''Ida'': Wywiad z Agata Kuleszą - ''Bardzo chciałam mieć ciemne oczy''
*"Ida" Pawła Pawlikowskiego niczym burza mknie przez kolejne festiwale filmowe na całym świecie. We wrześniu tego roku została nagrodzona przez Jury FIPRESCI na Międzynarodowym Festiwalu Filmowym w Toronto oraz Złotymi Lwami dla najlepszego filmu w Gdyni. Październik przyniósł dwie kolejne równoległe nagrody – tego samego dnia "Ida" zdobyła Grand Prix na Warszawskim i Londyńskim Festiwalu Filmowym. Film robi niezwykłą karierę; będzie dystrybuowany w trzydziestu krajach – trafi do kin też w USA.*
25.10.2013 19:25
Paweł Pawlikowski to badacz egzystencji, artysta flirtujący z socjologią, niekiedy odnoszący się do historii, ale lubujący się w opowieściach dziejących się tu i teraz. Pawlikowski portretuje kobiety wyrwane ze swoich codzienności. Przyłapane w momencie największej niepewności, jaka pojawia się w kontakcie z nowym miejscem lub drugim człowiekiem. Niektóre z nich są nieufne jak zranione zwierzęta, inne umieją wykorzystać słabości innych – uwodzić i porzucać na pastwę losu, kiedy poczują znudzenie. Wszystkie zmagają się z ograniczeniami narzuconymi im przez moralność, kulturę, ekonomię, historię lub religię. Karmią się jednak naiwną wiarą w to, że przyszłość niesie wolność i spełnienie.
W role kobiet w filmachPawła Pawlikowskiego wcielały się już m.in. Kristin Scott Thomas i Emily Blunt. W "Idzie" jedną z dwóch głównych ról gra najlepsza współczesna Polska aktorka Agata Kulesza. W wywiadzie zdradza nam sekrety swojej pracy, opowiada jak przygotowuje się do kolejnych ról i w jaki sposób radzi sobie z traumami, które przepracowuje wspólnie ze swoimi bohaterkami.
ANNA BIELAK: Zarówno *"Ida", jak i wcześniejsza "Sala samobójców" to w pewnym sensie filmy o rodzinie – o jej rozpadzie i o braku komunikacji między ludźmi. To znak czasów?*
* AGATA KULESZA:* W "Idzie" widzimy obraz rodziny w warunkach ekstremalnych – jej stan jest pokłosiem wojny. O współczesnej rodzinie opowiada "Sala samobójców" – film, którego bohaterowie nie tylko mierzą się z codziennymi problemami, ale i doświadczają tego, że komunikacja jest coraz szybsza, że umykają nam rozmowy, a spotkania stają się coraz rzadsze. Poprzestanę na tym, że oczywisty jest regres rodziny i fakt, że nie znajduje się ona obecnie w najlepszej sytuacji. Nie chcę tu jednak dokonywać społecznych analiz. O takich sprawach powinni wypowiadać się socjologowie czy psychologowie. Ja jestem aktorką, gram, i choć mam swoje przemyślenia na ten temat, nie sądzę, że powinnam się nimi dzielić.
W filmach grywa pani ostatnio bohaterki o skomplikowanych osobowościach; kobiety dźwigające na ramionach ciężar rozmaitych traumatycznych doświadczeń. Jak przygotowuje się pani do kreowania takich postaci?
Po przeczytaniu scenariusza zawsze spotykam się z reżyserem, bo lubię słuchać jego opowieści o fabule filmu i uwag na temat roli, jaką miałabym zagrać. Opowiadając mi o danej postaci reżyser akcentuje, co jest jej esencją. To dla mnie bardzo ważne. Później staram się zgromadzić jak najwięcej inspiracji – czasem należą do nich obrazy, czasem powieści lub tylko konkretne frazy. Dzięki temu powoli wchodzę w temat – tak było przy "Róży", "Sali samobójców" i teraz przy "Idzie". Czasami, kiedy czuję, że znajomi mi ludzie mają cechy, które i ja powinnam mieć kreując daną postać – obserwuję ich. Zawsze chcę stworzyć człowieka; sprawić, żeby postać była wiarygodna.
