Juno, czyli jak nastolatka w ciąży niesie nam kaganek oświaty
Na takie filmy powinno się w Polsce prowadzać szkolne wycieczki. Żeby nastolatki na własne oczy przekonały się, że można mówić o seksie, nie używając pojęcia grzech, a o macierzyństwie – świętość.
Tytułowa Juno (rozsadzająca ekran swoją energią Ellen Page) nie dość, że zachodzi w ciążę w wieku lat 16, a jej opiekunowie przyjmują tę wieść ze spokojem, to jeszcze postanawia... oddać dziecko bardziej potrzebującym. Rodzicielstwa oczywiście.
03.04.2008 | aktual.: 13.02.2020 23:22
Jason Reitman zdecydował się podać niełatwy w końcu temat w lekkiej formie, momentami zresztą tak lekkiej, że prawie bajkowej. Dziewczynka jest nad wyraz dojrzała, wszelkie skomplikowane życiowe decyzje podejmuje zaskakująco bezboleśnie, a historia czasem uderza w sentymentalne tony (finał!).
Nawet jeśli nie brakuje tu banałów o potrzebie ciepła, miłości i o niełatwym dorastaniu, którym towarzyszą fajne piosenki The Moldy Peaches, Belle- and Sebastian czy The Velvet Underground; „Juno” potrafi pokazać pazur – w końcu jego scenarzystka, była striptizerka Diablo Cody*, nie należy do grzecznych dziewczynek. I tak nikt nie rozdziera tu szat nad decyzją bohaterki o oddaniu dziecka.
Nie sączy oparów traumy i wyrzutów sumienia. Macierzyńskie instynkty nieletniej Juno od początku do końca pozostają w uśpieniu, zupełnie inaczej niż nowej mamy jej potomka Vanessy (Jennifer Garner), która na punkcie dziecka ma absolutnego bzika.
Tak oto film Reitmana przekonuje, że bycie matką to też kwestia wyboru, a nie tylko biologii. Przewrotnie traktuje „Juno” również kwestię dorosłości, bo w oczekiwaniu na dziecko ktoś dojrzewa, ale też z kogoś innego wychodzi gówniarz.
Kiedy ogląda się ten totalnie bezpretensjonalny, skromny, za to pełen wigoru film, nie sposób nie ubolewać, że u nas nikt tak nie potrafi. Jest tylko jeden ratunek dla polskiego kina – striptizerki do piór!