Jerzy Gruza: mistrz komedii. Miał dar do "sklejania różnych opowiastek"
Świat filmu i teatru żegna Jerzego Gruzę. Był jednym z najbardziej lubianych reżyserów. Widzowie zawsze dawali Gruzie ogromny kredyt zaufania. Już jako dziecko miał ogromny talent do snucia historii. Wspominamy twórcę niezapomnianych komedii.
Jerzy Gruza, reżyser, scenarzysta i aktor, twórca seriali "Wojna domowa" i "Czterdziestolatek", zmarł w nocy z 15 na 16 lutego. Miał 87 lat. Informację tę podało Stowarzyszenie Filmowców Polskich. Wspominamy niekwestionowanego mistrza komedii.
- Koledzy w szkole uważali, że jestem kłamcą, konfabulantem. Miałem nawet z tego powodu kompleksy - opowiadał reżyser w "Playboyu". - Ale i tak nie przeszkadzało mi to w ciągłym sklejaniu różnych opowiastek do kupy. Od małego tworzyłem skecze.
Nie myślał jednak wcześniej o karierze w branży filmowej, tak naprawdę chciał zostać rzeźbiarzem. Twierdził nawet, że reżyserem został przez przypadek.
- Któregoś razu spotkałem na ulicy kolegę, operatora Jurka Wójcika. Zapytał: "Co robisz?". A ja, że właściwie to nic. Na co on: "To zdawaj do szkoły filmowej". Pytam: "Po co? Będę nosił akumulatory?" - wspominał. - Wójcik mi wtedy odpowiedział: "Trochę ponosisz, a potem za ciebie będą nosić". W przeddzień egzaminu poszedłem do kina na "Bitwę o szyny" w reżyserii René Clémenta. Na egzaminie opowiadałem tylko o tym filmie. Dostałem się za pierwszym razem.
Rodzice nie byli zachwyceni z wyboru syna, sądzili, że powinien znaleźć lepszy i bardziej stabilny zawód. - Mieli bardzo negatywne nastawienie do środowiska filmowego. Bo kto to jest reżyser? Nikt. Oboje mieli inne hierarchie - dodawał.
Nawet kiedy zaczął odnosić pierwsze sukcesy i zbierać doskonałe recenzje, nie robiło to na nich wrażenia. - Rodzice w ogóle nie reagowali. Nie doceniali tego – kwitował.
Gruza ma na koncie wiele doskonałych spektakli teatralnych, reżyserował również parę filmów i uwielbianych seriali, jak uchodzącą dziś za kultową "Wojnę domową" czy "Czterdziestolatka". Ten ostatni serial stworzył wraz z Krzysztofem Teodorem Toeplitzem i nie krył, że to właśnie z nim lubił pracować najbardziej.
- Toeplitz był już dojrzałym autorem, ja byłem takim dochodzącym – opowiadał w Polskim Radiu. - Reprezentowałem coś innego w tym układzie, powiedziałbym... świeżego, bardziej rozluźnionego. Krzysio to wszystko konstruował wspaniale i miał swoje tematy, swoje ciągi, które pisał rewelacyjnie. Bardzo dobrze się uzupełnialiśmy, dwa charaktery, dwa podejścia – dodawał.
Przeczytaj też: Jacek Fedorowicz wspomina Jerzego Gruzę: "Niesłychanie dowcipny człowiek i bardzo zdolny reżyser"
Oczywiście zdarzały się też Gruzie mniejsze lub większe wpadki. "Gulczas, a jak myślisz..." i kontynuacja "Yyyreek!!! Kosmiczna nominacja" zajmują miejsce w czołówce najgorzej ocenionych komedii. Serial "Tygrysy Europy" zaś nie zyskał już miana tak kultowego, jak "Czterdziestolatek". Jego film "Dzięcioł" z kolei podobał się widzom, ale krytycy zmieszali go z błotem.
- Film "Dzięcioł" został oceniony przez krytykę jako najgorszy film 25-lecia PRL-u – opowiadał w Polskim Radiu Gruza. - To było dla nas bardzo bolesne, bo wydawało się nam, że to nie jest taki głupi film...
Prywatnie Gruza uchodził za wytrawnego playboya, który nie narzekał na brak powodzenia. Śmiał się, że mało która panna potrafiła oprzeć się jego urokowi. Prasa już wcześniej rozpisywała się o jego sercowych podbojach.
Dlatego też niewielu wierzyło, że jego małżeństwo z Grażyną Lisiewską przetrwa dłużej niż kilka miesięcy. Para poznała się na planie "Czterdziestolatka". Lisiewska nie miała studiów aktorskich ani żadnego doświadczenia zawodowego, jednak Gruza szybko wyczuł potencjał młodej dziewczyny. Nie krył też, że Lisiewska bardzo mu się podobała, a rolę Mariolki napisano specjalnie dla niej. Początkująca aktorka szybko odwzajemniła uczucie reżysera. W trakcie zdjęć zostali parą, a niedługo potem okazało się, że Lisiewska jest w ciąży. Pobrali się niedługo potem.
Być może po to, by uniknąć plotek, Lisiewska i Gruza nie afiszowali się ze swoim małżeństwem i w zasadzie niewiele osób wiedziało, że są parą. Po "Czterdziestolatku" zresztą dziewczyna zupełnie zniknęła z branży i nigdy nie wyjaśniła powodów swojego odejścia. Nieco światła rzucił na tę sprawę Gruza, pytany, dlaczego jego żona nie zagrała w innych filmach.
- Bo nie jest aktorką. Trafiła tylko na swoją rolę i na tym koniec. Tak bywa - odpowiadał w "Playboyu".
Lisiewska zajęła się wychowywaniem syna, który urodził się tuż po zakończeniu zdjęć do "Czterdziestolatka". Paweł nie poszedł w ślady rodziców i ponoć wcale nie ciągnęło go do branży rozrywkowej. Wolał zostać prawnikiem.
Gruza przez lata pozostawał aktywny zawodowo, spełniając się jako reżyser teatralny. Nie krył, że w ostatnich latach czuł się nieco zapomniany przez film i telewizję. Nie narzekał jednak, twierdził, że zamknął ten etap, twierdził, że życie jest pełne innych, ciekawych dziedzin. Na ekranie jednak się jeszcze pojawił. Można było go zobaczyć jeszcze w ubiegłym roku, w komedii "Dariusz", którą z resztą sam reżyserował. Podsumowując swoją twórczość, mówił krótko, bez górnolotnych sformułowań. Pytany, czy ma poczucie, iż zrobił dla Polaków coś ważnego, odparł:
- Trudno powiedzieć, kiedy ktoś robi coś istotnego dla Polaków. Bogiem a prawdą to ja robię filmy dla siebie, dla moich znajomych i bliskich. Ale jeśli coś jest dowcipne i dobre, okazuje się, że jest nie tylko dla nich, ale dla wszystkich. Natomiast takie celowanie, że coś zrobię dla Polaków, dla ojczyzny, dla tych i dla tamtych, nie jest dobre, bo zadęcie nigdy nie przynosi dobrych rezultatów. Jak ktoś coś robi dla siebie, dla najbliższych i dla tych, których ceni czy uważa za inteligentnych i dowcipnych, to robi najwartościowsze rzeczy, które potem rezonują dużo, dużo szerzej. Ja tak właśnie robiłem – czytamy na łamach "Przekroju" w wywiadzie Artura Zaborskiego.