Czy w przypadku pracy nad rolą Wandy w *"Idzie" możemy mówić o konkretnych inspiracjach?*
Przeczytałam "Kobiety władzy PRL" [Sławomira Kopera – przyp. red.], zapoznałam się z historią Julii Brystygier [Krwawej Luny – funkcjonariuszki aparatu bezpieczeństwa Polski Ludowej – przyp. red.], pomógł mi też Paweł Pawlikowski, który znał Helenę Wolińską-Brus [polską działaczkę polityczną pochodzenia żydowskiego; prokurator biorącą udział w procesach politycznych okresu stalinizmu – przyp. red.]. Musiałam przyjąć, że istniały kobiety, które miały w sobie zło, ale jednocześnie zależało mi na tym, żeby stworzyć postać, którą mimo tego charakteryzuje pewnego rodzaju charyzma czy energia, dzięki której widzowie ją polubią. Wanda jest postacią tragiczną. To, co przeżyła, bardzo wiele tłumaczy – choć nie uważam, że tłumaczy wszystko. Dzięki rozmowom z Pawłem i próbom z Agatą Trzebuchowską zasiałam ziarno i czekałam, co z niego wyrośnie.
Jak na rozwój postaci na planie wpływa *Paweł Pawlikowski? Kobiety, które portretuje w filmach, nie tylko w "Idzie", ale i w "Lecie miłości" czy "Kobiecie z piątej dzielnicy", są wielowymiarowymi, niejednoznacznymi i fascynującymi bohaterkami.*
Paweł jest bardzo precyzyjnym reżyserem, dzięki czemu czułam się bezpiecznie na planie "Idy". Dokładnie wie, czego chce, ale potrafi też słuchać aktorów. Moje sugestie nie dotyczyły tylko osobowości Wandy, ale i pewnych dialogów czy jej wyglądu – np. bardzo chciałam mieć w tym filmie ciemne oczy. Pewne rzeczy Paweł bierze pod uwagę, a to jest wspaniałe, bo wtedy mówimy o współtworzeniu filmu, a nie o pracy odtwórczej na planie.
Wspomniała pani, że Wanda była postacią tragiczną, to samo mogłabym powiedzieć o Róży z filmu *Wojciecha Smarzowskiego. Jak życie losami takich bohaterek wpływa na panią?*
Zawsze, kiedy dostaję rolę, która dotyka bardzo ważnego tematu, muszę go w sobie przerobić. A często pracuję nad postaciami zmagającymi się z dramatycznymi wyborami czy strasznymi czasami. Cieszę się, że nie żyję w podobnych i nie jestem zmuszona do podejmowania zbliżonych decyzji. Oczywiście odczuwam też pewien smutek, ale to emocja podobna tej, która się rodzi, gdy słucha się smutnej muzyki czy czyta smutną książkę. Wchodzę głęboko w postać, ale potem się wysypiam, skupiam na swoich codziennych obowiązkach i wszystko wraca do normalnego, rzeczywistego rytmu. Tematy, które się przerabia, zostają jednak w człowieku.
Aktorstwo jest dla pani rodzajem równoległego życia czy tylko zawodem?
Zdarzają się różne role – niektóre wymagają ode mnie głównie bycia sprawnym rzemieślnikiem, inne przeskakują z poziomu rzemiosła i zachęcają do wyższych lotów. One mnie pochłaniają, inspirują, wciągają i dają poczucie, że zawód aktora może być zawodem artystycznym. To wspaniałe chwile. Można ich nigdy nie przeżyć, ale miałam szczęście i mi się przydarzyły. Nie wiem, czy to się jeszcze kiedyś powtórzy i czy będę miała taki lot, jak przy pracy nad Różą i Wandą, ale mam nadzieję, że jeszcze wciąż są przede mną takie role.
