RecenzjeHymn nowych romantyków

Hymn nowych romantyków

Dwudziestotrzyletni Xavier Dolan już jakiś czas temu okrzyknięty został cudownym dzieckiem kina. Młody reżyser wywołał poruszenie i ekscytację, gdy w wieku zaledwie dziewiętnastu lat zadebiutował własnoręcznie napisanym filmem „Zabiłem moją matkę”. Nie tylko widzowie piali z zachwytu nad odważnym, osobistym i wizjonerskim dziełem młodego neo-pop-romantyka z Quebecu – chwalili go także krytycy. Obu stronom bardzo podobały się również „Wyśnione miłości” - druga w niewielkim jak na razie dorobku Dolana pozycja. Oba filmy osadzone były w środowisku doskonale znanym twórcy: wśród młodych, wrażliwych, sensualnych bohaterów, głodnych intelektualno-emocjonalnych wyzwań. Na najnowsze dziecko „cudownego dziecka” krytycy troszkę kręcą nosem, ale publiczność w ekranowej opowieści wciąz widzi prawdę – i siebie. Niemal trzygodzinny, zrealizowany z barokowym rozmachem, pulsujący muzyką i kolorami zmysłowy obraz miłości niemożliwej to bez dwóch zdań najambitniejszy jak dotąd projekt młodego twórcy.

09.11.2012 11:00

Laurence i Fran nie są zwyczajna parą. Piękni, modni i charyzmatyczni maja świat w nosie. Czują się inni - może lepsi? - a umacnia ich w tym przekonaniu najsilniejsza z silnych wzajemna miłość. Tę piękną symbiozę pewnego dnia burzy Laurence, oświadczając Fran, że od lat czuje się kobietą i zdecydował się na zmianę płci. Otępiała z zaskoczenia kobieta godzi się ruszyć ze swoim partnerem – wkrótce partnerką – w tę podróż, nie wiedząc co czeka na końcu drogi. Widzowie śledzą ewolucję tej niezwykłej relacji rozpostartą na przestrzeni dziesięciu burzliwych lat, będąc świadkami chwil, których intensywnośc raz prawie boli, kiedy indziej - zachwyca.

Dolan opowiada historię swoich niemożliwych kochanków z pasją, szczerością, poetycznie. Czasami zagląda bohaterom w duszę tak głęboko, że mamy wrażnie, jakby stali przed nami nadzy. Jednoczesnie ciężar filmu ciąży ku spektakularnej warstwie wizualnej. Autor zarzeka się, że stylizacja nie była dla niego priorytetem. Ale jako urodzony esteta ma oko i naturalny dryg do idealnie skomponowanych kadrów, soczystych gier kolorami, fakturami, dźwiękami. Nawet ujęcie z reki wygląda, jakby planował je od miesięcy. Pod względem realizacyjnym film zapiera dech w piersiach. Autor sam zaprojektował spektakularne, świetnie komplementujące emocjonalną podróż bohaterów kostiumy. Sam skomponował donośną, wyrazistą ścieżkę dźwiękową na której Duran Duran spotyka Celine Dion i Brahmsa. Sam także zmontował ten nasycony wrażeniami materiał. Wykreowana przez niego gra spojrzeń, prowadzona między bohaterami, jest piękna na granicy patosu i przeszywająca jednocześnie. Zresztą taki jest cały ten film: efekt bezkompromisowości i
nieakceptowanej przez środowisko wiary we własny talent Dolana oraz jego nieokiełznanego romantyzmu. Obraz balansujący na granicy przesady, który jednak jest o czymś i mimowolnie wyciska łzy z oczu, wprawia serce w drżenie. Jak dobry film głównego nurtu łączy rozmach z intymnością. Dolan lubi popkulturę, jako jedną z inspiracji dla „Na zawsze...” wymienia „Titanica” Jamesa Camerona - i, biorąc pod uwage temat i rozmach tej produkcji, nie jest to skojarzenie nie na miejscu. Dla fanów jego dotychczasowego stylu "Na zawsze..." może być zaskoczeniem, niektórzy powiedzą pewnie, że chłopak zagubił się w krainie własnego ego. Ale przecież dzieci, nawet te cudowne, kiedyś dorastają. Ne można tego powstrzymać, można tylko stać z boku i trzymać kciuki, żeby wyrosły na wspaniałych ludzi. Ten proces, zdaje się, właśnie u Dolana trwa, a przyszłośc rysuje sięw raczej jasnych (a na pewno pastelowych!) kolorach.

Wybrane dla Ciebie
Komentarze (0)