Here’s Johnny! "Lśnienie" skończyło 40 lat
Czterdzieści lat temu spłonął niesławny hotel Panorama… Nie, jeszcze raz. Czterdzieści lat temu zamarzł niesławny hotel Panorama. Ale za to Stephen King się wtedy zagotował.
Nie bez słuszności. Bo choć słynny film Stanleya Kubricka, zaliczany dzisiaj do ścisłego kanonu kina grozy, cieszy się zasłużoną opinią dzieła niemalże wybitnego, to powieść amerykańskiego króla horroru reżyser zinterpretował po swojemu.
Takie prawo każdego artysty, lecz King, niezupełnie przekonany o słuszności obranej przez Kubricka drogi, tupał nóżką i fukał, obrażając się na niego śmiertelnie. Ba, nie dość, że nie wybaczył mu chyba nigdy, to jeszcze po latach nakręcił swoją wersję, chcąc mu pokazać, jak to się robi. A chodzi, oczywiście, o kultowe już "Lśnienie", któremu 23 maja stuknęła czterdziestka.
Piszu pisz…
Legenda głosi, że King, nie chcąc kolejnej swojej powieści osadzać znowu w rodzinnych stronach, otworzył atlas geograficzny i palcem wybrał miejsce akcji następnej książki. Padło na Colorado. Podczas wypadu rodzinnego do opustoszałego hotelu, który szykowano do zamknięcia na zimę, byli tam jedynymi gośćmi.
Pisarz przechadzał się po zmroku po cichych korytarzach, przysiadł nawet na moment przy barze (wtedy jeszcze nie był abstynentem), a nocą śnił koszmary. Gdy się przebudził i zapalił papierosa, miał już w głowie szkielet książki.
Zerkając na biografię Kinga, nietrudno także odczytać "Lśnienie" jako powieść osobistą, traktującą o alkoholizmie i powolnym procesie rozpadu rodziny. Choć u niego oczywistym jest, że za tragedię odpowiadają złe moce, które opanowały hotel, to jednak istotne są też problemy osobiste Jacka Torrance’a, niespełnionego pisarza zatrudnionego do opieki nad budynkiem, gdzie ma spędzić zimę z żoną i synem.
Redaktor Kubrick
Kubrick jednak rozumiał "Lśnienie" inaczej. Dla niego zło kryło się głęboko w człowieku, stąd jego film bawi się skądinąd interesującym pytaniem, czy aby na pewno w tym wszystkim miały swój udział nieczyste moce? A może to tylko rojenia pękniętego człowieka? Kingowi podobny fundament koncepcyjny się nie podobał.
Kubrick wydzwaniał do niego po nocy, pytając, na przykład, o jego pogląd na życie pozagrobowe (pisarz znajdywał tam źródło strachu, a filmowiec pełną nadziei obietnicę) i podczas tych dyskusji stawało się jasne, że panowie się nie zrozumieją.
Nic dziwnego, że Kingowi film się nie spodobał. Ba, nie spodobał się też i krytykom (zgarnął nawet nominacje do Złotych Malin), ale całkiem nieźle poradził sobie w box office, mimo dość niemrawego początku. I chyba finansowy sukces oraz sława, której z biegiem lat dorobiło się kinowe "Lśnienie", jeszcze bardziej rozsierdziły pisarza.
Zarzucał on adaptacji Kubricka brak zwyczajnej ludzkiej empatii i emocjonalny chłód. Dlatego zdecydował się "naprawić" film po swojemu, kręcąc telewizyjną ekranizację swojej powieści.
Zaciemnienie?
Rzecz jasna niesamodzielnie. King czuwał nad scenariuszem, a reżyserią zajął się Mick Garris, spec od adaptacji książek swojego przyjaciela. Telewizyjne "Lśnienie", podzielone na trzy odcinki i trzymające się kurczowo powieści, obnażyło jednak jej niedostatki.
Miniserial był co prawda hitem i zgromadził przez telewizorami niemały tłum, a i miał swoje plusy (atmosfera była tak gęsta, że trzeba by ją było rąbać siekierą Jacka Nicholsona), lecz w bezpośredniej konfrontacji z pamiętnym dziełem Kubricka wypadał blado. King nie złożył broni, zagryzł zęby i spróbował raz jeszcze.
I to sprytnie. Bo ubiegłoroczny "Doktor Sen" jest tyleż adaptacją powieści Kinga, co kontynuacją filmowego "Lśnienia". Hotel Panorama dalej stoi tam, gdzie stał i nareszcie ukontentowany pisarz mógł patrzeć, jak płonie na dużym ekranie. Dokładnie tak, jak to opisał. O ironio, film wyreżyserowany przez Mike’a Flanagana jest - znowu! - lepszy od książki, wygładza jej ostre krawędzie i łata dziury, a powiązanie go z dziełem Kubricka jest i egzorcyzmem odprawionym przez Kinga, i hołdem dla jednego z najlepszych dokonań gatunku.
Tyle że "Doktor Sen" zarobił za mało, żeby myśleć o spin-offach i kontynuacjach, na które miał nadzieję Flanagan. Oczywiście dzisiaj nigdy nic nie wiadomo, bo przecież pozostaje jeszcze streaming i telewizja, ale wydaje się, że na jakichś czas licząca sobie już czterdzieści lat filmowa historia "Lśnienia" dobiegła końca. Dzisiaj jednak świętować wypada jej początek.