Magdalena Lankosz : Najwolniejszy reżyser świata
Kilka dni temu podczas towarzyskiej pogawędki z gatunku „Na co państwo polecacie wybrać się do kina”, znajomy prychnął z pogardą: „Ach, ten Terrrence Malick, cóż to takiego może być? Przecież o tym, że kończy film słyszało się już od dwóch lat.” A no właśnie, cóż takiego mógł robić reżyser przez tyle lat?
Fakt, że pracował nad nagrodzonym Złotą Palmą w Cannes „Drzewem życia” aż sześć lat, wydał się mojemu znajomemu, pracującemu w branży filmowej, dyskwalifikujący. Wszak dzisiejsze korporacyjne podejście do sztuki filmowej nakazuje reżyserowi aktywność w cyklach co najwyżej trzyletnich, a dłuższa nieobecność na ekranach kin jest traktowana surowo jakby była niewyrobieniem normy w fabryce śrubek.
08.06.2011 11:27
„A Stanleyem Kubrickiem też pogardzasz? – chciałam zaprotestować – wszak ten niekwestionowany geniusz kina, do którego »2001:Odysei kosmicznej« porównuje się film Malicka, w swojej trwającej prawie 60 lat karierze zrobił zaledwie 13 filmów”. Faktem jednak jest, że większość osób myśli jak mój znajomy. Odkąd pamiętam amerykańskie kino jest dostosowane do norm gigantycznych konsorcjów, dla których jest ono przemysłem jak każdy inny. Ich myślenie jest takie, że skoro inne firmy należące do korporacji potrafią wyprodukować miliony aparatów telefonicznych rocznie czy obsługiwać tysiące odbiorców telewizji kablowej, to dlaczego filmowcy mieliby mieć taryfę ulgową. Strzela się więc jeden produkcyjniak za drugim, nawet na rozrywkowym poziomie niedopracowany, reżyserowany i grany byle jak, z marszu, w wolnej chwili miedzy innymi produkcyjniakami. W naszych czasach powiedzenie „show must go on” nabiera innego – nieco fabrycznego znaczenia.
Tym bardziej zachwycił mnie werdykt jury w Cannes, które dmuchnęło wiatr w żagle takiego filmu jak obraz Terrence’a Malicka. Pewnie gdyby nie Złota Palma można byłoby zobaczyć jego „Drzewo życia” wyłącznie w kinach studyjnych. Dzięki nagrodzie jest grany w tych samych multipleksach co „Hangover II” i większa publiczność może przypomnieć sobie o tym, że kino bywa nie tylko jarmarczną rozrywką.
Oto bowiem amerykański reżyser, który jest bodaj rekordzistą jeśli idzie o małą „wydajność” – w niemal cztery dekady nakręcił pięć filmów – zrobił piękny, poetycki obraz, jakiego próżno dziś szukać w amerykańskiej kinematografii. W medytacyjnym „Drzewie życia” przez dwie i pół godziny śledzimy losy amerykańskiej rodziny z przełomu lat 40. i 50. XX wieku. Losy to poskładane w fabułę napisaną przeciw wymogom hollywoodzkiego podręcznika. Ledwo sygnalizowane, delikatnie naszkicowane, nieuchwytne, bo oparte na emocjach bardziej niż na twardych faktach, przeplatane impresjami odtwarzającymi rytm ewolucji naszej planety. Głęboko osobiste, jak się zdaje doświadczenie reżysera, zostało wpisane w rytm kontemplacji sensu istnienia. Delikatna to materia, bardzo czuła i przez swoją poetycką formę łatwa do zranienia, ale zarazem silnie zakorzeniona w doświadczeniu każdego człowieka, jego dzieciństwa dorastania i próby oswojenia świata. Czy takie kino może powstać z dnia na dzień? Czy można sobie wyobrazić, że ktoś pisze
traktat filozoficzny albo najpiękniejszą poezję na czas, pospieszany terminami i kalendarzami producentów? Oczywiście, że nie.
Na marginesie, może w pośpiechu, terminach i poddaniu się normom produkcyjnym należałoby upatrywać klęski niedawnego filmu Francisa Forda Coppoli „Młodość stulatka”, który był próbą zmierzenia się z podobnymi co film Malicka tematami. Natomiast Terrence Malick konsekwentnie się nie spieszy. W ciągu ostatnich piętnastu lat zrobił trzy filmy: znaną w Polsce „Cienką czerwona linię” (1998), wspomniane „Drzewo życia”, a między nimi obraz do realizacji, którego przymierzał się 30 lat: osnuty wokół historii odkrycia Ameryki wielki epicki „The New World” (2005). To i tak dobry wynik jak na niego. Wcześniej bowiem zrobił sobie 20-letnią przerwę w reżyserii po zrealizowanym w 1978 roku i niesłusznie zniszczonym przez krytyków, a absolutnie genialnym „Days of Heaven”. Jedno tylko mnie niepokoi. Następny film Malicka, z udziałem m.in. Javiera bardem, Rachel Weis, Rachel McAdams i Bena Afflecka, jest już nakręcony, a jego premiera jest zapowiadana na przyszły rok. Trzymam kciuki, ale lubiłam Malicka jako najwolniejszego
i chyba najbardziej wolnego reżysera Ameryki.
Magdalena Lankosz