Jan Paweł II – czyli jak zarabiają na Waszej miłości
Gdy do Polski wchodziła „Pasja” nasza redakcja, pewnie jak wszystkie w tym kraju, otrzymała list od dystrybutora, w którym informowano nas, że dzieło Mela Gibsona to nie film, ale zjawisko religijne, i dlatego zdecydowanie powinniśmy unikać czysto filmowych recenzji i analiz.
Dystrybutor miał rację – mimo dość, powiedzmy, różnych recenzji (jakoś nie wszyscy podeszli do „Pasji” na kolanach), dokładnie w ten sposób film potraktowały 3 miliony Polaków. A że przy okazji ktoś bardzo dużo zarobił… Cóż, w końcu wszyscy ci ludzie się napracowali. Chociaż główny bohater chyba najbardziej.
Dystrybutorzy aż 3 filmów o Janie Pawle II już tak nie piszą. Wiedzą, że nie muszą – wszystkie filmy zbierają takie sobie oceny, a i tak biją rekordy popularności. Żyła złota jest do tego stopnia niezawodna, że wprowadzający na nasze ekrany filmy o papieżu zniżają się do dość żenującej walki – kto ma prawo do tytułu „Jan Paweł II”. Premiery odbywają się z udziałem najważniejszych osób w państwie, Grażyna Torbicka nosi czarną sukienkę, a Jon Voigt (chyba nie rozumiejąc do końca polskiej namiętności) wyznaje w jednym z wywiadów, że polski papież „był sexy”. I to działa.
Nie posunę się do banalnego stwierdzenia: „co by powiedział na to Karol Wojtyła”. Zresztą – do końca nie wiadomo. W końcu był to papież bardzo medialny, świadomy, że popularność to jeden z podstawowych w obecnych czasach warunków skuteczności.
Natomiast chciałabym spytać widzów – czemu na te filmy chodzą? I czy robią to z pełną świadomością, iż w dużym stopniu wykorzystywana jest w ten sposób ich miłość do „tamtego” papieża?
Czy myślą, ze w ten sposób oddają cześć Janowi Pawłowi II? Bo chyba są na to lepsze sposoby, niż kino, popcorn i kręcona na prędce fabuła, obliczona na sporą kasę?
Czy tęsknią za Janem Pawłem II i chociaż w ten sposób chcą się z nim spotkać? Bo tutaj lepszym sposobem są te setki gadżetów dokładanych do gazet: CD z przemowami papieżami, książeczki o jego życiu, fotoalbumy…
Czy idą, bo zmasowany marketingowy atak wprowadził ich na drogę, po której kroczą już setki tysięcy? Takie zjawisko ma swoją nazwę,
lecz może niekoniecznie trzeba pewne rzeczy nazywać po imieniu…
A może rzeczywiście wierzą, ze to będą dobre filmy, oddające istotę sprawy, dotykające Tajemnicy, pomagające zrozumieć sens popularności i miłości do papieża? Dla własnego dobra – choć i tak wiem, że w komentarzach nie zostawicie na mnie suchej nitki – uznam tę właśnie hipotezę za prawdziwą. I za cały spłycenie, skomercjalizowanie i zbanalizowanie sprawy obwinię oczywiście filmowców.
Bo „Pasja” budziła kontrowersje, była dwuznaczna, momentami bardzo brutalna, być może dla niektórych za bardzo, ale była jakaś, Dopracowana w najmniejszych szczegółach, przemyślana, zrealizowana arcyprofesjonalnie – od wyboru aktorów, poprzez język, zdjęcia, muzykę. Zarobiła te swoje miliardy (co nadal uważam, że zjawisko dwuznaczne moralnie), ale przynajmniej była efektem czyjejś „pasji” właśnie. Mel Gibson zaryzykował dużo, poświęcił filmowi spory kawałek swojego życia, stworzył i wdrożył plan promocyjny na niespotykaną do tej pory skalę. A to wszystko łamiąc 10 przykazań filmowców hollywoodzkich, o których pisaliśmy przy okazji premiery filmu.
Tymczasem filmy o polskim papieżu są wyjątkowo nieprzemyślane, obliczone na szybki sukces „póki jeszcze ludzie pamiętają”, do tego wprowadzane blisko rocznicy śmierci, żeby każdy Polak i katolik traktował wizytę w kinie i/lub kupno DVD, jako swoisty „obowiązek”. Nawet jeśli nie takie były intencje filmowców i dystrybutorów, to tak to wygląda.
A przecież Karol Wojtyła zasługuje na naprawdę dobry, ciekawy, głęboki film. Nie opowieść, w której jego życie jest pretekstem do opowiedzenia trudnej historii Polski. Nie ckliwą historyjkę o człowieku wielkiej wiary, ale odważny, być może nawet kontrowersyjny obraz niewątpliwie „charakternego” człowieka, który trzymał się pionu, jednocześnie zwyciężając. O niewielu można to powiedzieć.
Ale takiego filmu nie tworzy się w rok – „żeby zdążyć na 2 kwietnia”. A już na pewno nie stworzy się 3 takich filmów. I o tym reżyserzy, scenarzyści i aktorzy muszą wiedzieć. O tym powinni też wiedzieć widzowie.
Czyli czemu chodzą do kina?
Marta Moksa/Wirtualna Polska