Jerzy Stuhr - aktor komediowy stulecia
Jak na aktora komediowego stulecia Jerzy Stuhr prezentuje się nazbyt poważnie. Ten dystyngowany, stateczny profesor - krótko ostrzyżony, w gustownej marynarce - pasowałby idealnie na posiedzenie małopolskiej rady rektorów, na które zresztą jako głowa krakowskiej PWST uczęszczał. Ale i tam nie dane mu było zapomnieć o drugiej naturze. "Bo zaraz podchodził do mnie któryś rektor, dajmy na to politechniki, i mówił, że oni z synem urządzają sobie takie karaoke z >>Seksmisją<<. Wyłączają głos i sami wypowiadają wszystkie dialogi, które znają na pamięć..."
09.10.2009 14:30
Stuhr został wybrany najzabawniejszym aktorem stulecia – to fakt, ale czy można go uznać za wzór artysty komediowego?
Przypomnijmy, że w latach 70. aktor był jedną z głównych twarzy kina moralnego niepokoju. Jego role Lutka Danielaka w „Wodzireju” (1979) Feliksa Falka oraz Filipa Mosza w „Amatorze” (1978) Krzysztofa Kieślowskiego definiowały niepokoje i frustracje całego pokolenia. Ale już wtedy potrafił zmienić swój wizerunek, grając w krakowskich „Spotkaniach z balladą” czy fałszując „Śpiewać każdy może” na festiwalu w Opolu w 1977 roku.
Śpiewał wtedy: „czasami człowiek musi, inaczej się udusi”. Czy więc musiał grać w komediach, by się nie udusić?
„Tak! Zawsze podświadomie szukałem tego gatunku – mówi Stuhr. – Nawet gdy byłem czołowa postacią kina moralnego niepokoju, tęskniłem za komedia. Więc to nie tak, że Machulski przypadkowo na mnie trafił. To ja go szukałem!”.
W plebiscycie czytelników „Filmu” Stuhr pokonał m.in. Eugeniusza Bodo, Adolfa Dymsz ę, Bogumiła Kobielę, Jana Kobuszewskiego, Wiesława Michnikowskiego i Stanisława Tyma. Czytelnicy nagrodzili go za niezapomniane role komediowe Maksa Paradysa w „Seksmisji” (1984), Szyszkownika Kilkujadka w „Kingsajzie” (1988), komisarza Ryby w „Kilerze” (1997) czy Józefa Kozła w „Pogodzie na jutro” (2003).
Dla wielu Stuhr to także e genialnie zdubbingowany głos rozgadanego osła ze „Shreka” (2001). Stuhr przyzwyczaił się już, że ludzie, widząc go na ulicy, wołają za nim cytatami z komedii (np. „Ciemność, widzę ciemność” i „Żeby chłop nie mógł z gołą baba w windzie...” z „Seksmisji”, czy „Popowiększali się, to w dupach się poprzewracało” z „Kingsajzu”).
Którą ze swoich komediowych ról lubi najbardziej? „W »Kingsajzie« bawiłem się setnie, ale już te farsy zwane »Kilerami« mniej mnie zajmowały. »Kiler-ów 2-óch« nużył mnie bardzo. Julek Machulski to wiedział i dyskretnie mnie tam potraktował.
Ta nagroda to ogromne wyróżnienie... a jednocześnie bardzo obciążające! – dodaje Stuhr. – Aktor Stulecia? To jak grób Tutenchamona!”.
Zwycięzca wspomina, że kiedy był małym chłopcem, babcia zabrała go do kina „Wrzos” w Krakowie na film pt.: „Pat i Patachon”.
„To był pierwszy film, jaki widziałem w życiu, taka prymitywniejsza wersja Flipa i Flapa, z rzucaniem tortami i kopaniem po tyłkach. Kto wie, co by się stało, gdyby babcia zabrała mnie wtedy np. na »Hamleta« z Olivierem” – zastanawia się aktor.
Na nasze szczęście to właśnie „Pat i Patachon” zaważył na jego wyborach. Trudno dziś bowiem wyobrazić sobie polską komedię bez Stuhra. Ale też w siedzącym przede mną dystyngowanym panu trudno rozpoznać Maksa, który w „Seksmisji” zwija się na podłodze, plącząc histerycznie: „Kobieta mnie bije!”.
