Europejczyk – mój brat?

Wyobraźcie sobie taką sytuację: przyjeżdżacie do kraju, którego języka nie znacie. Na dodatek zostajecie okradzieni. Przed wami próba zmierzenia się ze światem, nie tylko na płaszczyźnie językowej, ale również kulturowej. Co wtedy robicie? Brniecie w rzeczywistość czy uciekacie od niej?

04.12.2006 18:08

Tak właśnie zaczyna się film Hannes’a Stoehra, młodego niemieckiego reżysera. Opowiada on cztery historie będące wariacjami na ten sam temat: turyści w obcym kraju, kradzież oraz policja symbolizująca państwo, w którym się znaleźli. Mają miejsce się w tym samym czasie: w dniu finałów piłkarskiej Ligi Mistrzów w Moskwie. A wszystko to w pięknej scenerii czterech niezwykłych miast Europy: Moskwy, Istambułu, Santiago de Compostella i Berlina.

Młoda Angielka przyjeżdża do Moskwy, gdzie na dzień dobry zostaje obrabowana. Co ciekawe, policja, zajęta meczem tego dnia, nie kwapi się do pomocy, która przychodzi w końcu ze strony starszej Rosjanki. Ta zaś, w efekcie, okazuje się być matką taksówkarza, który pomógł w rabunku! Z kolei kradzież, jako sposób na zarobienie dodatkowych pieniędzy wymyśla młody Niemiec w Istambule. Zgubny w skutkach pomysł prowadzi go na posterunek policji, która nie wierzy w jego opowieści, w dodatku jest zajęta… meczem w telewizji! Węgierski nauczyciel, o skłonnościach samobójczych, zostaje obrabowany w świętym miejscu, ale hiszpański policjant, wyznający ideę manana (czyli ‘jutro’) woli odesłać biedaka z niczym i nie wierzyć w jego historię, bo w telewizji jest ważny mecz…

Ostatnia historia to opowieść o parze z Francji, która przyjechała do Berlina wierząc w łatwy zarobek. Ale pieniądze... nie przychodzą, więc młodzi wymyślają historyjkę o kradzieży cennych rzeczy przez…Turków, Rosjan, Polaków, co za różnica! W finale sami kradną…. samochód policyjny!

Historie o Europejczykach w Europie są przewrotne i zaskakują puentą. Turyści na każdym kroku zderzają się z barierą językową oraz biurokratyczną. Czasami prowadzi to do zabawnych a czasami do makabrycznych sytuacji. I do pytania: czy faktycznie żyjemy w zjednoczonej Europie życzliwych sobie narodów? Czy raczej w kulturowym kotle, gdzie na każdym kroku zderzamy się ze stereotypami? Policja w Moskwie przywodzi na myśl totalitarną biurokrację a posterunek w Istambule turecki kierat. Hiszpański policjant okazuje się donżuanem i lekkoduchem, zaś drogówka niemiecka jest nieznośnie pedantyczna.

Językiem Europy okazuje się angielski, ale i tak w praktyce najlepiej dogadać się na migi, mniej nieporozumień. Film Stoehra zaskakuje. Tu język węgierski myli się z fińskim bo mało kto w Hiszpanii słyszał o Skandynawii, zaś turecki kierowca mówi płynnie po niemiecku. Turyści traktowani są albo pobłażliwie albo podejrzliwie. Wydaje się, że najbardziej rozpoznawalnym językiem jest język sportu. Niezależnie od narodowości, wszyscy kochają piłkę nożną, nawet rosyjska policja! Można również podsumować, że językiem europejskim jest wciąż język uczuć i gestów, który można łatwo odczytać mimo różnic kulturowych, mentalnych czy wiekowych.

Czy Turcja to Europa? Czy Moskwę można uznać za miasto europejskie? Według reżysera tak. Miejsca te, podobnie jak dwa pozostałe są obrazem europejskości. A czym jest europejskość? Czy jest coś takiego jak „europejski styl życia”? To pytania do widzów, do turystów, pielgrzymów i mieszkańców. Każdy z nas ma swoją własną historię związaną z Europą. Mnie na przykład, w Londynie pomógł Irlandczyk, gdy zostałam okradziona przez… Polaka. I choć nie wiemy, co nas, tak zwanych Europejczyków, łączy, jedno jest pewne: naszą religią jest piłka nożna. Polecam „Jeden dzień w Europie” Hannesa Stoehra.

Wybrane dla Ciebie
Komentarze (0)