Magazyn WP FilmMagdalena Michalska-Lankosz: Chcemy prawdy?

Magdalena Michalska-Lankosz: Chcemy prawdy?

Oscarowi spekulanci na parę dni przed nagrodami skłonni są obstawiać nie „Social Network”, ale „Jak zostać królem” jako pewnego kandydatka do tytułu film roku.

Magdalena Michalska-Lankosz: Chcemy prawdy?
Źródło zdjęć: © ONS.pl

Choć ze wszystkich sił kibicuje obrazowi Davida Finchera i mam nadzieję, że nie mają racji ci, którzy, jak guru amerykańskiej krytyki filmowej – Roger Ebert – w zbyt wczesnej premierze filmu (przed Świętem Dziękczynienia, co podobno jest promocyjnie niewybaczalnym błędem w przypadku kampanii Oscarowych) upatrują jego przegranej w najbliższą niedzielę.

Jakby Akademia nie wybrała, oba będące najbliżej nagrody filmy łączy jedna – za to szalenie istotna rzecz – są inspirowane prawdziwymi wydarzeniami. Zresztą nie tylko one. Z dziesiątki nominowanych do Oscara w kategorii film roku, cztery, i to te obstawiane jako pewniaki w najważniejszych kategoriach, mają punkt zaczepienia w autentycznych historiach. Obok „Social Network” i „Jak zostać królem” mam oczywiście na myśli „ 127 godzinDanny’ego Boyle’a oraz „ The FighterDavida O. Russella.

Hollywood zdaje się mieć coraz mniejszy szacunek do czystej fikcji. Spójrzmy na nagrody ostatnich lat – Oscary 2010 zgarnia oscylujący na granicy dokumentu dramat wojenny „ Hurt Locker. W pułapce wojnyKatheryn Bigelow pokonując bajkowego „ Avatara ”. Rok wcześniej gros nagród Akademii dostaje inspirowany prawdziwą historią „ Slumdog. Milioner z ulicy ” i biograficzny „ Obywatel Milk ”. Idąc kolejny rok wstecz – w kategorii film roku triumfuje wprawdzie fikcja – „ To nie jest kraj dla starych ludzi ” braci Coen, ale już aktorską nagrodę dostaje (w drodze wyjątku, bo obraz nie jest anglojęzyczny) Marion Cotillard za rolę Edith Piaf w „ Niczego nie żałuję ”. Kolejny przykład: nagrody za 2006 rok. W najważniejszych kategoriach wygrywają – „ Królowa ” (spekulacja na temat kulisów decyzji brytyjskiej rodziny królewskiej po śmierci Lady D.), „ Ostatni król Szkocji ” (dla Foresta Whitakera za rolę dyktatora Idiego Amina) i „ Dreamgirls ” (fabularyzowana historia grupy „The Supremes”, w której śpiewała Diana Ross).

Co takiego kuszącego jest w historiach opartych na faktach? Czy dają większe możliwości aktorom, czy bardziej podniecają wyobraźnię publiczności? Czy może chodzi o to, że w kraju o największej liczbie szkół dla scenarzystów i szacownej anglosaskiej tradycji opowiadania, zatracono nagle umiejętność pisania dobrych, oryginalnych historii? Myślę, że nie tyle zatracono, ile żaden producent nie ma odwagi ich opowiadać. Nie-fikcje, pół-fikcje, ćwierć-fikcje to, zdaniem magnatów przemysłu filmowego, bezpieczna oaza współczesnego kina dla dorosłych widzów. Na półce z fikcją wszechwładni producenci Fabryki Snów widzą niemal wyłącznie bujdy na kółkach przeznaczone dla tak zwanej familijnej publiczności, albo przynajmniej komiksowe historie kuszące nastoletnią widownię. Po kryzysie jaki dotknął produkcję filmową w ostatnich latach zabrakło wiary w to, że scenariusz będący odbiciem i artystycznym przetworzeniem rzeczywistości, przemawia równie silnie jak rzeczywistość jako taka. Naiwne to przekonanie i, moim zdaniem, z
gruntu fałszywe. Robiące jednak zaskakującą karierę wśród możnych i wpływowych filmowego świata.

Oto, zachęcone zarówno dobrymi wynikami w kinach jak i przychylnością Akademików wszelkich Akademii filmów opartych na faktach, Paramount Pictures ogłosiło, że dziewięć nadchodzących produkcji ich wytwórni, to filmy nakręcone niby-amatorska kamerą udające, że filmowane zdarzenia mają miejsce naprawdę (jak „ Blair Witch Project ” czy „ Paranormal Activity ”). Tym samym potężna wytwórnia poszła z trendem non-fiction o krok dalej i na dużą skalę zamierza wprowadzić coś na kształt reality TV do kinowego obiegu. Ponieważ takich decyzji nikt z przytomnych amerykańskich producentów nie podejmuje w ciemno, sądzić można, że Paramount uznał porządny stary dramat, za nierentowny przeżytek. I postanowił zastąpić je fałszywymi dokumentami. Tylko czy sztuka nie jest o czymś innym? Czy naprawdę chcemy by mówiła nam prawdę i tylko prawdę? Z własnym światem mamy przecież do czynienia
na co dzień, a ten, niby podobny do naszego, a jednak wyczarowany przez artystów jest tak szalenia pociągający, bo trochę inny. Gdyby sztuka miała być tylko odwzorowaniem rzeczywistości, co miałaby dawać swojemu odbiorcy?

Od dłuższego czasu słyszy się o kryzysie oryginalnych fabuł przeznaczonych dla inteligentnej widowni, której nie trzeba technologicznych fajerwerków i superbohaterów. Zamiast poszukać dobrych scenarzystów umiejących opowiadać o rzeczywistości, producenci poszli w kopiowanie rzeczywistości. Z takiego kina ja się wypisuje. Jak będzie mnie interesowało „życie złapane na gorąco”, pooglądam sobie trochę nowofalowych klasyków, a może powyglądam przez okno albo zatrudnię się jako strażnik w departamencie monitoringu ulic. Do kina na pewno się nie wybiorę.

felietonsocial networkjak zostać królem
Wybrane dla Ciebie
Komentarze (0)