Skąd więc u niego ta łatwość balansowania między tragedia a śmiechem i łączenia głębokiej inteligencji z dystansem do siebie i świata? Aktor mówi, że wpływ ma miejsce jego urodzenia, Kraków.
„To jest Mitteleuropa, czyli miejsce, które pozwala koegzystować w człowieku i Kafkowskiemu strachowi, i idiotyzmowi Szwejka. Ludzie z innych części świata, ba, nawet innych stron Polski, nie potrafią tego zrozumieć. A ja jestem wytworem tego regionu i byłem w czymś takim wychowany. Opowieści moich dziadków z wojska nie różniły się wiele od tekstu Haska. Bo Czesi, tak jak Polacy z południa, też doskonale potrafią połączyć śmiech z dramatem”. Stuhr nigdy nie uważał grania w komediach za coś deprecjonującego.
„Choć wielu moich kolegów bało się tego – mówił – Trzeba po prostu zrozumieć, że dramat i komedia są równorzędne. To jest zdrowa zasada Szekspira, który po najbardziej dramatycznych scenach dawał sceny komediowe. W »Makbecie«, kiedy jeszcze na scenie płynie krew króla i jego straży, Szekspir daje scenę z pijanym odźwiernym, który rozważa wpływ alkoholu na potencję”.
Pytam Stuhra, dlaczego jego zdaniem komedia jest uznawana przez wielu twórców i krytyków za gatunek pośledniejszy od dramatu.
„Przez zazdrość! Komedie cieszą się ogromną sympatią publiczności. Przecież mnie przydarzył się film, który w kinach zobaczyło 11 milionów widzów! [»Seksmisja« – przyp. red.] Każdy aktor marzy o czymś takim! Ale cóż, na festiwalach reżyser komediowy nie odważy się nawet wystawić filmu w konkursie. Mówi: »Ja? W konkursie? Z komedią?! Przecież z góry wiadomo, że przegram!«. A w moim prywatnym rankingu na górze są Antoni Fertner i Bogumił Kobiela, który był moim absolutnym idolem! Ja za jego kabaretem Wagabunda jeździłem od miasta do miasta, znałem na pamięć jego numery! Jego programy telewizyjne z cyklu »Poznajmy się« [program TVP z lat 60.] miały na mnie ogromny wpływ”. To, czego nauczy. się Stuhr od swoich mistrzów, wykorzysta. również w „Seksmisji” Juliusza Machulskiego. Film z 1984 roku wygrał w kategorii Najlepsza Komedia Stulecia. Dziś Stuhr ujawnia, że kiedy film powstawał, nie wszystkim było w smak, że to właśnie on w nim zagra: „Jerzy Kawalerowicz, ówczesny kierownik artystyczny Zespołu Filmowego
Kadr, bardzo przeciwko mnie protestował. Mówił Machulskiemu, że Stuhr »to aktor kina moralnego niepokoju, on to przeciągnie w stronę społeczną, bo jest skumplowany z Kieślowskim, a przecież to ma być czysta komedia«. Tak myślał, bo mnie nie znał. A Machulski mnie zna. dobrze i wiedział, jakie ja mam poczucie humoru. Bo na planie komedii musi się zgadzać poczucie humoru reżysera i aktorów. Olgierd Łukaszewicz [w »Seksmisji« partner Maksa, Albercik] miał do nas o to pretensje. Mówi.: »Jak reżyserowi zgadza się poczucie humoru z jednym z aktorów, to zaraz wszystkie moje propozycje sa do dupy!«. Bo Olgierd to był romantyk. On wcześniej u Wajdy umiera.. Więc u Machulskiego się męczy.. Możliwość zmiany wizerunku go paraliżowała. Na szczęście Machulski mu mówi.: »Olo, ty nic nie udawaj, ty graj jak u Zanussiego!«”.
Pytany o przyczyny swego komediowego sukcesu Stuhr wymawia słowo-klucz: „rytm”.
Proszę go o definicję i zaczyna się kłopot: „W szkole aktorskiej, jak robię ze studentami dramat, to nie nie wyjdę na scenę przez cały semestr, bo nie muszę. Wystarczy, że sobie ze studentami wszystko przedyskutujemy. Ale jak robię z nimi komedię, to wtedy muszę im rytm pokazać. Muszę wyjść na scenę i zagrać, bo nie potrafię tego słowami opowiedzieć. To jest niewytłumaczalnie trudne! Podobnie w filmie: przy »Amatorze« mogłem wszystko w ciszy hotelowej w nocy wyćwiczyć, przegadywać to sobie z Kieślowskim. Ale przy komedii niczego wcześniej nie mogłem przygotować. Robię osiem, dziesięć dubli na planie. Muszę mieć wiele wariantów i wszystko dobrze obfotografowane, żeby móc temu później nadać bogatszy rytm”.
