Frédéric Fonteyne: Jak trafiłem do więzienia w Kaliszu
Frédéric Fonteyne spędził w kaliskim więzieniu bardzo miły czas. Do tego stopnia, że zaprzyjaźnił się dyrektorem placówki. Jak to zrobił? To bardzo proste – wystarczyło, że zjawił się na miejscu w towarzystwie kamery i ekipy filmowej. Razem stworzyli „Tango Libre”, film, który właśnie wszedł na nasze ekrany. A niedawno zgarnął główną nagrodę na Warszawskim Festiwalu Filmowym. O wrażeniach z pobytu w Polsce, współpracy z żoną i serializacji Belgii rozmawiamy z Frédériciem Fonteyne.
01.12.2012 11:11
Artur Zaborski: Sam nie tańczysz tanga. Skąd więc pomysł na film o tym tańcu?
Frédéric Fonteyne: Moja żona tańczy i poznała wielu tancerzy, którzy pojawiają się w filmie.
A więc to nie są wyszkoleni aktorzy?
Nie, nie, to tancerze, ale bardzo specyficzni. To ludzie, którzy szukają głębi w tańcu, chcą dotrzeć do jego korzeni. Zainteresowali mnie, bo ja także nie jestem zainteresowany banałami ani stereotypami związanymi z tym tańcem. Lubię patrzeć na ludzi, którzy dopiero się go uczą, jak przy tym poznają delikatność swojego ciała. To trochę jak w Bollywood. Ale to nie jest film o tangu w rozumieniu dosłownym, ono pojawia się nie tylko w scenach tanecznych. Bohaterowie tańczą przez cały czas: kiedy spotykają się w więzieniu, a także poza nim. Fascynuje się Akim Kaurismäkim, który mówi, że podkreśla, że tango ma silny związek z Finlandią. Tam ma szczególną pozycję wśród tańców ze względu na to, co mówi o samotności, związkach, namiętności i samotności. Bardzo lubię tego reżysera, przekonują mnie jego słowa.
Ale to był twój pomysł, żeby zrobić taki film?
Mój i żony, mieszkamy razem i pracujemy razem. Jesteśmy w szczególnym czasie, bo dopiero co urodziła się nam córeczka. Moim marzeniem było, żeby zrobić film z aktorami, których bardzo lubię, czyli Sergi López, François Damiens, Jan Hammenecker, chciałem osadzić ich razem w więzieniu. Moja żona dołożyła do tego tango i trójkąt miłosny. Pracowała z moim scenarzystą i spoili razem swoje pomysły. Dyskutowaliśmy codziennie o tej historii. Krok po kroku stworzyliśmy tę historię.
Sprzeczałeś się z żoną?
Przy pisaniu, które było niesamowicie trudne, żeby dopasować do siebie nasze pomysły zywo dyskutowaliśmy. Z kolei na planie lubię skupiać się na aktorach, to im poświęcam najwięcej uwagi i to oni najbardziej mnie interesują. Kocham kręcić sceny z nimi, daję im szerokie pole do popisu, pozwalam improwizować. To dla mnie wielka przyjemność, lubię się w nią zagłębiać. Bałem się, że skoro będą z żoną, zaczniemy kłócić się na planie przy wszystkich. Na szczęście tak nie było, dobrze się dogadywaliśmy.
Aktorzy, których wymieniłeś, długo uczyli się tańca?
François Damiens, który gra Jeana-Christophera mówił, że nigdy nie zatańczy tanga, nawet jak jest niemożliwie pijany. Na szczęście tak to rozłożyliśmy w scenariuszu, że oni wszyscy dopiero uczą się tańczyć. Tylko Argentyńczyk tańczy dobrze, ale takiego jednego aktora mogliśmy znaleźć. Właściwie trudno mówić, że oni uczyli się tańca na potrzeby filmu. Oczywiście mieli zajęcia ze specjalnym nauczycielem, ale on nauczył ich raczej improwizować tango, a nie tańczyć.
„Tango Libre” to kolejny film z Françoisem Damiensem, który dociera do Polski. To dość popularny aktor.
Jest wielką gwiazdą w Belgii i we Francji. Wszyscy młodzi go znają, jest świetnym, niezwykle popularnym komikiem. Jest totalnie dziwny, za co bardzo go lubię. Chciałbym z nim zrobić kolejny film. Jest totalnie szalony i ma świetne wyczucie komedii. Nie tak jak Sacha Baron Cohen, chociaż tak jak on, potrafi powziąć ryzyko na planie.
Ty też.
Może to kwestia pochodzenia? Kocham tragikomedie, bo to takie belgijskie: ta nasza serializacja na rynku, dwujęzyczność. To wszystko powoduje, że... ...u nas naprawdę życie przypomina tragikomedię. Nie jest tak, jak we Francji, my nie mamy takiej historii. Bliżej domu poczułem się w Polsce, bo wasze poczucie humoru jest podobne do naszego, nazwałbym je takim bardziej dosłownym, jasnym. Wasza publiczność rozumie mój humor. To był zaszczyt kręcić tu film. Nawet dyrektor więzienia, gdzie kręciłem, umiał z nami pożartować.
Polscy widzowie śmiali się w tych samych momentach co belgijscy?
W Polsce publiczność w tym samym czasie się wzruszała i w tym samym czasie się śmiała co w Belgii. We Francji jest inaczej, oni się śmieją w totalnie dziwnych momentach.
