Jakub Gierszał dla WP: "Mam głód kina, które się przeżywa"
35-letni aktor już nikomu nie musi udowadniać, że ma wielki talent. Po raz pierwszy Jakub Gierszał postanowił wyjść poza rolę odtwórcy i został również producentem filmu. W rozmowie z Wirtualną Polską zdradził, co przyciągnęło go do "Ultima Thule".
Marta Ossowska, Wirtualna Polska: W "Ultima Thule" nie tylko wcieliłeś się w głównego bohatera, ale po raz pierwszy występujesz w roli współproducenta filmu. Czyżby aktorstwo przestało ci wystarczać?
Jakub Gierszał: Na pewno mam potrzebę większej sprawczości. Będąc współproducentem, uczestniczyłem w realizacji już na etapie pomysłu, nie byłem tylko aktorem. Rozwijałem ten projekt razem z ekipą i to dało mi nowe poczucie satysfakcji.
Co przyciągnęło cię akurat do tej produkcji?
Nietypowy pomysł, by stworzyć pewnego rodzaju hybrydę, na pograniczu fabuły i dokumentu. Postać Bartka jest w pewien sposób obudowana. Musi przepracować pewną bardzo bliską mu relację, a my wrzucamy go w dzikie środowisko, jakim jest wyspa Foula. Wydało mi się to ciekawym wyzwaniem aktorskim.
Dalsza część artykułu pod materiałem wideo
ULTIMA THULE (2024) - w kinach od 16 lutego
Twój bohater uciekł ze swoimi problemami aż na Szetlandy. Czy realizacja zdjęć w tak odległym miejscu była dla ciebie organizacyjnym wyzwaniem, a może pewnego rodzaju zbawieniem?
Lubię wyjeżdżać na plany zdjęciowe, bo to pewien kawałek rzeczywistości oderwany od codzienności, miejsca, gdzie się mieszka, ma inne sprawy na głowie. Dlatego wyjazdy sprzyjają procesowi twórczemu. Pamiętam, gdy przy moim pierwszym filmie "Wszystko co kocham" kręciliśmy na Helu i żyliśmy tam praktycznie jak na wyspie oderwanej od reszty świata.
Podobnie było w przypadku "Ultima Thule". Odizolowanie powodowało, że nic innego dla nas nie istniało, więc można było się skupić wyłącznie na stworzeniu świata filmowego Bartka.
W czasach wszechobecnego zgiełku i życia w pędzie pobyt na odległej wyspie wydaje się być luksusem. Czy po pracy na planie filmowym też odczuwasz potrzebę zaszycia się z dala od wszystkich? Czy masz inne sposoby na wyjście z roli?
Generalnie spokój, pobycie ze sobą mi służy. Zwłaszcza w tym zawodzie bycie blisko siebie jest ważne. A jeśli czas na to pozwala, to lubię podróżować, odkrywać nowe miejsca.
Czyli nie ma jednego miejsca, do którego ucieka Jakub Gierszał?
Staram się nie uciekać, a wypoczywać. Inaczej niż mój filmowy bohater, który podświadomie ucieka od tematów, z którymi jeszcze nie jest w stanie się zmierzyć. Myślę, że każda podróż nas wzbogaca, a nowe obrazy, smaki, dźwięki otwierają kolejne pola dla wyobraźni.
Grany przez ciebie Bartek w pewnym momencie socjalizuje się z mieszkańcami wyspy. Zagrali w tych scenach? Jak zareagowali na polską ekipę filmową?
Przyjęli nas bardzo dobrze. Rzadko odwiedzają ich filmowcy, a jeśli już to raczej pokroju National Geographic, bo Foula jest wyspą ptaków uwielbianą przez ornitologów. Opowiadali nam, że ostatni film fabularny "The Edge of the World" powstawał u nich w latach 50., więc nasze pojawienie się było w pewnym sensie atrakcją. Mieszkańców jest zaledwie garstka, około 30 osób, byli bardzo otwarci i ciekawi naszej pracy.
Scena, w której Bartek przesiaduje z mieszkancami wyspy, powstała spontanicznie. Po prostu zaproszono nas na czyjeś urodziny w szkole, więc odpowiedzieliśmy, że wpadniemy z kamerą.
Ale twoimi filmowymi partnerami były głównie owce, szczególnie jedna niemal nie odstępowała cię na krok. Jak pracowało ci się z tymi zwierzętami?
Zdjęcia z udziałem zwierząt są o tyle trudne, że stają się nieprzewidywalne. Ale w przypadku owieczki Cupcake szybko udało nam się stworzyć więź. Pewnie dlatego, że była wychowywana przez ludzi po tym, jak jej matka zginęła w tragicznych okolicznościach. Cupcake była świetna przy kręceniu dubli, nie miała najmniejszych problemów z powtarzalnością scen.
"Ultima Thule" jest bardzo kameralnym filmem, zrealizowanym przy tzw. mikrobudżecie. W twoim CV nie brakuje kreacji zarówno w komercyjnych, jak i arthousowych projektach. Rozmach produkcji ma dla Ciebie znaczenie? Marzy ci się rola u Marvela czy cenisz w kinie coś innego?
Osobiście lubię kino lat 90., które było kierowane do wszystkich i w dość przewidywalny, ale jednak poruszający sposób mówiło o wartościach cenionych do dziś. Dlatego też wciąż te filmy dobrze się ogląda.
Dla mnie budżet nie ma aż takiego znaczenia jak temat filmu. Oczywiście większe finansowanie daje szersze możliwości, ale jeśli mały film - taki jak "Ultima Thule" - nie udaje superprodukcji, skupia się na tym, co chce opowiedzieć, to często wychodzi z tego starcia zwycięsko. Poza tym jeśli za projektem nie stoją oczekiwania finansowe, to daje wolność twórczą, którą bardzo lubię. Z kolei duży budżet zapewnia pewną wolność realizacyjną, kiedy można sobie pozwolić np. na zamknięcie całej ulicy w centrum miasta. Bez pieniędzy trzeba się więcej nakombinować.
Wspomniałeś o wartościach, które promuje kino. Jakie wartości widz znajdzie w "Ultima Thule"?
To kino autorskie, opowiada o człowieku i jego wewnętrznych rozterkach. Nie ma tam pościgów, efektów specjalnych, jesteśmy po prostu blisko człowieka i jego emocji. Dlatego zależało nam, aby problemy Bartka rozgrywały się i na poziomie symbolicznym, archetypicznym, ale i uniwersalnym.
Mam głód takiego kina, które się przeżywa. Bo chyba najcenniejsze jest to, co nas porusza i inspiruje zarówno w trakcie, jak i po seansie. Mam nadzieję, że widzowie "Ultima Thule" będą podobnego zdania.
Rozmawiała Marta Ossowska z Wirtualnej Polski
W najnowszym odcinku podcastu "Clickbait" rozmawiamy o serialach, które "ubito" zdecydowanie za wcześnie oraz wymieniamy te, które powinny pożegnać się z widzami już kilka sezonów temu. Możecie nas słuchać na Spotify, Apple Podcasts, YouTube oraz w Audiotece i Open FM.