Ilona Ostrowska: Sentyment do benzyny
„Propozycję zagrania w <> dostałam od Juliusza Machulskiego nie dlatego, że mnie zobaczył »na salonach«, ale grającą w serialu »Ranczo«. Czyli niekoniecznie trzeba być na okładkach wszystkich kolorowych pism. Kurczę! Ja naprawdę wierzę, że można istnieć dzięki swoim umiejętnościom zawodowym, swojemu – jakkolwiek górnolotnie to zabrzmi – talentowi – mówi Ilona Ostrowska
Jacek Rakowiecki:Mówi się, że jest pani ostra...
Ilona Ostrowska: Bo mam Ostrowska na nazwisko...
JR: Nie tylko. Nawet kiedy poprosiłem panią o ten wywiad, najpierw odpytała mnie pani pryncypialnie: po co, z kim i dla kogo. No i rzeczywiście, nie ma wielu rozmów z panią w mediach. Przy pani popularności i sympatii widzów, jaką pani się cieszy... Dziennikarze nie przychodzą, nie proponują?
IO: Przychodzą i proponują. Tylko... no, mnie to po prostu niezbyt interesuje. Ja jestem „antypopularnościowa”. Cenię sobie prywatność i uważam, że aktorka powinna w sobie mieć jakąś tajemnicę. Myślę po prostu, że najpierw muszę osiągnąć jeszcze coś więcej w zawodzie, żeby częściej dzielić się swoimi przemyśleniami z innymi, tak jak robią to gwiazdy.
JR: A pani nie jest gwiazdą?
IO: Nie poczuwam się. Po prostu wykonuj ę mój zawód tak, jak potrafię najlepiej. A poza planem filmowym jestem sama dla siebie i dla rodziny. I staram się normalnie żyć.
JR: Wiele pani koleżanek i kolegów hołduje innym zasadom.
IO: Bo to kwestia psychiki i podejścia do zawodu. I w ogóle do własnego życia. Dla mnie „gwiazdorska” popularność to coś niebezpiecznie taniego i szybko przemijającego. A ja przyjemność bycia aktorką chciałabym rozłożyć sobie na długie lata. To nie znaczy jednak, że ja mam jakiś plan kariery. To mnie nie bawi i już.
JR: Ale aktorki i aktorów z inną filozofią też można zrozumieć. Oni po prostu uważają, że dziś popularność sama w sobie, ta osiągana niekoniecznie przez granie, ale przez „bywanie” i mówienie o sobie, pomaga w uprawianiu zawodu. Producenci chętniej angażują właśnie ich, bo w ten sposób te „prywatne popularności” nakręcają dodatkowo zainteresowanie nowym filmem, programem, serialem...
IO: Pewnie tak jest. Ja jednak propozycję zagrania w „Ile waży koń trojański?” dostałam od Juliusza Machulskiego nie dlatego, że mnie zobaczył „na salonach”, ale grającą w serialu „Ranczo”. Czyli niekoniecznie trzeba być na okładkach wszystkich kolorowych pism. Kurczę! Ja naprawdę wierzę, że można istnieć dzięki swoim umiejętnościom zawodowym, swojemu – jakkolwiek górnolotnie to zabrzmi – talentowi. Choć z drugiej strony – ja też czasem „bywam”: no przecież właśnie udzielam wywiadu. I jedną ze Złotych Kaczek też wręczałam.
JR: „Ranczo” panią reklamuje, ale jednocześnie może stać się przyczyną zaszufladkowania pod – skądinąd uroczą i hollywoodzkiej proweniencji – etykietą „dziewczyna z sąsiedztwa”.
IO: Po pierwsze „Ranczo” właśnie się kończy, a po drugie nie boję się zaszufladkowania. Jeśli mam taką rolę, którą akceptuję, przez którą mogę się wyrazić, to wchodzę w nią i nie myślę o jakichś odległych konsekwencjach.
JR: A teatr?
IO: Teatr na mnie czeka. Jestem wciąż na etacie w warszawskim Teatrze Współczesnym i mam nadzieję, że coś tam niebawem będę mogła robić.
JR: No właśnie. Teatr czy film/serial? Oczywiście, jeśli odrzucimy kwestie finansowe...
IO: Praca jest równie ciężka, ale film doceniam z jednego powodu: mogę potem zawsze zobaczyć, co zrobiłam, a spektaklu, w którym gram, nie zobacz ę. Ale teatr to z kolei sentyment. Więc i teatr, i film.
JR: To skoro o sentymencie mowa: jak przeżyła pani w „Ile waży koń trojański?” świetnie odtworzony tam klimat PRL-u? Czym jest dziś PRL dla młodej kobiety?
IO: No, ja znam PRL!