Zawsze mówi pani o skromności i powtarza, że w byciu aktorką nie chodzi o bycie gwiazdą. Co więc przed laty zadecydowało o zdawaniu do akademii teatralnej?
Trudno powiedzieć. Pewnie mam jakieś cechy, które ciągnęły mnie do aktorstwa. Lubię obserwować ludzi, mam w sobie jakiś rodzaj empatii i instynkt. Od dziecka chodziłam zresztą na różne zajęcia dodatkowe – należałam do dziecięcych zespołów, śpiewałam w chórze. Widocznie od zawsze lubiłam występować. Mam też duży dystans do siebie, a to bardzo pomaga w zawodzie. Uważam, że dobrze wybrałam [śmiech].
*Agata Trzebuchowska, która wcieliła się w rolę Anny w "Idzie" dopiero zaczyna karierę. Czuła się pani jak jej mentorka? Czy współpraca była czysto partnerska?*
Wychodziłam z partnerskiej pozycji. Agata jest niezwykle mądrą i wykształconą dziewczyną o wyrazistej osobowości. To wystarczyło do zbudowania postaci Anny. Poza tym Agata ma kilka wspaniałych cech – potrafi słuchać i reagować, ma instynkt. To bardzo ważne. Agata wiedziała, że nie musi nic nadgrywać. Jest inteligentna i była świetna podczas analizy tekstu. Bardzo dobrze mi się z nią pracowało i jestem zadowolona z tego spotkania.
Jakie spotkanie wpłynęło najbardziej na panią na początkowym etapie pani kariery? Co pomaga ją i siebie rozwijać obecnie?
Bardzo dużo nauczyłam się przy Iwonie Siekierzyńskiej grając w filmie "Moje pieczone kurczaki" zrealizowanym w cyklu Pokolenie 2000. Iwonie zależało na tym, żeby wprowadzić elementy dokumentalnej poetyki do filmu fabularnego i to zmuszało nas do nieco innego rodzaju gry, niż zwykle. Cały czas pracuję w teatrze, więc nieustannie mam aktorski trening, a to jest bardzo ważne. Aktor, niczym sportowiec, musi regularnie ćwiczyć – ciągle grać, poszukiwać i trenować, żeby się nie bać. Po wejściu na plan czy scenę nie może popadać w nagłe onieśmielenie, bo to może być zamykające. Prywatnie często jesteśmy nieśmiali, ale występowanie jest aktem odwagi, wymaga tego, żeby się odsłonić. Uważam, że największa siła aktorstwa polega na pokazywaniu słabości człowieka. Żeby być w tym wiarygodnym, musimy pokazać też swoją słabość. Ten proces mnie bardzo interesuje.
Czego szuka pani w scenariuszach, które czyta?
Opowieści o człowieku. Niebanalnej opowieści o świecie.
Mówi pani o szukaniu w sobie i w postaciach bardzo głębokich emocji. Seriale na to nie pozwalają. Co dają aktorowi?
Lubię seriale i oprócz tego, że pozwalają się aktorom utrzymywać, są dla nich dobrym poligonem technicznym. Nie twierdzę, że jest świetnie, kiedy aktor trafi do serialu od razu po szkole, może się bowiem nauczyć złych nawyków. Ze względu na szybkość pracy na planie serialu trzeba się też jednak nauczyć bardzo szybkiej koncentracji, być bardzo obytym z kamerą, umieć utrzymywać pozycję, łapać światło i fiksować sceny. Grałam też w sitcomie, który jest z kolei niezwykle trudną formą, bo posługuje się skrótem psychologicznym. Form jest wiele, ale ja lubię zawód aktora też dlatego, że jest tak różnorodny.