Debiutujący w roli reżysera Andrzej Seweryn w wywiadzie dla WP
28 lipca w ramach konkursu Nowe Filmy Polskie na wrocławskim Festiwalu Era Nowe Horyzonty odbył się pierwszy w Polsce pokaz filmu "Kto nigdy nie żył..." w reżyserii Andrzeja Seweryna.
Znany aktor debiutuje tutaj jako reżyser filmu fabularnego, choć - jak sam to określił - na planie filmowym debiutantem czuł się tylko częściowo, a to za sprawą ekipy znakomitych profesjonalistów, którzy wspomagali go przez cały czas.
Wrocławska publiczność nie była jednomyślna w ocenie filmu, wydaje się jednak, że raczej nie trafił on w nowohoryzontowe gusta. Dało się to wyraźnie odczuć podczas konferencji prasowej, która odbyła się tuż po premierze filmu, 28 lipca, jak również w trakcie spotkania twórców z publicznością, które miało miejsce następnego dnia, zaraz po drugim pokazie "Kto nigdy nie żył..."
Bardzo wiele emocji i dyskusji wywołała między innymi pełna dramatyzmu scena, na którą widzowie w kinie reagowali...śmiechem.
W rozmowie z panem Andrzejem Sewerynem poruszyłam więc właśnie tę kwestię, a także zapytałam o kilka innych spraw dotyczących realizacji filmu.
Aleksandra Nowakowska: Kiedy po raz pierwszy zetknął się Pan ze scenariuszem Macieja Strzembosza?
Andrzej Seweryn: Pierwszy raz zetknąłem się ze scenariuszem Macieja Strzembosza i pani Hartwig-Sosnowskiej w styczniu 2005 roku.
A.N.: Czy otrzymał go Pan z rąk producenta filmu, Mirosława Słowińskiego?
Andrzej Seweryn: Nie, dostałem scenariusz od Maćka Strzembosza.
A.N.: Scenarzysta wspominał wczoraj na konferencji, że scenariusz powstał już dość dawno, 9 lat temu...
Andrzej Seweryn: Tak, ale on był zmieniany. To, co ja otrzymałem to była któraś z kolei wersja i potem to się też zmieniało dalej.
A.N.: Co Pana urzekło w tym scenariuszu, co sprawiło, że zdecydował się Pan wyreżyserować ten film?
Andrzej Seweryn: Wiele rzeczy. Ja jestem bardzo zainteresowany, ogólnie rzecz biorąc, postacią księdza. Ksiądz, czyli ten pośrednik - dla niektórych - między Panem Bogiem a wierzącym jest dla mnie postacią szczególną, odgrywa szczególną rolę i wydaje mi się, że dla ludzi wierzących warto o tym mówić, ogólnie rzecz biorąc.
Spodobało mi się to, że jest to tekst o kimś, kto nauczał i nagle przestaje umieć nauczać. Stawia pod znakiem zapytania jego zdolności nauczania. Zainteresował mnie ten scenariusz, ponieważ jest historią o człowieku, który cierpi... z powodów, których nie zna. Jest to niezasłużone cierpienie, niezasłużona kara. Nie rozumie tego, nie jest w stanie sobie tego wytłumaczyć. Tak jak Hiob.
Zainteresował mnie dlatego, że jest to film o sile miłości, o miłości, która jest poświęceniem. Marta poświęca swoją miłość dla Jana. Jest to tekst o nadziei. Mam dość tak zwanego czarnego, beznadziejnego kina. Już mnie to nie interesuje. Uważam to za łatwe, proste i głupie. Bez-nadzieja jest łatwizną.
Spodobał mi się ten scenariusz tak bardzo dlatego, że on mówi o tym, że każdy z nas- gdziekolwiek by nie żył, nie istniał, w jakimkolwiek nie byłby wieku, koloru skóry, wykształcenia, zdrowy, chory, młody, stary-jest potrzebny światu, potrzebny Bogu, potrzebny ludziom, potrzebny przestrzeni kosmosowej. Każdy z nas, nawet najmniejsza mrówka, czy ta pani, która tutaj sprzątała. Na tym polega optymizm, na tym polega nadzieja.
Proszę sobie wyobrazić, że człowiek dowiaduje się o tym, że jest potrzebny światu - ktoś, kto nie potrafi wstać rano, bo chce sobie strzelić w łeb, bo nie ma siły, bo przeżywa depresję zdaje sobie sprawę, że jest potrzebny. Że ktoś, coś, że Bóg go potrzebuje. To moim zdaniem jest wyraz niezwykłej nadziei.
To są takie pierwsze powody, o których mógłbym powiedzieć. Poza tym miałem wewnętrzną potrzebę wreszcie stanąć za kamerą.
A.N.: Jeśli chodzi o wybór aktorów i artystów współpracujących z Panem w realizacji filmu, czy miał Pan tutaj dużą swobodę?
Andrzej Seweryn: Tak, tak, zdecydowaną. Pan producent Mirosław Słowiński nic mi nie narzucał. Oczywiście proponował-tak jak i Maciej Strzembosz, czy inni moi współpracownicy, ale to ja decydowałem i jestem z tego bardzo, bardzo zadowolony. Byłem otoczony znakomitymi profesjonalistami, w związku z czym czułem się tylko częściowo debiutantem. Byłem bardzo przez całą ekipę wzmacniany, wspomagany przez cały czas.
