młodzież a on biały jak ściana, zbudowany jak kurczak i wyraźnie niezdarny.
Ludzie tańczą, obściskują się i piją alkohol, a Jamie obija się od ścian i zachowuje tak, jakby nie do końca wiedział co ze sobą zrobić. W końcu trafia na kumpla, który idealnie wpisuje się w tłum zajmujący niemal każdy kąt domu. Razem z nim i kilkoma znajomymi przechodzą do mniejszego pokoju, a tam chilijska marihuana oraz kokaina. Okazuje się, że w tym temacie Jamie jest prawdziwym specjalistą. Blancik, biała kreska i powrót na imprezę, a tam tańczy ona.
Jamie zauważa niezbyt urodziwą dziewczynę i w obawie o jej dobre imię postanawia przerwać jej dziwne pląsy. Podchodzi i pyta się o imię. Odpowiedź dość zaskakująca, choć przyjęta ze stoickim spokojem – "Kryształowa Wróżka". Rozmowa się klei, kolejne drinki wysychają na dnie kubka, a Jamie postanawia podarować nowo poznanej dziewczynie swój numer oraz zaproszenie na wspólny wypad, jaki planuje z przyjacielem i jego braćmi. Już następnego ranka Amerykanin ma wyruszyć po to, po co znalazł się w Chile. Gdzieś na północy rośnie kaktus San Pedro, a w nim ukrywa się meskalina, czyli narkotyk, o którym pisał Aldous Huxley – literacki idol Jamiego.
Poranek jest oczywiście ciężki. Głowa nie chce podnieść się z poduszki, ale wizja kaktusa oraz niezwykłych wizji, jakie ma przynieść spożycie wywaru wykonanego z jego skóry podrywa Jamiego z łóżka. Oczywiście nie pamięta on o tym, że umówił się z niejaką Kryształową Wróżką. Ona jednak pamięta. Mimo całkowitej niechęci chłopaka i konsternacji reszty ekipy dziewczyna wsiada w samochód i zaczyna uczestniczyć w wyprawie po meskalinę. Film Sebastiana Silvy rozpoczyna się na dobre.
Mimo tego, że tytuł filmu nosi imię dziewczyny, głównym bohaterem opowieści jest Jamie. Michael Cera, bo kto lepiej nadaje się do roli bladolicego Amerykańskiego młodzieńca o muskulaturze kurczaka, tworzy postać zdecydowanie najbardziej złożoną, choć wciąż wpisującą się w schematy realizowane przez wiele komedii o nastolatkach. Mamy zatem zafiksowanego na punkcie pewnego celu młodzieńca, tym razem jest nim spożycie wywaru San Pedro, który nieświadomie zaczyna irytować wszystkich ludzi pojawiających się na jego drodze. W przypadku filmu Silvy nie irytuje oczywiście z kamienną miną i powagą należną dramatowi. "Kryształowa Wróżka" to rasowa komedia, która pomiędzy masą absurdalnych sytuacji wplata nieco poważniejsze wątki. I trzeba przyznać, że robi to w sposób oryginalny, bo do pozytywnych refleksji doprowadza bohaterów po części sam narkotyk, po części droga jaką muszą przebyć, aby go uzyskać (na próżno dopatrywać się u Chilijczyka antynarkotykowej propagandy).
Cały opowieść to właściwie teatr dwóch aktorów. Michael Cera ściera się tu z Gaby Hoffmann, czyli tytułową "Kryształową Wróżką". Amerykanin gra kolejną wariację na temat roli, którą odgrywał już niezliczoną ilość razy (ciamajda, ekscentryk, delikatny snob, ale w głębi duszy dobry chłopak). Hofmann pozornie wciela się w stereotypowy przykład szalonej hippiski, jednakże z czasem jej maska zaczyna pękać i odsłaniać cechy i wspomnienia, które zdecydowanie nie pasują do utrwalonego w popkulturze obrazu dzieci kwiatów. Zmiany jednej postaci wpływają na transformację drugiej. W ten sposób, pomiędzy masą nieco absurdalnych scen i sytuacji, "Kryształowa Wróżka" jest opowieścią o próbie wzajemnego zrozumienia.
Film Silvy ogląda się szybko i przyjemnie. Humor nie sięga wyżyn, ale nie dotyka również dna. Wątki dramatyczne nie wleką się w nieskończoność i nie przytłaczają widza swoją wagą, choć momentami robi się naprawdę niewesoło. Chilijczyk znajduje złoty środek pomiędzy głupią komedią o bandzie nastolatków poszukujących meskaliny (ach ten Huxley i Castaneda) i nie do końca głupim filmem o dorastaniu (sprawne połączenie komedii i poważnych tematów udało mu się już zresztą w bardzo dobrej "Służącej" z roku 2009). Karierę Silvy zdecydowanie należy obserwować.
Ocena: 7/10