Magdalena Cielecka: Nie czuję się gwiazdą. Jestem aktorką i taki zawód wykonuję
- Im bardziej coś jest odległe, dziwne i niepasujące do mnie, tym chętniej się w to rzucam - mówiła Magdalena Cielecka, która wystąpiła ostatnio w "Chyłce" i "Ciemno, prawie noc".
29.03.2019 | aktual.: 03.04.2019 14:37
Film "Ciemno, prawie noc" Borysa Lankosza jest od niedawna na ekranach polskich kin. Magdalena Cielecka zagrała w nim główną rolę dziennikarki Alicji Tabor, która przybywa do Wałbrzycha po serii tajemniczych zaginięć dzieci. Nieustępliwa reporterka wraca w rodzinne strony, by poznać bliskich zaginionych i rozwikłać zagadkę, wobec której nawet policja okazuje się bezsilna.
Bartosz Czartoryski: Na przestrzeni paru miesięcy zagrała pani ambitną prawniczkę oraz dziennikarkę śledczą. Przypadek, czy nagła sympatia do pewnego rodzaju ról?
Magdalena Cielecka: Nie, to przypadek. Byłaby to strasznie naciągana teoria, bo to tak, jakby powiedzieć, że skoro zagrałam kiedyś takie kobiety, a nie inne, to znaczy, że mi się spodobały pewne typy ról. My, aktorzy, mamy najmniejszy wpływ na to, w czym występujemy i możemy powiedzieć jedynie "tak" albo "nie", a to, w jakim momencie reżyserzy widzą nas w konkretnych odsłonach, jest najczęściej kwestią mody, przypadku albo czasu. I tak się już układa w tym zawodzie, że akurat "Chyłka" i "Ciemno, prawie noc" mają swoje premiery blisko siebie i można chcieć przyłożyć do tego podobną miarę, choć te dwa tytuły nie mają ze sobą wiele wspólnego.
Ale czy to źle, jeśli aktor czy aktorka uważa, że sprawdza się w konkretnych typach ról?
Tak, to byłoby bardzo źle.
Dlaczego?
Bo nastąpiłoby znużenie, przede wszystkim aktora. W tym zawodzie najciekawszy jest płodozmian i szukanie nowych dróg, przygoda z nieznanym i sprawdzanie siebie od najmniej oczekiwanej strony. Ale wydaje mi się też, że dla widza nie ma nic gorszego, niż przyzwyczaić go do jednego typu siebie, do jednego wizerunku. Z tym łączy się znudzenie, bo publiczność wie, czego się spodziewać po danym aktorze. Byłoby to coś naprawdę strasznego, byłaby to śmierć aktorska.
Z drugiej strony mogłaby pani trafić na rolę, która może i byłaby ciekawa, ale zupełnie do pani niepasująca. Czy mówię może o sytuacji, która raczej się nie zdarza?
Jest to jak najbardziej możliwe, ale takie momenty są pożądane.
Poważnie?
Tak, właśnie o tym mówiłam, że najciekawszy jest płodozmian.
Nie towarzyszą jednak pani wtedy obawy, że może w tej roli się nie sprawdzi, że może akurat temu zadaniu nie podoła? Ciekawość jest silniejsza?
Oczywiście może występować lęk, że nie wiem jak to zrobić, albo że faktycznie temu nie podołam, ale tym jest to ciekawsze, im dalej jest od nas samych. Im dalej jest od rzeczy, które robiliśmy i które umiemy robić, do których się przyzwyczailiśmy. Kto nie ryzykuje, ten nie pije szampana. I w związku z tym im bardziej coś jest odległe, dziwne i niepasujące do mnie, tym chętniej się w to rzucam.
Nie sposób się wobec tego dziwić, czemu zagrała pani akurat w "Ciemno, prawie noc", bo przymiotnik "dziwny" byłby bodaj pierwszym, którym bym ten film określił. Już scena otwierająca mówi nam, że Alicja do tego świata nie pasuje, choć przecież jedzie do domu. A czy pani również czuje się tak samo, kiedy jedzie ze stolicy do rodzinnego miasteczka?
Nie, absolutnie nie.
Czemu wobec tego Alicja jest wykorzeniona?
Bo bardzo się boi tego powrotu. W filmie może nie brzmi to aż tak wyraźnie jak w książce, ale została trochę przymuszona przez swoich pracodawców, aby jechać do Wałbrzycha i napisać ten reportaż, choć bardzo tego nie chce. Najchętniej trzymałaby się od tego z daleka. Boi się powrotu do czasu dzieciństwa, do wspomnień, a przeczuwa, że będzie musiała to zrobić i skonfrontować się z rodziną i z trudnymi dla niej emocjami. Z traumami, które, jak się okaże, bardzo ją doświadczyły i ukształtowały. Ale ten powrót będzie dla niej zmartwychwstaniem, początkiem nowego życia.
Książka i film mają wiele warstw tematycznych, o jednej z nich właśnie rozmawiamy, o podróży Alicji, tej dosłownej i metaforycznej, ale wydaje się, że cała przedstawiona intryga i wszystko, co dotyka bohaterów, wyrosło na krzywdzie, jaka spotkała dzieci.
