Doskonałe proporcje przeraźliwych emocji
Na początek anegdota. Reżyserowi Juanowi Antonio Bayonie zależało, żeby przerażenie aktorki Geraldine Chaplin w kluczowej scenie filmu było jak najbardziej wiarygodne. Schował się więc pod łóżko i znienacka złapał ją za nogę. Zamierzony efekt osiągnął – krzyk przerażenia Geraldine Chaplin był jak najbardziej autentyczny.
13.05.2008 11:02
Oglądając „Sierociniec“ widz czuje się trochę jak pani Chaplin. Raz po raz jest skutecznie straszony przez reżysera.
"Sierociniec" to tradycyjny horror. Jest tu niesamowity dom, jest traumatyczna historia z przeszłości, są duchy. A wszystko wymieszane w doskonałych proporcjach. Film ma nastrój i tempo. Nie jest przegadany ani rozciągnięty ponad miarę. Nie epatuje krwawymi efektami. Od dosłowności woli aurę zagrożenia i tajemniczości.
„Sierociniec“ porównywany jest do „Labiryntu Fauna“ Guillerma del Toro i „Innych“ Alejandra Amenabara. Niesłusznie i niepotrzebnie. Broni się jako samodzielny film. Owszem są w nim pewne stylistyczne podobieństwa do obu tych horrorów. Nie wynikają one jednak z próby naśladownictwa czy wręcz kopiowania, ale ze wspólnego kodu kulturowego, z którego się wywodzą (Meksykanin del Toro przyznaje się od dawna do silnej fascynacji kulturą iberyjską).
Podobnie zresztą jak te dwa filmy, także „Sierociniec“ można rozpatrywać na dwa sposoby. Jest to więc klasyczne kino grozy, wykorzystujące tradycyjne atrybuty tego gatunku filmowego. Ale także można „Sierociniec“ potraktować jako film psychologiczny.
Główna bohaterka być może widzi naprawdę duchy. Ale może te wszystkie straszne i niesamowite przejścia, które stają się jej udziałem, to gra jej umysłu.
„Sierociniec“ to także historia przezwyciężania traumy z przeszłości, popadania w obłęd i rozpaczliwej próby odzyskania wewnętrznej równowagi.