A.N.: Wczoraj na konferencji prasowej powiedział Pan, że nie były dla Pana zaskoczeniem reakcje widzów podczas seansu. Mówię o tych reakcjach nieadekwatnych do powagi niektórych scen...
Andrzej Seweryn: Ja myślę, że to nie jest reakcja nieadekwatna. Jeżeli ktoś się śmieje, że ja mówię, że jestem księdzem, to tylko się sam zdradza ze sposobu, w jaki traktuje tę kwestię. Cóż ja mam powiedzieć-że to jest głupie, czy mądre, słuszne, czy niesłuszne...? Ja w ogóle się nad tym nie zastanawiam, ja konstatuję coś.
To jest tak, jak ktoś widzi, że kaleka się potyka i upada na głowę - ktoś się śmieje, a ktoś biegnie i mu pomaga. Nie mam ochoty oskarżać tego, kto się śmieje-było to spontaniczne. No cóż ja mam zrobić? Wolałbym, żeby się nie śmiał, ale nie uważam, żeby taki śmiech likwidował, wymazywał dramat tej sytuacji. Moim zdaniem tak się nie dzieje.
A.N.: Jak film został odebrany na Festiwalu Filmowym w Moskwie?
Andrzej Seweryn: Dobrze. Nie chciałbym być też jedynym sprawozdawcą, jedynym źródłem informacji. Być może ktoś mógłby powiedzieć co innego.
A.N.: Czy o filmie pisano, mówiono w mediach?
Andrzej Seweryn: Tak. Ja miałem wiele wywiadów - w telewizji, radiu. To były dobre reakcje. Były też reakcje, które były mniej pozytywne. Była np. taka, która mówiła, że to jest ostentacyjna, agresywna propaganda katolicka. To był jeden głos, więc nie chciałbym, żeby dominował on w opinii o moim nowym filmie, ale taki też był. Uważam, że to jest głos niesłuszny - oskarżać mnie, czy pana Mirosława Słowińskiego o propagandę katolicką to jest chyba niesłuszne, no ale ktoś tak film odebrał - trudno!
Ludzie podchodzili też do nas po projekcji, mówili nam, że... to jest najlepszy film, film o nadziei. Cieszę się, że coś takiego powstało, ale też nie chciałbym, żeby to, co mówię dominowało, żeby Pani rozumiała, że tylko takie były reakcje. Reakcje są różne, w gruncie rzeczy nigdy człowiek nie będzie wiedział jak ludzie przyjmują jego film. Tego tylko częściowo można się domyślać, nawet z tego, co mówią, bo to, co mówią też jest tylko częściową prawdą.
A.N.: Czy podczas realizacji filmu trzymał się Pan ściśle scenariusza, czy były jakieś zmiany w trakcie?
Andrzej Seweryn: Pracowaliśmy stale, do końca.
A.N.: Czy scenarzysta Maciej Strzembosz był obecny na planie? Andrzej Seweryn: Nie, nie, to nie jest tak. Maciek to bardzo pięknie wczoraj sformułował na konferencji prasowej, że reżyser jest ojcem, którego dziadkiem jest scenarzysta. I jest to bardzo słuszne stwierdzenie.
A.N.: Czy planujecie Państwo dystrybucję filmu zagranicą?
Andrzej Seweryn: Tak, tak, oczywiście! Tutaj zresztą warto podkreślić ogromna rolę zespołu dystrybutorskiego z Monolithu, oni robią fantastyczną robotę i na pewno zajmiemy się kwestią pokazywania filmu zagranicą. Tym zresztą chyba zajmuje się telewizja, a nie Monolith. Tak, ja bym go pokazał we Francji, zobaczymy czy będą chcieli.
A.N.: Temat filmu jest kontrowersyjny jak na polskie realia...
Andrzej Seweryn: Ale widzi Pani, nie ma takich reakcji, które by mówiły "dlaczego oskarżacie, skandalizujecie?", nic takiego nie ma. Czyli to, co było takim tematem "o, tutaj skandalizujący, trudny temat" i tak dalej, to na razie w ogóle się nie potwierdza-dlaczego? Dlatego, że moim zdaniem my zrobiliśmy film, w którym kwestia zakażenia się nie jest kwestią najważniejszą. Nie o tym jest film. Film jest o tym, co dzieje się potem. Nie jego celem jest jakaś głupia, naiwna krytyka kościoła polskiego, czy księży polskich.
A.N.: Powiedział Pan, że reżyseria filmowa jest kolejnym etapem Pana twórczości artystycznej. czy to znaczy, że teraz skupi się Pan właśnie na tym? Czy ma Pan jakieś plany dotyczące następnego filmu?
Andrzej Seweryn: Mamy takie plany, na razie jednak nie chcielibyśmy o tym mówić. Zresztą, muszę skontaktować się z moim producentem, kiedy wreszcie zaczniemy mówić. Ale tak, mam takie projekty. Przy czym ja myślę, że wcześniej wyreżyseruję coś w teatrze i zagram, czy w kinie, czy w teatrze.
A.N.: Dziękuję za rozmowę.
Andrzej Seweryn: Dziękuję bardzo.
Jeszcze tego samego dnia, podczas spotkania z wrocławską publicznością po pokazie filmu, jego producent Mirosław Słowiński uchylił rąbka tajemnicy dotyczącej nowego projektu i zdradził jego roboczy tytuł -"Jedziemy na Syberię". Film ma opowiadać historię wioski, której wszyscy mieszkańcy zostali zesłani na Syberię i którzy po wielu latach powracają w to samo miejsce.