Kamiński: Granie amantów to dla mnie mordęga

Kamiński: Granie amantów to dla mnie mordęga
Źródło zdjęć: © ONS.pl
Grzegorz Kłos

17.06.2010 | aktual.: 23.01.2017 12:20

To wszystko sprawiło, że stał się twardzielem. Również na scenie. Sama myśl o zagraniu amanta to dziś dla niego mordęga. Fakt rozmawia z Emilianem Kamińskim (58 l.)

Polecamy w wydaniu internetowym fakt.pl:

Obraz
© ONS.pl

Dlaczego zdecydował się pan na otworzenie teatru?

– Ja, jak i wielu ludzi w tym fachu, mam przemożną potrzebę tworzenia. Proponowałem różnym ludziom różne rzeczy. Czasami podzieliłem się z kimś moim pomysłem i ten ktoś go wykorzystał. Było mi przykro. Pomyślałem wtedy, że zacznę szukać miejsca na własny teatr. Znalazłem tę kamienicę i powiedziałem sobie: mój teatr będzie tu. Jestem warszawiakiem, kocham moje miasto, chcę tu żyć i coś pożytecznego dla niego zrobić. Przez te 7 lat ciężkiej pracy spotkałem bardzo wielu świetnych ludzi, którym dziękuję za to, że pomogli mi to marzenie zrealizować. Udało mi się też zdobyć pieniądze unijne. Ministerstwo Kultury mnie wsparło, Urząd Marszałkowski, Biuro Kultury, naprawdę wiele instytucji mi pomogło. Bez ludzi bym nie zrobił tego teatru.

Polecamy w wydaniu internetowym fakt.pl:

Obraz
© ONS.pl

Trudno było uzyskać pomoc?

– Ludzie chętnie mi pomagali choć byli też tacy, na szczęście nieliczni, którzy z sobie tylko znanych powodów mi szkodzili. Gdybym był słabszej konstrukcji fizycznej i psychicznej, to na pewno by mnie nie było wśród żywych czy normalnych. Dlatego jak ktoś zabiera się do czegoś takiego, to powinien mieć kolosalne zdrowie. Teatr Kamienica wymagał ode mnie ogromniej desperacji. Teraz mogę o tym powiedzieć.

Polecamy w wydaniu internetowym fakt.pl:

Obraz
© ONS.pl

Czy przez te 7 lat był moment, w którym chciał pan się poddać?

– Nie poddaję się. Walczę do końca. Mam właśnie taki okropny charakter. Na szczęście mam wspaniałą rodzinę. Zawsze starałem się tak pracować, żeby ich ochronić, żeby tego trudu nie odczuli. Ale i tak odczuli, bo taty ciągle nie było w domu, a trzeba było wziąć ogromny kredyt. Dom był zagrożony, bo banki żądały zabezpieczenia, więc było niebezpiecznie.

Polecamy w wydaniu internetowym fakt.pl:

Obraz
© ONS.pl

Był pan na skraju bankructwa?!

– Byłem w trudnych sytuacjach finansowych. Starałem się działać świadomie, by nie dopuścić do bankructwa. Ale było blisko.

Polecamy w wydaniu internetowym fakt.pl:

Obraz
© ONS.pl

Nie odbiło się to wszystko na pana małżeństwie?

– Odbiło się to tak, że z Justynką jeszcze bardziej się do siebie zbliżyliśmy. Mam po prostu fantastyczną i dzielną żonę. Prawdziwego towarzysza życia. Miałem szczęście, że trafiłem na taką kobietę. Czasami myślałem, że głowa mi pęknie od ilości problemów. Ale jakoś wytrzymała. W dużej mierze dzięki mojej żonie i dzieciom, którzy dawali mi siłę.

Polecamy w wydaniu internetowym fakt.pl:

Obraz
© ONS.pl

Jakie są pana dzieci?

– Mam córkę i dwóch synów. Natalka niedawno miała w teatrze swoją „osiemnastkę” i była szczęśliwa. Córka pracuje u nas w teatrze, pomagając w promocji. Pracuje bardzo dobrze, ma swoją pensję. A synowie są jeszcze mali, bo mają 12 i 6 lat. Młodszy ciągle śpiewa piosenkę o Kamienicy. Pytają mnie, czy nie zaniedbałem chłopców, jak pracowałem przy teatrze. A oni mówią: „Tata, ty robisz bardzo ważną rzecz, rób to. Tyle ile nam siebie dajesz, to nam wystarcza”. Mam wrażenie, że przebywanie z dziećmi to nie ilość czasu, ale jego jakość, czyli to w jakiej jesteśmy komitywie, jak jesteśmy związani.

Polecamy w wydaniu internetowym fakt.pl:

Obraz
© Kapif.pl

Czy dzieci myślą o aktorstwie?

– Natalka chce być menedżerem. Kajetan lubi pisać i dobrze mu to wychodzi. Cyprian jest jeszcze za malutki, żeby mówić o jego planach na przyszłość.

Polecamy w wydaniu internetowym fakt.pl:

Obraz
© Kapif.pl

Ma pan jakąś receptę na udany związek?

– Na początku musi być miłość, a potem powinna dołączyć się jeszcze przyjaźń. Myślę, że lepiej nie żyć ze sobą z rozsądku, ja w każdym razie miałem to szczęście, że spotkałem wspaniałą kobietę i nie mam takich rozterek.

Polecamy w wydaniu internetowym fakt.pl:

Obraz
© Kapif.pl

Wróćmy jeszcze na chwilę do pana teatru. Jak jest teraz ze sprawami finansowymi?

– To jest najboleśniejsza strona teatru prywatnego. Zasada jest taka, że przychodzą ludzie do kasy, płacą za bilety i z tego realizuje się przedstawienia, z tego się płaci aktorom, obsłudze, za czynsz itd. To się wszystko musi się zbilansować.

Polecamy w wydaniu internetowym fakt.pl:

Obraz
© ONS.pl

Czy to znaczy, że wychodzi pan na zero?

– Niestety, ostatnio jesteśmy poniżej zera, stratni ponad 100 tysięcy złotych. Nie ma na to rady. Dużo się u nas odbywa spektakli i festiwali, do których trzeba dołożyć, wiele rzeczy robimy charytatywnie i nie ukrywam, że przydałby się na to grosz. Chciałoby się robić więcej, ale trzeba z czegoś żyć. Cały czas szukamy strategicznego mecenasa, który by zapewnił bezpieczeństwo finansowe. Nie mam zwyczaju mówić o trudnościach, ale lekko nie jest.

Polecamy w wydaniu internetowym fakt.pl:

Obraz
© ONS.pl

Ostatnio jest pana mniej w telewizji.

– Gram w „M jak miłość”. Gdy mój bohater był zdesperowany, walczył i pił, bardziej mi się podobał. A taki pokojowo nastawiony dziadek, zakochany, to już trochę mniej. Jak byłem młody, to często dawali mi role papierowych amantów, a ja tego nie lubiłem. Ile razy można mówić na scenie „kocham”? Grać Romea to by był dla mnie kłopot. Na szczęście życie postawiło mi na drodze tyle problemów, że mogłem być twardszy, nie tylko na scenie.

Polecamy w wydaniu internetowym fakt.pl:

Wybrane dla Ciebie
Komentarze (3)