Kazimierz Kaczor: Uczciwość przede wszystkim...
To dewiza przyświecająca w życiu Kazimierzowi Kaczorowi, który może się czuć spełniony jako aktor. W tym roku nagrodzono go bowiem Feliksem Warszawskim. Jako były prezes ZASP-u, oskarżony o nieprawidłowości w zarządzaniu majątkiem związku, wciąż czuje niedosyt...
Może się Pan czuć aktorem spełnionym zarówno na niwie serialowej jak i teatralnej. Niedawno został Pan nagrodzony Feliksem Warszawskim za najlepszą drugoplanową rolę męską w „Kieszonkowym atlasie kobiet”...
Cieszy mnie, że zostałem zauważony i doceniony, ale do tej beczki miodu i radości trzeba dodać jednak nutę prawdy...
I co Pana zdaniem stanowi tę przysłowiową łyżkę dziegciu...
Aktor stara się zagrać każdą rolę najlepiej jak potrafi, wkładając w nią maksimum wysiłku i talentu. Oceniając rzecz z tej perspektywy w zasadzie każdą rolę należałoby nagrodzić. Ale istnieją jeszcze inne okoliczności, które tak przygotowaną rolę wyróżniają...
Jakie to okoliczności...
Sztuka musi być interesująca, z dobrym scenariuszem i reżyserią. No i musi podobać się publiczności. Dopiero na tym tle można zobaczyć, czy jakaś rola jest nieco lepsza. Można przejść przez całe artystyczne życie zawsze na „drugim miejscu”, będąc jednocześnie świetnym, bardzo przydatnym w teatrze aktorem. Stąd ta nutka zastanowienia nad naszym zawodem. Wielu z nas jest obsypanych zasłużonymi, i mniej zasłużonymi, nagrodami, jest też grupa tych, którzy rzadko otrzymują nagrody, a od dawna na nie zasłużyli.
Co w takim razie jest dla Pana miarą sukcesu w tym zawodzie?
Szacunek kolegów. W końcu to fachowcy, którzy doskonale potrafią ocenić warsztat pracy aktora – podziwiają go, zazdroszczą, podpatrują. Ja postępuję tak samo w stosunku do innych, którym staram się dorównać. Też mam swoją hierarchię wartości i umiejętności. W każdej roli mierzę się z przeciwnościami i zdobywam nową wiedzę, bo aktorstwo to zawód żywy.
Bardziej misja, czy bardziej kabaret?
Kabaret też może mieć swoją misję.. i to niemałą. Tak się zdarzyło w moim życiu, że przez dwadzieścia kilka lat występowałem w kabarecie Pod Egidą i wiem, że pod wodzą Janka Pietrzaka ten kabaret miał swoją misję. Nie tylko podszczypywał, nie tylko wypuszczał powietrze z niektórych balonów. Uczył ludzi patrzeć na rzeczywistość. Jedno drugiego nie wyklucza.
Zapytam inaczej – aktor to człowiek z misją, czy człowiek do wynajęcia?
To człowiek do wynajęcia, jeśli zgodzi się na jakąś misję...
Czyli misyjność jest nieodłącznym elementem tego zawodu...
Naturalnie. Tylko proszę nie mylić misji z celem, którym może być chociażby zarabianie pieniędzy. Tego na pewno misją nie nazwiemy. Misja to coś szlachetniejszego – wizja lepszego świata, coś co uważamy za godne naśladowania. Sprawy materialne nie są pierwszorzędne....
Ale czasem się przydają. Można na przykład zainwestować w dobrą łódkę, prawda?
Tak, ale ...jak odpowiadało Radio Jerewań (śmiech). W moim przypadku łódka była niezbędna dopóki służyła całej rodzinie przez długie tygodnie wakacyjnej włóczęgi po mazurskich jeziorach. Teraz, kiedy życie jest bardziej pospieszne, a zajęcia zawodowe - za którymi się rozglądam, lub które mnie gonią - pozwalają na zdecydowanie krótszy wypoczynek, łatwiej jest łódkę wynająć niż ją mieć. Nie mam więc własnej łódki, ale owszem chciałbym mieć dużo pieniędzy (śmiech).
Gdyby Pan miał te „duże” pieniądze, to w jaką podróż by Pan wyruszył?
