Czekam na film o miłości
Marcin Troński pojawia się na ekranie głównie w rolach czarnych charakterów. Grał już zawodowych morderców i zbrodniarzy. Kiedyś wcielił się nawet w postać doktora Mengele. Marzy o zmianie swego wizerunku artystycznego.
Mirosław Mikulski: Lubi pan grać czarne charaktery?
Marcin Troński: Lubię grać ludzi skomplikowanych - czarne charaktery są generalnie mało skomplikowane i nieciekawe. Czasami jednak mają swoje słabości, które ukrywają pod tą maską. Tego staram się w nich szukać i to się nazywa usprawiedliwianiem postaci. Jeśli nawet osoba, którą gram, jest zbrodniarzem, to coś go do tego pchnęło, coś ukształtowało jego osobowość. Najciekawsze jest odkrywanie tajemnic drugiego człowieka i tego, co w nim siedzi.
M.M.: Dlaczego akurat pan otrzymuje takie role. Z czego to wynika?
M.T.: Z pewnego schematu. Człowiek wysoki, silnie zbudowany i z czarnymi, zrośniętymi brwiami, naturalnie kojarzony jest z czarnym charakterem. Od kiedy jeszcze wyłysiałem, rysy mojej twarzy uwydatniły się i zostały podkreślone. To schemat, od którego chcę uciec.
M.M.: Miał pan jakieś przykre doświadczenia związane z tymi rolami?
M.T.: Zdarzały się. Kiedyś w serialu "07 zgłoś się" zagrałem zawodowego mordercę, który torturował niepełnosprawne i upośledzone umysłowo dziecko. Scena była bardzo brutalna. W pewnym małym miasteczku, gdzie odwiedzałem znajomych, taksówkarz powiedział mi, że jeśli przyjadę do nich raz jeszcze, to mnie zabije. Ludzie często identyfikują aktora z rolą.
M.M.: Grał pan też doktora Mengele z Oświęcimia. To musiało być silne przeżycie?
M.T.: To rzeczywiście była trudna rola. Szukałem informacji o nim nawet w Głównej Komisji do Spraw Badania Zbrodni Hitlerowskich w Polsce. Okazało się, że niewiele o nim wiemy. W końcu udało mi się znaleźć jakieś materiały. To był szaleniec naukowy! Do dziś nie wiem, dlaczego traktował ludzi jak przedmioty. Kiedy już nie byli mu potrzebni do doświadczeń, po prostu zabijał ich. Z tym filmem wiąże się moje kolejne doświadczenie. Zdjęcia kręciliśmy w obozie w Oświęcimiu, a ja chodziłem ubrany w mundur esesmana. Kiedy poszedłem do toalety i chciałem za nią zapłacić, starsza babcia, groźnie obrzuciła mnie wzrokiem i powiedziała, że od hitlerowców nie przyjmuje pieniędzy. Zmroziło mnie. Okazało się, że wiele osób tam pracujących, to byli więźniowie obozu.
M.M.: W "Klanie" nie gra pan czarnego charakteru, ale sympatycznego ochroniarza. Lubi pan tę postać?
M.T.: Tak, choć denerwuje mnie w nim jedna cecha charakteru - nie lubię pocieszycieli pań! Kobiety, które ciągle trzeba pocieszać i pchać do przodu, aby coś robiły, denerwują mnie i drażnią. Nigdy nie byłem z taką kobietą, która ciągle martwiła się i wymagała nieustannego pocieszania. Po drugie nie jestem aż tak obsesyjnie zazdrosny - to uczucie jest mi obce.
M.M.: Miał pan trudności z wcieleniem się w tę rolę?
M.T.: Nie, postać Bogdana jest o tyle ciekawa, że ma on swoją przeszłość. Został kiedyś sponiewierany przez życie, a my nie pokazujemy jego pracy tylko życie domowe. To normalny, opiekuńczy i ciepły facet - domator, który potrafi kochać. Cieszę się, że mogę go zagrać.
M.M.: W "Klanie" gra pan ochroniarza, a prywatnie trenuje pan jakiś sport?
M.T.: Nie mam na to czasu. W młodości trenowałem wioślarstwo w "Gedanii" Gdańsk. Uprawiałem też tenis, pływałem i trochę grałem w koszykówkę. Dziś mam kłopoty z kręgosłupem i kolanami. Sport to zdrowie, ale na pewno nie sport wyczynowy. Szczególnie wiosła dały mi się we znaki. Teraz płacę za rehabilitację.
M.M.: Kiedyś widzowie mylili pana ze Stanisławem Tymem lub Piotrem Machalicą. Po emisji "Klanu" to już się chyba nie zdarza?
M.T.: Zdarza się nadal! Niektórzy biorą mnie też za Ryszarda Rynkowkiego. Mylą mnie z ludźmi, których cenię i szanuję, dlatego nie narzekam. To się często zdarza - Czechowicza mylili z Michnikowskim, a do Kowalewskiego mówią - panie Kaczor. Ludzie są tylko ludźmi, musiałbym przypiąć do ubrania wizytówkę z nazwiskiem.
M.M.: Nie chciałby pan zmienić swojego wizerunku scenicznego i zagrać coś nowego?
M.T.: Oczywiście. Łatwiej dokonać tego w teatrze. Grałem nawet kilka takich ról, że widzowie mnie nie poznawali na scenie i sprawdzali w programie, kto kryje się za tą charakteryzacją. W teatrze wszystko jest możliwe, mogę nawet zagrać staruszka lub kobietę. Tęsknię za głęboką psychologicznie postacią, prawdziwym filmie o miłości dojrzałego mężczyzny po przejściach. Jest nawet gotowy scenariusz takiego filmu, ale potrzebne są jeszcze pieniądze. Producent ich szuka.
03.05.2000 02:00