"Do ostatniej kości". Samotność kanibala [Recenzja]
Wydaje wam się, że macie problem ze znalezieniem drugiej połówki? Poszukiwania na Tinderze, siłowni, w kolejce do sklepu kończą się niepowodzeniami? Martwicie się tym, że nie macie odpowiedniej figury, wachlarza pasji, magnetyzującej osobowości? To pomyślcie sobie, jak trudno byłoby wam znaleźć partnera, gdybyście byli kanibalami. Przejmująca samotność, ukrywanie się przed światem, wyrzuty sumienia i poczucie braku sensu - to wszystko tematy przewodnie nowego filmu Luci Guadagnino "Do ostatniej kości".
Maren (Taylor Russell) w dzieciństwie często i nagle zmieniała miejsca zamieszkania. Powodem były jej niekontrolowane odruchy, gdy gryzła i zjadała części ciała osób w swoim otoczeniu. W dniu 18. urodzin porzuca ją ojciec, który jest już zmęczony chronieniem córki przed całym światem. Okazuje się, że matka dziewczyny również wykazywała skłonności kanibalistyczne, dlatego dość szybko ocięto ją od dziecka. Samotna Maren rusza więc w poszukiwania rodzicielki.
W drodze po kolejnych stanach Ameryki dowiaduje się, że takich ludzi jak ona jest więcej. Natrafia na Sully’ego (genialna kreacja Marka Rylance'a!), który wprowadza ją w świat zbrodni bez kary. Choć kanibale chcąc spełniać swoje rządze, stają się wyrzutkami społecznymi, jednocześnie część z nich nie zamierza przyczyniać się do krzywdy niewinnych. Tylko czy zawsze ze względu na morale będą w stanie powstrzymać pożądanie?
Dalsza część artykułu pod materiałem wideo
Największe hity Netfliksa. Nadal przyciągają przed ekrany
Gdy na drodze nastoletniej kanibalki staje Lee (Timothee Chalamet), staje się jasne, że łączy ich nie tylko kanibalizm. W końcu poznali osobę, która ich rozumie, akceptuje i wspiera. Przyjaźń przeradza się w miłość. Jednak Maren trudno pogodzić się z faktem, że jej ukochany potrafi zatracić się w krwiożerczej żądzy.
Można się zastanawiać, do czego reżyserowi "Do ostatniej kości" był potrzebny motyw kanibalizmu. W końcu Luca Guadagnino współpracował przy filmie "Tamte dni, tamte noce" z Armiem Hammerem, posądzanym o tego rodzaju skłonności, a teraz w wywiadach musi tłumaczyć się, że jego najnowszy film nie ma nic wspólnego ze sprawą aktora, jest po prostu adaptacją książki Camille DeAngelis. Wielu recenzentów szuka jednak powiązań między dwoma filmami reżysera, zwłaszcza w kontekście sensualnych scen zagłębiania się w miąższ brzoskwini, a w kolejnej produkcji w ludzkie ciało.
Bez wątpienia punktem wspólnym w twórczości Guadagnino jest ponowny angaż Timotheego Chalameta. Ten 26-letni nowojorczyk obecnie przeżywa rozkwit swojej kariery aktorskiej, stając się bożyszczem nie tylko nastolatek. Po głównych rolach w "Moim pięknym synie" i "Diunie" śmiało można powiedzieć, że Chalamet wpisuje się w główny nurt hollywoodzkich sław. Niektórzy mówią, że jest nowym Leonardo DiCaprio, choć mam nadzieję, że nie będzie tak samo długo czekał na swojego pierwszego Oscara.
Trzeba przyznać, że "Do ostatniej kości" przyciąga uwagę zmysłowymi zdjęciami, które nawet w drastycznych scenach wydają się być podane ze smakiem. Romantyczny, ale też momentami niepokojący nastrój pogłębia muzyka Trenta Reznora i Atticusa Rossa.
I choć odnosi się wrażenie, że twórcy z niezwykłą czułością i uważnością podchodzą do swoich bohaterów, tempo narracji wcale nie jest zbyt powolne. Snująca się opowieść drogi z elementami horroru i romansu pozwala zagłębić się w motywy różnych bohaterów, dostrzec w nich zarówno piękno, jak i zło, delikatność i łapczywość, smutek, samotność czy zobojętnienie.
Każda inność rodzi strach. Oswajanie swoich obaw i wątpliwości, zadawanie pytań prowadzi do zrozumienia, czy chociaż empatyzowania z drugą stroną. Dlatego Luca Guadagnino po raz kolejny prowokuje swoich widzów do otwarcia się na to, co wywołuje w nas dysonans. Nic dziwnego, że film jest sensacją sezonu, co zapewne skończy się nominacjami do Oscarów.
Siłą kina jest opowiadanie nieszablonowych historii podanych w kreatywny sposób, odwołując się do uniwersalnych wartości. Tak, aby jedząc oczami i uszami, nasze serca i umysły nasyciły się emocjonalnie i intelektualnie. Nie mam wątpliwości, że seans "Do ostatniej kości" zapewni smakoszom syty posiłek.
Marta Ossowska, dziennikarka Wirtualnej Polski