Obnaża fałsz cukierkowego, internetowego świata. "Sweat" Von Horna wbija w fotel
Magdalena Koleśnik błyszczy, Julian Świeżewski przeraża, Aleksandra Konieczna frustruje w niesamowitym, wciągającym od początku do końca drugim filmie fabularnym szwedzkiego absolwenta łódzkiej Filmówki Magnusa Von Horna. "Sweat" od piątku w kinach.
Sylwia Zając to ambitna fitness influencerka: rejestruje każdy swój krok, każdą aktywność, każdą stylówkę i dzieli się z setkami tysięcy followersów. To bohaterka nowej ery internetu – młoda, zgrabna, wygadana, świetnie trafiła w swój czas i korzysta z ulotnej chwili sławy. Na zewnątrz wszystko jest pięknie i kolorowo, interes się kręci, Sylwia trenuje rzesze Polek w centrach handlowych, dopuszczając je do fragmentu swojego życia.
Kiedy jednak reflektory gasną, techniczni zabierają sprzęt, a kursantki rozchodzą się do swoich domów i najbliższych, dziewczyna zostaje sama, uśmiech gaśnie, sportowy trykot ląduje w koszu na pranie. A wraz z nim wyćwiczona poza młodej, wpływowej kobiety sukcesu. Sylwia wraca do pustego domu, ale wciąż jest "włączona" dla swoich wielbicielek, zawsze na bieżąco, zawsze z naładowanym telefonem. Nie upłynie dużo czasu, zanim ta krucha fasada wirtualnej popularności runie. Wystarczy jeden gorszy dzień, jeden nieprzychylny komentarz, jedna nowa, jeszcze bardziej popularna twarz na Instagramie.
Trwa ładowanie wpisu: instagram
Von Horn fantastycznie chwycił ułudę codzienności współczesnego, internetowego świata, zanik międzyludzkich relacji, potrzebę natychmiastowego i bezrefleksyjnego spełniania potrzeb i zachcianek.
Jego bohaterka wydaje się rozsądną dziewczyną, może nawet wie, co się w życiu liczy naprawdę, ale jej rozsądek kończy się tam, gdzie zaczyna wyświetlacz smartfona albo prawdziwa rozmowa twarzą w twarz. Dlatego Sylwia nie może dogadać się z matką (Konieczna), którą cechuje raczej małomiasteczkowa świadomość, dlatego nie buduje głębszych relacji. Nauczyła się, że wszystko jest ulotne i na chwilę, że nie warto poświęcać czasu czemuś, co za moment może zniknąć równie szybko, jak się pojawiło.
Może dlatego też nie potrafi prawidłowo zareagować, gdy dostrzega na swojej drodze stalkera czy wybitnie przemocowego znajomego (Świeżewski) – wciąż licząc, że nic realnie złego jej się nie przydarzy. Zderzenie z rzeczywistością, do tego w momencie kulminacyjnym, okaże się przejmujące niczym kubeł zimnej wody wylanej na rozgrzane, spocone ciało.
Trwa ładowanie wpisu: instagram
Po świetnie przyjętym, nagradzanym na całym świecie "Intruzie", za sprawą prezentowanego na ubiegłorocznym festiwalu w Cannes filmu "Sweat" Magnus Von Horn potwierdza swoją wybitną formę i niezwykłą reżyserską intuicję. Jest przenikliwy, drobiazgowy, nie uznaje półśrodków w prezentacji cukierkowego, błyszczącego portretu nowoczesnej influencerki. Ale doskonale potrafi też uchwycić niuanse współczesnej popkultury, rzucające się cieniem na kolorowy, internetowy i kilkukrotnie przefiltrowany świat.
Kino Von Horna jest na wskroś europejskie, a przez to cudownie uniwersalne – o rzeczach ważnych i najważniejszych mówi w atrakcyjnej wizualnie (fenomenalne zdjęcia Michała Dymka!) i warsztatowo formie. Jeden z najlepszych filmów sezonu.