JR: Oj tam, jako mała dziewczynka. „Teleranek” i te rzeczy.
IO: Fajny czas. I jeszcze „5-10-15”!
JR: „Fajny czas”. A to pani powiedziała. Już widzę, jak się na panią za to rzucają.
IO: Fajny czas mojego dzieciństwa. Bo ja miałam beztroskie i bajkowe dzieciństwo. Nawet braki w sklepach mnie nie bolały, bo mój tata był marynarzem i przywoził z „dalekich krajów” to, czego u nas nie było. A ja potem rozdawałam to na podwórku. Więc komuna mi nie doskwierała. Z jednym wyjątkiem: pamiętam, jak rozpaczałam, gdy rodzice kiedyś nie wrócili na noc, ponieważ zamknięto ich w areszcie za powrót z jakiegoś balu po godzinie milicyjnej. I chyba dopiero wtedy dotarła do mnie cała absurdalność tamtego systemu. Choć z drugiej strony mam pewien dziwny sentyment postpeerelowski: zapach benzyny. I on do mnie wrócił na planie filmu Julka Machulskiego.
JR: Przecież benzyna pachnie wciąż tak samo!
IO: Nie! Nie.
JR: Aaa... pani pamięta benzynę 78-oktanową. Tę do syrenek i trabantów.
IO: No właśnie: do „mydelniczek”!
JR: Skoro nie boi się pani przyznawać do takich wspomnień, to już nie dziwi mnie, że nie ma pani oporów, by mówić publicznie także o swoich poglądach politycznych czy obywatelskich. Udzieliła pani na przykład ostrego wywiadu tygodnikowi „Przegląd”.
IO: Ale to tylko wtedy, gdy mi już coś bardzo doskwiera i spotkam kogoś o podobnych poglądach. Ale teraz akurat doskwiera mi tylko blask słońca przez szybę.
JR: Mówi pani o „Słońcu Peru”?
IO: „PeeReL-u”? A nie, „Peru”! Nie, słońce Peru w ogóle mi nie przeszkadza.
JR: Pytam o to, bo młodsi aktorzy dziś raczej unikają mówienia o sympatiach i antypatiach politycznych. Inaczej niż kiedyś ich starsi koledzy. A pani, widzę, jest nie tylko aktorką, ale i... obywatelką.
IO: Bo ja uważam, że jeśli już zyskałam jakąś popularność, to także po to, by czasem odezwać się głosem moich rówieśników czy znajomych. Ani się tego nie wstydzę, ani nie boję. Może dlatego, że od dziecka byłam taką Pippi Langstrump, stałam zawsze na czele jakiejś „bandy”. I stąd nauczyłam się raczej nie owijać w bawełnę. Choć wiem, że czasem trzeba...
JR: Bo?
IO: Bo są różne układy, różne przynależności, różne telewizje, wyznania, religie...
JR: A po wywiadzie dla „Przeglądu”...
IO: ...dostałam sms-a od mojej profesorki aktorstwa z Wrocławia, że jest ze mnie dumna..., że warto, że trzeba. I że nawet przeczytała tę moją rozmowę obecnym studentom, jako przykład i wzór. Jaka byłam dumna!
JR: A mnie to zaskoczyło, bo aktorzy dziś wolą mówić o swoim życiu prywatnym albo lansować jakieś style bycia. Ja zaś jestem z pokolenia, które aktorów, a przynajmniej ich lepszą część, uważało za ważną składową polskiej inteligencji. Inteligencja zaś to m.in. obowiązek formułowania opinii o sprawach ważnych i wartościowania rzeczywistości.
IO: To dość naturalne, bo jeśli coś czytam czy czymś się interesuję, to zdecydowanie mniej szminką czy sukienką, a już zupełnie nie czyimś życiem intymnym. Jeśli czytam na przykład „Tygodnik Powszechny”, „Politykę” czy „Gazetę Wyborczą”, to nie potrafię nie mieć poglądu na sprawy tam opisywane. Ale muszę coś jeszcze dodać, żeby to tak wszystko nie wypadło zbyt pompatycznie czy pretensjonalnie. Mogę?
JR: No, oczywiście!
IO: Bo muszę wyraźnie powiedzieć, że kiedy zdecydowałam się na rolę Lucy w „Ranczu” i kiedy potem spotkałam się z tak wielką sympatią i życzliwością bardzo wielu zwykłych ludzi, zrozumiałam, że muszę im coś dawać od siebie. A oni często nie czytają „ważnych i mądrych” pism, o których tu mówiliśmy, tylko inne – prostsze i po prostu tańsze. Dlatego wiem, że i tam mam obowiązek się pojawiać. żeby wiedzieli, że ja jestem dla nich. I żeby po prostu w ten sposób powiedzieć im: dziękuję.