Tak, dla mnie to jest kluczowe, zarówno jeśli chodzi o samą Alicję Tabor, jak i dochodzenia reporterskiego, które prowadzi. Według mnie film opowiada przede wszystkim o międzypokoleniowym przeniesieniu zła, grzechu, czegoś nierozwiązanego, co przenika z pokolenia na pokolenie. I nieważne, czy dotyka to Alicji bezpośrednio, czy kogoś obcego, bo wszędzie mamy do czynienia z krzywdą, która spotyka tych najmniej do niej predestynowanych, czyli dzieci.
I bardziej nas, widzów, dotyka krzywda wyrządzona na ekranie dzieciom niż dorosłym?
No tak, ale Alicja jest tu kimś w rodzaju łącznika, bo jest dorosła, ale powraca do dzieciństwa i sama staje się trochę na powrót dzieckiem. To, że bierze tę sprawę i zależy jej, aby ją rozwikłać, jak mówi, bo chce zapobiegać złu, jest możliwe, gdyż jako dziecko została skrzywdzona, pozbawiona pewnego potencjału miłości i, przede wszystkim, poczucia bezpieczeństwa. Boryka się z tym przez całe życie i kiedy przypomina sobie pewne rzeczy lub je dopiero odkrywa, jest jak dziecko. Musi powrócić do dzieciństwa, aby stać się dorosłym człowiekiem.
Dlatego też żałuję, że w filmie nie pociągnięto mocniej nawiązań do "Alicji w Krainie Czarów", bo przecież pani bohaterka w pewnym momencie schodzi nawet do króliczej nory...
To jest w ogóle taka trochę bardziej hardcore'owa "Alicja w Krainie Czarów", bo już pierwsza scena, kiedy pociąg wjeżdża do tunelu, jest dość archetypowa. Wchodzimy do nory, której się boimy, bo nie mamy pojęcia, jacy z niej wyjdziemy. To jest odwrócona wersja przygód Alicji po drugiej stronie lustra, absolutnie.
Irytuje panią zestawienie aktora z celebrytą? Jest to taka kolokacja, która narzuca się w przypadku aktorów rozpoznawalnych i popularnych.
Jak najbardziej. Zdarza mi się czasem w tej swojej buńczuczności czasem prostować, że nie jestem celebrytką, tylko aktorką. Dzisiaj pomieszały się niektóre pojęcia, nie tylko te dotyczące aktorstwa, ale w ogóle. Zdewaluowały się określenia, którymi opisujemy pewne wartości i interpretujemy je inaczej niż kiedyś albo odchodzimy od ich konotacji znaczeniowej. Takie mamy czasy i trudno się na to obrażać, ale kiedy nadarza się okazja, trzeba to prostować. Nie czuję się celebrytką i w ogóle nie wiem, co to znaczy. Nie czuję się też ani gwiazdą, ani ikoną, bo takiego słowa również się czasem używa, gdyż jest łatwe. To jedna z etykietek, slogan, który wszedł do naszego języka i go przyswoiliśmy. Ale nie, jestem aktorką i zawsze będę podkreślała, że taki zawód wykonuję.
Pytam o to również dlatego, że słowo to w takim powszechnym dyskursie odnoszącym się do tematów bieżących, dotykających ogółu społeczeństwa, w którym pani też zabierała głos, jest deprecjonujące. Słyszymy "Co ona może wiedzieć, przecież to tylko aktorka?". Albo "Czemu on się wypowiada, przecież jest muzykiem?". Odbiera się artystom prawo do wypowiedzi.
Myślę, że to jest czysty hejt, manipulacyjna próba zdyskredytowania danej osoby. Bo równie dobrze można zapytać, czemu górnik wypowiada się o klimacie albo demokracji, skoro jest tylko górnikiem. Nie ma dla mnie znaczenia, jaki zawód ktoś uprawia, tylko to, co ma do powiedzenia i czy jest to istotne i sensowne. Przede wszystkim jestem człowiekiem, obywatelką, kobietą i mam swoje zdanie, mam swoją inteligencję, swoją wrażliwość i swoje prawa, a to, że jestem aktorką, powoduje, że częściej się mnie cytuje, a moje wypowiedzi są powielane i bardziej słyszalne. Ale w tych wypadkach, o których pan mówi, zawsze wypowiadam się jako osoba prywatna, jako człowiek, a nie jako aktorka.
Czy z powodu owej rozpoznawalności i słyszalności czuje pani większą odpowiedzialność za to, co i komu pani mówi?
Oczywiście, że tak, bo ma to swoje konsekwencje. Kiedy powiem coś w gronie prywatnym, nikt tego później nie powtórzy, a gdy na forum publicznym, zostanie to zagarnięte, często zmanipulowane albo wyciągnięte z kontekstu. Lub doda się temu kontekst odpowiednio sensacyjny bądź pikantny, zmieniając sens moich słów. Lata doświadczeń w tej materii spowodowały, że bardziej ważę słowa niż kiedyś, oczywiście w takiej rozmowie jak nasza. Na szczęście są tez sytuacje, kiedy nie muszę się hamować i w gronie bliskich mi osób mogę powiedzieć, co myślę.