Gdyby to były naprawdę duże pieniądze, wyruszyłbym może w podróż dookoła świata? Koniecznie pod żaglami. Na pewno popłynąłbym na Polinezję, do Australii i Nowej Zelandii, chciałbym zobaczyć Wielką Rafę Koralową . Wróciłbym przez Pacyfik i Kanał Panamski - raz opłynąłem Przylądek Horn, więc wystarczy, (śmiech) - a potem obrałbym kierunek na Bahamy...
Kogo zabrałby Pan ze sobą w tę podróż?
Żonę, jeśli by chciała, oraz córki. Na pewno nie popłynąłbym sam, ponieważ nie jestem typem samotnego żeglarza. Muszę mieć obok siebie ludzi, towarzystwo zwierząt mi nie wystarcza.
A którą spośród swych licznych wypraw ceni Pan najbardziej...
Każda miała swoją specyfikę. Czy to będzie wyprawa sprzed 20. lat, kiedy razem z Tony Halikiem wyruszyliśmy na Karaiby mazurskimi łódkami mieczowymi. Albo późniejsza ośmiomiesięczna wyprawa samochodowa po Stanach, które przejechaliśmy wszerz i wzdłuż. Czy też półroczny rejs po Zatoce Meksykańskiej. To były naprawdę wielkie i długie wyprawy. Rzadko już podejmuję takie wojaże. Od dawna upodobaliśmy sobie z rodziną Morze Śródziemne, od wybrzeża Hiszpanii poczynając na Turcji skończywszy. Opłynęliśmy Grecję, Dodekanezy, Cyklady, ale zawsze z chęcią wracamy na wybrzeże tureckie, gdzie jest pięknie jak na polskich Mazurach.
Niektórzy mówią, że nasze życie to wielka żegluga, inni, że „wszystko płynie”. A Panu jaka dewiza przyświeca w życiu?
Uważam, że trzeba przez to życie przejść w miarę uczciwie. Nie robić nikomu krzywdy. Zostawić swój ślad na ziemi w postacie dobra ofiarowanego drugiemu człowiekowi. Nie jest to zbyt dużo, ale aż tyle.
Skoro uczciwość jest dla Pana tak ważna, to zarzucenie Panu jako byłemu prezesowi ZASP-u nieuczciwości w zarządzaniu finansami związku, musiało szczególnie zaboleć...
I zabolało. Przez trzy lata była to myśl nie do zniesienia. Bezpodstawnie zarzucono mi nieuczciwość, choć nie było na to najmniejszego dowodu. W dwa lata po tej rzekomej aferze znalazł się winowajca - bank ING zwrócił wszystkie pieniądze ZASP-owi wraz z należnymi odsetkami.
* A co z procesem, który miał się w tym roku odbyć...*
W obecnej sytuacji sąd rejonowy oddalił akt oskarżenia i oddał sprawę w ręce prokuratury. Co zrobi prokuratura, nie wiem. Nie mniej jednak pieniądze zostały zwrócone, a ja i oskarżenie razem ze mną koledzy przeproszeni na zjeździe ZASP-u za niesłuszne zarzuty. Możemy uznać, że na tym etapie sprawa jest zamknięta. Myślę, że może dobrze byłoby, gdyby to sąd powiedział, że Kaczor i koledzy są niewinni, ale nie wiem, czy do tego dojdzie. Staram się o tym nie myśleć. Uważam się za człowieka niewinnego, któremu wyrządzono krzywdę.
* Ale potrafi Pan wybaczać?*
Wybaczać? Tak. Nie potrafię jeszcze zapomnieć.
Jakie jest na to remedium?
Czas. Poza tym sposób zachowania się drugiej strony. „Bardzo cię przepraszam, nie wiedziałem, skrzywdziłem cię, wybacz mi” – takie słowa powiedziane w odpowiednim momencie, zamykają sprawę raz na zawsze. Nie powiedzenie tego, zostawia sprawę otwartą, przynajmniej w kwestii etycznej.
Czy w życiu idzie Pan czasem va banque?
Tak, zmuszony okolicznościami. Podam przykład. Bardzo słabo jeżdżę na nartach. Kiedy więc „jadę na krechę” i nagle widzę tuż przed sobą gęsty las, no to nie mam wyboru - robię ostry skręt w prawo, który albo mi wyjdzie, albo nie. Jadę va banque. Jak się pani zapewne domyśla, czasami mi się nie udawało (śmiech).