"Kapitan Szablozęby i skarb piratów": Rejs po mieliźnie
Filmy przygodowe o piratach są w kiepskiej sytuacji. Ledwo co zostały reaktywowane za sprawą "Piratów z Karaibów", a już seria ta zaczęła zjadać swój własny ogon. Najwyraźniej jednak niektórzy twórcy wciąż liczą, że wystarczy wrzucić do filmu czarne flagi z czaszkami, kapelusze, szable i opaski na oko, żeby osiągnąć sukces. Zapominają jednak, że by go osiągnąć, konieczny jest również scenariusz.
Głównym bohaterem norweskiej produkcji "Kapitan Szablozęby i skarb piratów" jest Paluch, który marzy, by zostać majtkiem na statku tytułowego kapitana. Ten ostatni wybiera się bowiem do pewnej mitycznej krainy, by ukraść znajdującą się tam cenną perłę. Przeszkodzić będzie mu w tym chciała banda pod dowództwem Bjorna Wrednego.
Jak już zostało wspomniane, głównym grzechem filmu Johna Andreasa Andersena i Lisy Marie Gamlem jest brak sensownego i ciekawego scenariusza. Każda z postaci jest płaska, jednowymiarowa i niczym nie wychodząca poza schemat. Trudno jest komukolwiek kibicować, gdy motywacje i cele każdej z postaci są widzowi całkowicie obojętne. Nie pomagają też słabe role aktorskie - w zasadzie wszyscy wykonawcy ograniczają się do kilku min, a raczej dziwnych grymasów, które w założeniu miały być chyba zabawne.
Właśnie humor, a raczej jego brak, to kolejna wada scenariusza. Większość "dowcipnych" sytuacji sprowadza się do slapsticku - ktoś dostanie czymś w głowę, inny straci równowagę i spadnie. Krecią robotę wykonały osoby odpowiedzialne za dubbing. Abstrahując już od tego, że duża jego część ogranicza się do chrząknięć i dziwnego śmiechu, kiedy pojawiają się dialogi, człowiek łapie się za głowę. Nie wiem, jak można spodziewać się, że kogokolwiek będą śmieszyć kolejne, klepane na tę samą modłę wyzwiska, którymi obrzucają się bohaterowie. "Ty elektryczny węgorzu", "ty świnio morska" - i tak w kółko.
Wszystko co dzieje się na ekranie ani ziębi, ani grzeje. Historia jest tak schematyczna, że spokojnie można zasnąć na trzydzieści minut, a i tak po chwili każdy będzie wiedział, co się dzieje. "Kapitan Szablozęby i skarb piratów" nie ma więc w sobie nic, co byłoby w stanie uratować ten film przed totalną klapą.