Co łączy was z Francją, a różni z Polską to multikulturalizm. Pokazałeś go, kiedy oglądamy panoramę więźniów.
W Brukseli jest kompletny miks. W więzieniach tak samo, no może za wyjątkiem Argentyńczyków (śmiech).
Dlaczego więc zdecydowałeś się kręcić w więzieniu w Kaliszu?
To było jedyne miejsce, którego dyrektor powziął ryzyko i zgodził się, żebym nakręcił w jego budynku film. W najśmielszych marzeniach nie wyobrażałem sobie, że będę kręcił w prawdziwym więzieniu. We Francji i w Belgii wszyscy mówili nie. Nie mogliśmy nawet kręcić w pustym budynku. Oni się bali wpuszczać tam kamerę. Pewna dziewczyna, która w Polsce szukała lokacji do własnego filmu, przesłała mi zdjęcia więzienia w Kaliszu. Moi dekoratorzy zachwycili się nim. Co niezwykle istotne, ono było oświetlone. Zazwyczaj cele w więzieniach są strasznie ciemne, nieoświetlone, a tu – nie dość, że dostaliśmy zgodę, to jeszcze w oświetlonym budynku. Wydaje mi się, na przykładzie dyrektora tego więzienia, że w Polsce macie nieobciążone strachem umysły, że umiecie zaryzykować. To nie było łatwe powiedzieć tak.
Dlaczego? Na Zachodzie Europy obawiano się, że pokażesz warunki, w jakich żyją więźniowie?
Chodziło przede wszystkim o ochronę. To bardzo niebezpieczne kręcić w takim miejscu. Nam przez cały czas towarzyszyli zawodowi ochroniarze, bo przecież więzienie cały czas funkcjonowało. Dlatego też to było dla mnie takie ważne, żeby... ...kręcić w prawdziwym więzieniu, bo tutaj musisz wziąć na siebie odpowiedzialność za siebie i za innych. Zebrałem sporo informacji na ten temat, jak wygląda świat za kratami. Okazało się, że wszędzie jest podobnie – we Francji, w Belgii i w Polsce. W Kaliszu przecież nikt nigdy nie tańczył i pewnie nie zatańczy. A my to zrobiliśmy.
Więźniowie to widzieli?
Nie mogli, ale za to nas słyszeli. Kiedy kręciliśmy scenę taneczna z wybijanym rytmem, więźniowie się przyłączyli. Myśleli chyba, że to jakaś rewolucja, mieli nadzieję na zbliżającą się wolność.
Determinacja w szukaniu prawdziwego więzienia jako planu filmowego każe przypuszczać, że jesteś wyjątkowo zainteresowany realizmem. Film temu przeczy.
Zrobiłem dużo badań i uświadomiłem sobie, że nie chcę robić filmu o prawdziwym więzieniu, bo to jest okropne miejsce. Tam kompletnie nic się nie dzieje. Nie chciałem więc realizmu. Dla mnie fikcja silnie łączy się z rzeczywistością, od której musisz uciec w świat wyobraźnie. Ja tak zrobiłem. Spotykałem się oczywiście z pracownikami więzień, dużo z ich opowieści jest w tym filmie, więc nie jest to znowuż taka kompletna fikcja. Żeby zobaczyć ten miks realizmu i kreacji, wystarczy spojrzeć na przyjaciół osadzonych we wspólnej celi: oni są jak para – robią sobie wspólnie posiłki, opiekują się sobą. Tymczasem inni bohaterowie też są w więzieniu: kobieta, strażnik, dzieciak. Oni wszyscy nie mogą się wydostać poza swoje ograniczenia.
Krytycy chwalą takie przemieszanie. Zresztą nie tylko oni, jesteś nagradzany także na festiwalach. Pamiętasz, jak dowiedziałeś się o zwycięstwie na Warszawskim Festiwalu Filmowym?
Byłem w domu, czytałem scenariusz i poprosiłem żonę: jeśli ktoś zadzwoni, mów, że mnie nie ma. Siedziałem na tarasie i w pewnym momencie zza szyby moja żona zaczęła dawać mi dziwne znaki. Pokazuję, że nie chcę rozmawiać, ale ona upiera się, że to ważne. Dowiedziałem się, że chodzi o nagrodę. Wróciłem do Warszawy i spotkałem na lotnisku hiszpańskiego reżysera, który też wrócił tu po nagrodę. Pogadaliśmy, spędziliśmy razem trochę czasu. Cieszę się z tej nagrody, bo dała szansę na to, żeby film wszedł do polskich kin. To ważne, bo przecież był tu kręcony. Może dzięki temu zobaczy go też dyrektor więzienia w Kaliszu?
A więźniowie?
Nie sądzę. Oni nigdy nie spotykają się wspólnie na przestrzeni więzienia, zawsze są od siebie odseparowani, pozostają pod stałą kontrolą. Gdyby tylko była taka możliwość, chciałbym ją wykorzystać.
Zamierzasz dalej intensywnie pracować, czy bierzesz urlop i spędzasz czas z córeczką?
Zaczęliśmy pisać z żoną scenariusz, zanim urodziło się dziecko. Mam też dwa inne projekty. Teraz chcę odkryć nowe życie z małą córką. To świetny czas, zupełnie dla mnie nowy, dlatego chcę dzielić go z moją rodziną. Ale i tak cały czas z żoną gadamy o projektach i pracy. Na pewno będziemy wspólnie dużo podróżować, bo film został wykupiony w wielu krajach.