Skąd więc tak dobry rytm w „Seksmisji”? „Bardzo ważne w filmie jest to, jak cię zmontują – wyjaśnia Stuhr. – Oczywiście, dzięki talentowi reżysera, ale też pamiętam, że po zdjęciach chodziłem do montażowni i opowiadałem montażystce, śp. Mirosławie Garlickiej, jak to zagrałem na planie w ciągu dnia. Ona patrzyła i mówiła: »Aha, to tak tu się zgiąłeś, tu się tak ruszyłeś«, i już wiedziała, jak montować. Rytm jej pokazywałem!”.
Poza teatrem i kinem, w codziennym życiu, poczucie humoru także pozwalało mu nieraz przetrwać najgorsze momenty.
„Pamiętam np. wprowadzenie stanu wojennego: groza, mama płacze, a mnie to śmieszy! Jeszcze wczoraj widziałem generała Jaruzelskiego normalnie ubranego, a na drugi dzień w mundurze. I myślę sobie: »No nie, jaja sobie robi!«. Oczywiście, za chwilę byłem wściekły i wszystko to przeżyłem strasznie. Dziś też czuję to samo poczucie absurdu, gdy widzę naszego prezydenta w Gruzji, wygrażającego Rosji, że »my Polacy ani piędzi gruzińskiej ziemi nie oddamy!«”.
Stuhr przyznaje, że „zaczyna z siebie wyduszać kolejny scenariusz”. Oczywiście, komediowy! „Po Munku nikt nie spróbował zająć się wiwisekcja historii najnowszej w tonie prześmiewczym. Takiej opowieści munkowskiej nam brakuje. Żeby mi tylko Pan Bóg da. siły i żeby mózgu starczyło, aby to ułożyć, bo coś czuję, że mógłbym opowiedzieć o naszych ostatnich 40-50 latach. Moje pokolenie przeżyło taki absurd historyczny, że ktoś mu- się to pokazać. To jest dla mnie szansa! Co prawda, do kina chodzą gremialnie ludzie młodzi. Zastanawiam się, czy ja wyjdę im naprzeciw, nie tracąc siebie. Bo ja mógłbym im się podlizywać, ale mnie to nie interesuje. A coraz częściej się zdarza, że wokół mnie w kinie wszyscy ryczą, a ja nie bardzo”.
Ten rozdźwięk pokoleniowy Stuhr poczuł wyraźniej, gdy podczas spotkania z humanistyczna klasa renomowanego krakowskiego liceum oznajmi., że planuje nakręcić film w tradycji Munka. „I co?! Nikt nie wiedział, kto to był Munk! Dopiero, jak powiedziałem »Zezowate szczęście«, ktoś tam coś skojarzy.. Zmartwiło mnie trochę, że tradycja przestaje dla młodych istnieć. Na szczęście poczucie absurdu jest w Polakach mocno zakorzenione. My jako naród odczuwamy ciągłość absurdu i to mnie ratuje, bo dzisiejszy widz wciąż to dobrze chwyta. A ja muszę wierzyć, że wciąż odpowiadam na ludzkie zapotrzebowanie. Nie chcę żyć we własnym świecie, który interesuje tylko mnie, ale ludzi to już niekoniecznie”.
Stuhr wciąż wierzy, że to, co wywołuje jego niezgodę, co go męczy i boli, zainteresuje także nas. Chce coś z siebie wyrzucić i musi znaleźć taka formę, która sprawi, że będziemy chcieli oglądać. „Na przykład mankamenty mojego ojcostwa ubrałem w »Pogodę na jutro«, historię absurdalna, przypowieściowa, ale śmieszna. I sprawdził się ten film. Kiedy chciałem zrobić film o nietolerancji, to Kieślowski mi »podpowiedział«, że przecież pięknie można to opowiedzieć przez bajkę. I tak powstało »Duże zwierzę«”. „No, wymyśliłby pan, że to bajką można?” – pyta aktor na koniec spotkania, wbijając we mnie swoje przenikliwe spojrzenie.